Fryderyk ScherfkeFryderyk Scherfke
Kroniki7 września 1909
7 września 1909
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 7.09.2020
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWEFOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

To on strzelił pierwszego historycznego gola dla Polski w finałach mistrzostw świata. Wcześniej był o włos od zdobycia olimpijskiego medalu na igrzyskach w Berlinie. W książkach i gazetach z czasów PRL-u próżno jednak szukać opowieści, jakich byłby bohaterem – jego nazwisko pojawia się tylko w statystykach. Sto czternaście lat temu na świat przyszedł Fryderyk Scherfke. Piłkarz, który po wojnie został uznany za zdrajcę.

Była wiosna 1940 roku, gdy na jednej z ulic Poznania zobaczyła go żona legendarnego bramkarza Warty Mariana Fontowicza. Przyjrzała mu się uważnie, bo z początku nie mogła uwierzyć. Miał na sobie elegancki szary mundur Wehrmachtu i tajemniczo się uśmiechając prężnie ruszył w jej stronę. Zadrżała.

– Co u ciebie słychać, Lusiu? – zapytał.

Nie będąc pewna, jakie ma intencje, odpowiedziała, że jakoś się żyje. Od słowa do słowa zaczęła jednak nabierać zaufania. Wreszcie przyznała, że odchodzi od zmysłów, bo jej mąż, ten, z którym obaj grali w Warcie, zaginął podczas kampanii wrześniowej. Nie ma o nim żadnych wiadomości.

Rozmowa trwała krótko. Ukłonił się, pożegnał, całując dłoń, i więcej się nie zobaczyli. Kilka miesięcy później na stacji w Poznaniu zatrzymał się pociąg, wiozący polskich jeńców w głąb Rzeszy. Na peronie czekał już ten sam człowiek w niemieckim mundurze. Po kolei zajrzał do każdego wagonu, wreszcie go znalazł.

– No, jesteś Marian. Stacja Posen. Nie chcesz iść do domu?

Fontowicz wysiadł. Scherfke odprowadził go do pierwszej po drodze bramy, dał mu ubranie na zmianę i tam się rozstali. Bez słowa. To było ich ostatnie spotkanie.

Drużyna Warty Poznań na zdjęciu wykonanym trzy lata przed wybuchem wojny. Fryderyk Scherfke (drugi od lewej w dolnym rzędzie) i Marian Fontowicz (stoi trzeci od lewej) podczas okupacji widzieli się tylko raz, ale bramkarz Zielonych być może zawdzięczał temu spotkaniu życie.Drużyna Warty Poznań na zdjęciu wykonanym trzy lata przed wybuchem wojny. Fryderyk Scherfke (drugi od lewej w dolnym rzędzie) i Marian Fontowicz (stoi trzeci od lewej) podczas okupacji widzieli się tylko raz, ale bramkarz Zielonych być może zawdzięczał temu spotkaniu życie.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Drużyna Warty Poznań na zdjęciu wykonanym trzy lata przed wybuchem wojny. Fryderyk Scherfke (drugi od lewej w dolnym rzędzie) i Marian Fontowicz (stoi trzeci od lewej) podczas okupacji widzieli się tylko raz, ale bramkarz Zielonych być może zawdzięczał temu spotkaniu życie.

SMYKAŁKA OD DZIECKA

 

Nigdy nie ukrywał, że czuje się Niemcem. Na świat przyszedł jako Friedrich Egon Scherfke, syn Gustawa Friedricha i Albertine z domu Krenz. Poznań był wówczas pod zaborem pruskim, a gdy Polska odzyskała niepodległość, jego rodzice postanowili pozostać w granicach Rzeczpospolitej.

On i jego o rok starszy brat Günther smykałkę do sportu przejawiali od dziecka. Byli zwinni, silni, szybcy, więc już w gimnazjum zaczęli uczęszczać na treningi do wielosekcyjnej Unii. Günther zapowiadał się na dobrego szermierza, Fritz dał się poznać jako zdolny pływak, ale najbardziej pokochali grę w piłkę. Byli w tym tak dobrzy, że dwóm nastolatkom wkrótce zaproponowano występy w barwach Warty – wówczas jednego z czołowych polskich klubów. Szybko wywalczyli sobie miejsce w pierwszej drużynie. W 1929 roku świętowali z Zielonymi pierwsze w historii mistrzostwo kraju.

Ligowy mecz Warty Poznań z lwowską Pogonią. Fryderyk Scherfke (drugi od lewej) uderza głową na bramkę rywali.Ligowy mecz Warty Poznań z lwowską Pogonią. Fryderyk Scherfke (drugi od lewej) uderza głową na bramkę rywali.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Ligowy mecz Warty Poznań z lwowską Pogonią. Fryderyk Scherfke (drugi od lewej) uderza głową na bramkę rywali.

Trzy lata później młodszy z braci zadebiutował w reprezentacji Polski. Co ciekawe, tego samego dnia pierwszy mecz z orłem na piersi rozegrał też Gerard Wodarz, choć dwie wielkie gwiazdy naszej międzywojennej piłki… nie wystąpiły w tej samej drużynie. W tamtym czasie kadra kontynuowała bowiem tradycję odbywania dwóch oficjalnych spotkań z różnymi rywalami tego samego dnia. 2 października 1932 roku Scherfke zmierzył się zatem w Warszawie z Łotyszami (2:1), a Wodarz w Bukareszcie z zespołem Rumunii (5:0). Obaj znakomici snajperzy nie zdołali wtedy trafić do siatki.

Fryderyk Scherfke (stoi pierwszy z lewej) i Gerard Wodarz (stoi trzeci z prawej) przed towarzyskim meczem z Belgią w Brukseli. Nasi piłkarze na szyjach mają wełniane kominy, bo spotkanie odbyło się w środku kalendarzowej zimy, w lutym 1936 roku. Biało-czerwoni zwyciężyli 2:0.Fryderyk Scherfke (stoi pierwszy z lewej) i Gerard Wodarz (stoi trzeci z prawej) przed towarzyskim meczem z Belgią w Brukseli. Nasi piłkarze na szyjach mają wełniane kominy, bo spotkanie odbyło się w środku kalendarzowej zimy, w lutym 1936 roku. Biało-czerwoni zwyciężyli 2:0.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Fryderyk Scherfke (stoi pierwszy z lewej) i Gerard Wodarz (stoi trzeci z prawej) przed towarzyskim meczem z Belgią w Brukseli. Nasi piłkarze na szyjach mają wełniane kominy, bo spotkanie odbyło się w środku kalendarzowej zimy, w lutym 1936 roku. Biało-czerwoni zwyciężyli 2:0.

PRZEŁAMANIE W JEDENASTYM

 

W lidze Scherfke strzelał gola za golem (w 236 meczach zdobył 129 bramek, co do dziś daje mu miejsce w czołówce najlepszych snajperów ekstraklasy), ale w drużynie narodowej długo czekał na pierwsze trafienie. Miał pecha, bo gdy dostawał szansę, biało-czerwoni na ogół doznawali bolesnych porażek, m.in. z Austrią 2:5, Niemcami 0:1 i Rumunią 1:4. Szczęścia zabrakło mu także podczas igrzysk w Berlinie, gdzie biało-czerwoni najpierw zwyciężyli 3:0 Węgrów, a potem 5:4 Brytyjczyków. W drugim z tych spotkań w powietrznym starciu doznał pęknięcia dwóch żeber i więcej już nie pojawił się na boisku. Drużyna zajęła w turnieju wysokie czwarte miejsce.

Wrócił do kadry trzy tygodnie po olimpiadzie, ale znów na mecz, który zakończył się wysoką porażką – aż 3:9 z Jugosławią. Żadna z trzech bramek nie była jego autorstwa. Nie miał potem okazji zrewanżować się Plavim w eliminacjach mistrzostw świata, bo Józef Kałuża nie widział go w składzie. Kapitan związkowy posłał go na boisko dopiero w ostatnim spotkaniu przed turniejem. Nasz zespół pokonał Irlandię 6:0, ale królami polowania okazali się Wodarz i Ernest Wilimowski, którzy strzelili po dwa gole. Scherfke znów obszedł się smakiem, a mimo to pojechał na mundial do Francji.

Ostatnie chwile przed odjazdem. W oknie pociągu widoczni od lewej m.in. Antoni Gałecki, Edward Madejski i Fryderyk Scherfke.Ostatnie chwile przed odjazdem. W oknie pociągu widoczni od lewej m.in. Antoni Gałecki, Edward Madejski i Fryderyk Scherfke.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Ostatnie chwile przed odjazdem. W oknie pociągu widoczni m.in. Antoni Gałecki (drugi od lewej), Edward Madejski i Fryderyk Scherfke.

Przełamanie nastąpiło w najlepszej chwili, dokładnie w jego jedenastym występie w biało-czerwonych barwach. 5 czerwca 1938 roku na Stade de la Meinau w Strasburgu napastnik Warty znalazł się w składzie na mecz z Brazylią. W 23. minucie strzelił pierwszą historyczną bramkę dla Polski w finałach mistrzostw świata, wykorzystując karnego, którego sędzia podyktował za faul na Wilimowskim. Tak wspominał tę sytuację po latach.

Przeszedł (Ezi – przyp. red.) z piłką wzdłuż pola karnego z lewej na prawą stronę, mijając dwóch obrońców, jakby wcale nie myślał o strzelaniu na bramkę. Nagle stanął w miejscu, ograł trzeciego Brazylijczyka i ruszył w kierunku bramkarza… Minął go, ale Batatais rzucił się za nim, złapał za koszulkę albo za nogę, nie pamiętam. Gwizdek! Karny. To była moja robota. Strzeliłem w prawo, bramkarz nie zdążył.
Fryderyk Scherfke; cytat pochodzi z książki Andrzeja Gowarzewskiego „Encyklopedia piłkarska FUJI. Biało-czerwoni. Dzieje reprezentacji Polski”; Wydawnictwo GiA, Katowice 1991
KARNY: MOJA ROBOTA

Pamięć bywa zawodna, o czym można przekonać się, oglądając poniższe wideo. Wilimowskiego sfaulował obrońca, a Scherfke uderzył w lewą stronę. Reszta się zgadza. Batatais nawet nie ruszył do piłki.

Materiał o meczu

Potem w drużynie narodowej zagrał już tylko raz, tym razem pełniąc funkcję kapitana. Znów zaznał goryczy porażki. 25 września 1938 roku w Rydze biało-czerwoni przegrali z Łotwą 1:2. Do bramki nie trafił.

Kwiecień 1939 roku. Drużyna Warty Poznań przed ligowym meczem z Unionem-Touring Łódź. Od lewej: kapitan drużyny Fryderyk Scherfke, Marian Jankowiak, Stanisław Kaźmierczak, Kazimierz Lis, Aleksander Schreier, Piotr Danielak, Jan Zarzycki, Edmund Twórz, Franciszek Sobkowiak, Bolesław Gendera i Franciszek Orłowski. Rozgrywek o mistrzostwo Polski nie dokończono, bo pięć miesięcy później wybuchła wojna.Kwiecień 1939 roku. Drużyna Warty Poznań przed ligowym meczem z Unionem-Touring Łódź. Od lewej: kapitan drużyny Fryderyk Scherfke, Marian Jankowiak, Stanisław Kaźmierczak, Kazimierz Lis, Aleksander Schreier, Piotr Danielak, Jan Zarzycki, Edmund Twórz, Franciszek Sobkowiak, Bolesław Gendera i Franciszek Orłowski. Rozgrywek o mistrzostwo Polski nie dokończono, bo pięć miesięcy później wybuchła wojna.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Kwiecień 1939 roku. Drużyna Warty Poznań przed ligowym meczem z Unionem-Touring Łódź. Od lewej: kapitan drużyny Fryderyk Scherfke, Marian Jankowiak, Stanisław Kaźmierczak, Kazimierz Lis, Aleksander Schreier, Piotr Danielak, Jan Zarzycki, Edmund Twórz, Franciszek Sobkowiak, Bolesław Gendera i Franciszek Orłowski. Rozgrywek o mistrzostwo Polski nie dokończono, bo pięć miesięcy później wybuchła wojna.

VOLKSDEUTSCH RATUJE POLAKÓW

 

Rok później o tej porze widziano go już w niemieckim mundurze. Został szoferem w Gestapo. Potem przeniesiono go do urzędu miejskiego, gdzie pełnił funkcję kierownika do spraw sportu. To było wpływowe stanowisko i właśnie wtedy zyskał szansę, by pomóc swoim polskim przyjaciołom. Historii jak z Fontowiczem było więcej. Wiadomo, że obrońcę Warty Michała Fliegera, członka ruchu oporu, dwukrotnie ostrzegł przed dekonspiracją. Uratował też przed wywózką na roboty przymusowe do Rzeszy żonę bramkarza Zbigniewa Szulca. Udało mu się także wyciągnąć z aresztu Bolesława Genderę, swojego kolegę z napadu Zielonych, który złamał zakaz uprawiania sportu wprowadzony przez okupantów.

Tak było do 1942 roku, gdy tajna policja zaczęła mu deptać po piętach. Ktoś doniósł, że pomaga Polakom, i został wezwany na Gestapo. Raz, drugi, trzeci. Przestraszył się i od tej pory unikał dawnych znajomych. Wkrótce wcielono go do Wehrmachtu i wysłano na front wschodni, a potem do Jugosławii. Tam w styczniu 1945 roku został ranny. Koniec wojny zastał go w Meklemburgii. Przeżył, podobnie jak jego starszy brat Günther, który podczas okupacji jawnie stanął po stronie nazistów. Niewykluczone, że życie uratował mu właśnie Fritz. 

Stanisław Krajna, pseudonim „Siwek”, zajmował się w poznańskiej AK zbieraniem informacji na temat Niemców, z którymi można by nawiązać współpracę. Według jego informacji, polskie państwo podziemne wydało wyrok śmierci na Günthera Scherfke. Wyroku nigdy nie wykonano. Nie wiadomo dlaczego. Nie podjęto nawet próby. Jakby ktoś się rozmyślił. Niewykluczone, że ze względu na brata i jego zasługi w ratowaniu Polaków. Szczegółowych informacji na temat tego tajemniczego wyroku brakuje jednak nawet w AK.
Fragment artykułu Radosława Nawrota dla „Gazety Wyborczej” z 23 sierpnia 2011 r.
JAKBY KTOŚ SIĘ ROZMYŚLIŁ

Po wojnie Scherfke nie wrócił już do Polski. Nie miał po co. Nad Wisłą przypięto mu łatkę zdrajcy i volksdeutscha. Zamieszkał w Berlinie Zachodnim, gdzie przez kilka dekad prowadził sklep meblowy. Zmarł 15 września 1983 roku. Miał wówczas 74 lata.

 

PS. Pewnie zastanawiacie się Państwo, dlaczego Fryderyk Scherfke na najbardziej znanym jego zdjęciu, portretowym, wykonanym w marcu 1937 roku, jest w koszulce krakowskiej Wisły, skoro nigdy nie grał w tym klubie. Sprawa jest prosta. Na stadionie Białej Gwiazdy odbywało się wówczas zgrupowanie reprezentacji Polski i przed jedną z gier treningowych działacze z Krakowa użyczyli kadrowiczom swojego sprzętu. Na co dzień jednak zdecydowanie bardziej mu było do twarzy w zielonym trykocie poznańskiej Warty.