leszek jezierskileszek jezierski
KronikiNapoleon z Łodzi
Napoleon z Łodzi
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 12.05.2023

Mówiono o nim Napoleon. Wprawdzie spał dłużej niż trzy godziny na dobę, nie romansował z Marią Walewską, na głowie nie nosił piroga, nigdy nie był na Wyspie Świętej Heleny, ba – nie miał nawet swojego Waterloo, a jednak to skojarzenie z francuskim cesarzem jest wyjątkowo trafne. I wcale nie dlatego, że był dość mikrego wzrostu. Wspominamy Leszka Jezierskiego – człowieka wielu talentów. Lecz przede wszystkim świetnego szkoleniowca, genialnego stratega, któremu nigdy nie było dane zostać selekcjonerem reprezentacji Polski.

„Jeżeli noga ci nie odpada, możesz zasuwać dalej” – takie było jego trenerskie credo. O jego podejściu do piłki najlepiej opowiada anegdota z czasów, gdy pracował na zachodnim Pomorzu, którą w książce „70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin” przytoczył Jacek Cyzio. Po ligowym meczu – jak to zwykle bywa – kilku zawodników wybrało się do masażysty, by ukoić ból po licznych kopniakach i kuksańcach. Najbardziej z nich poszkodowany Kazimierz Sokołowski, z nogą w gipsie, wgramolił się na łóżko i spokojnie czekał na fachową pomoc, gdy nagle do sali wparował Napoleon.

– Co wy tu robicie? – zapytał stanowczym tonem. – Trening zaczyna się za pięć minut.

– Ale trenerze, litości… A regeneracja?

– Regeneracja? – zdziwił się Jezierski. – Ja wam zaraz zrobię regenerację!

Następnie poprosił masażystę o nożyce i młotek, podszedł do Bogu ducha winnego Sokołowskiego i – szast-prast – może niezbyt fachowo, ale bardzo skutecznie zdjął mu opatrunek. Potem pomógł piłkarzowi dźwignąć się z łóżka, przytrzymał, gdy ten próbując wrócić do pionu trochę się zachwiał, i wreszcie skwitował:

– Paluszek i główka… Jak dzieci… Jak dzieci… A teraz zamiatać mi do szatni i za chwilę widzimy się na boisku. Wszyscy. Ty Kazik też.

Z Napoleonem nie było żartów. Gdy wydał rozkaz, to nawet kulawy koń musiał być gotowy do galopu. Jak w bitwie pod Somosierrą. Sokołowski przekuśtykał cały trening, wrócił do domu nieprzytomny z bólu, ale na szczęście dzień później poczuł się już lepiej. Uraz okazał się niegroźny.

Leszek JezierskiLeszek Jezierski
FOT. EAST NEWS

Mistrzowie Polski z 1958 roku, piłkarze Łódzkiego Klubu Sportowego. Leszek Jezierski (pierwszy z lewej) i jego koledzy: Henryk Stusio, Henryk Szymborski, Władysław Soporek i Kazimierz Kowalec.

ZAMIAST ZĘBA WYRWAŁ ŻONĘ

 

Ta historia wygląda dość groteskowo, ale niewiele brakowało, a Jezierski zamiast trenerskiego dresu nosiłby lekarski fartuch. Na początku lat 50., już po tym, gdy zadebiutował w ekstraklasie w barwach warszawskiej Legii, przystąpił do egzaminu i dostał się na Uniwersytet Medyczny w Łodzi. Jako człowiek pragmatyczny uznał, że po zakończeniu sportowej kariery trudno mu będzie związać koniec z końcem. Postanowił zostać stomatologiem i przeprowadził się do miasta włókniarzy. Tam zgłosił się do gry w ŁKS-ie.

Na studiach wytrwał tylko rok, ale nie miał czego żałować, bo właśnie tam poznał największą miłość swego życia – Henrykę, w przyszłości znaną łódzką ginekolożkę. Wzięli ślub w 1954 roku – dokładnie w tym samym, gdy Leszek zadebiutował w reprezentacji Polski. Zanim to jednak się stało, Napoleon stoczył długą batalię, aby zdobyć serce swojej wybranki. O jej względy rywalizował między innymi ze znanym później reżyserem Jerzym Gruzą, licealnym kolegą Heni.

Miałam wielu adoratorów, ale wybrałam Leszka, choć mógłby być kilka centymetrów wyższy. Zwróciłam na niego uwagę. Był grzeczny, uprzejmy, nie palił papierosów. Musiałam mu wpaść w oko, bo zaczął się pojawiać na zawodach pływackich, w których startowałam. W końcu postanowiłam iść na mecz Leszka.

Henryka Jezierska w rozmowie z Anną Gronczewską; „Dziennik Łódzki”, 26 lipca 2019 r.
ODROBINA MĘŻCZYZNY NA CO DZIEŃ

Rok później urodził im się syn Leszek junior. A niedługo potem Leszek senior świętował z ŁKS-em zdobycie najpierw Pucharu Polski, a w 1958 roku pierwszego w historii klubu tytułu mistrza kraju. Zanim to się stało, po raz ostatni w karierze, szósty, włożył koszulkę z orłem na piersi. Jako prawy napastnik wystąpił w towarzyskim meczu z Danią w Kopenhadze, który biało-czerwoni przegrali 2:3.

Leszek JezierskiLeszek Jezierski
FOT. EAST NEWS

Niedoszły dentysta, solidny ligowy piłkarz, a potem wybitny trener. Gdyby chciał, mógłby pewnie też zostać filmowym amantem. Leszek Jezierski na zdjęciu z 1956 roku.

KOWAL CHARAKTERÓW

 

Po tym, gdy porzucił studia medyczne, Jezierski nie zasypiał gruszek w popiele. Jeszcze grając w piłkę podjął studia zaoczne na Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Zdobył dyplom trenera i już trzy lata po zakończeniu kariery sięgnął po tytuł mistrza Polski juniorów z drużyną Hali Sportowej Łódź. W 1968 roku na krótko został trenerem ŁKS-u. Kilka miesięcy później zaczął pracę w czwartoligowym wówczas Widzewie. Po sześciu latach zaowocowała ona wywalczeniem awansu do ekstraklasy.

Napoleon miał wyjątkowego nosa do wyławiania piłkarskich talentów. Jeszcze gdy był trenerem rezerw przy alei Unii, wypatrzył w dalekim Stargardzie nikomu wówczas nieznanego 18-letniego Kazimierza Deynę i ściągnął go do Łodzi. Kiedy przeprowadził się na stadion przy Armii Czerwonej, namówił legendarnego prezesa Ludwika Sobolewskiego, aby z Zawiszy Bydgoszcz pozyskać zdolnego dziewiętnastolatka Zbigniewa Bońka, a z Włókniarza Pabianice obiecującego obrońcę Pawła Janasa. Świetnie dogadywał się z młodymi ludźmi i wiedział, jak wykrzesać drzemiące w nich umiejętności. Każdemu z nich wpajał swoją filozofię: „trzeba być twardym, a nie miętkim”. To w kuźni Jezierskiego wykuwał się słynny potem na całą Polskę widzewski charakter.

Jacek Machciński i Leszek JezierskiJacek Machciński i Leszek Jezierski
FOT. EAST NEWS

Leszek Jezierski (po prawej) i jego asystent Jacek Machciński. Poznali się, gdy Napoleon zaczynał swoją trenerską karierę w Hali Sportowej Łódź, której Machciński był zawodnikiem. W latach 70. obaj położyli fundamenty pod budowę wielkiego Widzewa.

Sukcesów, które czerwono-biało-czerwoni świętowali na przełomie lat 70. i 80., jednak z nimi nie doczekał. W czerwcu 1976 roku usłyszał od prezesa Sobolewskiego, że w klubie potrzebne są zmiany, a łatwiej się rozstać z trenerem niż z całą drużyną. Powody tego zaskakującego rozstania tłumaczył po latach w wywiadzie dla „Expressu Ilustrowanego”.

Powołanie kilku moich zawodników do kadry Polski rozbiło w jakimś stopniu dotychczasowy zwarty kolektyw. Niektórzy z kadrowiczów zaczęli zadzierać nosa, nie walczyli już w mistrzowskich meczach z takim zaangażowaniem jak w poprzednich, wyraźnie oszczędzali nogi, mając w perspektywie wyjazdy zagraniczne z reprezentacją. Doszło do konfliktów w zespole. A dotychczasowa siła Widzewa polegała na harmonijnej współpracy na boisku i poza nim, w myśl zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”.

Leszek Jezierski o powodach zwolnienia z Widzewa
JEDEN ZA WSZYSTKICH

Wrócił więc na aleję Unii, gdzie przyjęto go z otwartymi ramionami. Pół roku później prezes Sobolewski mógł sobie pluć w brodę, bo po rundzie jesiennej liderem ekstraklasy był… ŁKS. Do tego zwolniony z klubu trener utarł mu nosa w derbach, wywożąc ze stadionu Widzewa bezbramkowy remis.

Leszek JezierskiLeszek Jezierski
FOT. EAST NEWS

„Właściwy człowiek na właściwym miejscu” – tak to widzieli kibice. Leszek Jezierski dokonał rzeczy na pozór niemożliwej: zdobył szacunek fanów zarówno ŁKS-u, jak i Widzewa. Cała Łódź była z niego dumna.

NIE MA, ŻE DO TYŁU

 

Derby to była zresztą jego specjalność. Znał na wylot szatnie obu klubów, piłkarzy, działaczy, cieszył się szacunkiem kibiców, więc do każdego takiego starcia potrafił podejść z większym dystansem niż jego poprzednicy i następcy. We wrześniu 1977 roku, gdy ŁKS wygrał na własnym boisku w Widzewem 2:1 po golach Jana Sobola i Andrzeja Drozdowskiego, Napoleon rozbawił dziennikarzy tekstem: „Najważniejsze, że punkty zostały w Łodzi”. Cieszył się z wygranych, uważał, że piłka to jest sport tylko dla twardych ludzi, ale nie traktował futbolu jako wojny plemion. I za to go kochano.

W 1978 roku dostał dwie propozycje pracy – jedną z Chorzowa, drugą ze stolicy, od Legii. Mimo że na Śląsk z rodzinnego miasta miał o wiele dalej, wybrał ofertę od Ruchu – i to był strzał w dziesiątkę. Jedenaście miesięcy później świętował z Niebieskimi swój pierwszy w karierze trenera tytuł mistrza Polski. Wywalczył go rzutem na taśmę po niesamowitym wyścigu z… Widzewem. Chorzowianie wyprzedzili łodzian lepszym bilansem bramek. Niestety, krótko potem znów spotkał go zimny prysznic. Ruch już w pierwszej rundzie Pucharu Europy trafił na Dynamo Berlin i dostał tęgie lanie. W stolicy NRD przegrał aż 1:4.

Skrót meczu (bez komentarza)

Po dwóch latach spędzonych na Śląsku wrócił do Łodzi, znowu do ŁKS-u i… stał się strasznie przesądny. Nieźle zarobiły na nim wówczas firmy odzieżowe, bo podobno po każdym przegranym spotkaniu wyrzucał marynarkę, koszulę i krawat, które miał na sobie, by nie przyniosły mu pecha, i jakimiś tylko znanymi sobie kanałami (w tamtym czasie o takie dobra było wyjątkowo trudno) załatwiał sobie nowe, jeszcze nieskażone porażką elementy garderoby. Pilnował też, by w autokarze wiozącym drużynę na mecz starsi zawodnicy zawsze zasiadali na przedzie, a młodsi z tyłu. Zakazywał też – jak potem trener Nawałka – wrzucać kierowcy bieg wsteczny, kiedy na pokładzie byli zawodnicy. „Jak zaczynasz się cofać, to już po tobie” – mawiał. „Nie ma, że do tyłu. W sporcie i w życiu zawsze trzeba iść naprzód”.

Leszek JezierskiLeszek Jezierski
FOT. EAST NEWS

Leszek Jezierski jako trener szczecińskiej Pogoni podczas konferencji prasowej po meczu z warszawską Legią. Obok niego późniejszy selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Engel. Druga połowa lat 80.

KONIEC DOBREJ PASSY

 

Z tymi przesądami zapoznali się potem piłkarze poznańskiego Lecha i szczecińskiej Pogoni gdzie Jezierski pracował w drugiej połowie lat 80. Z tą ostatnią w sezonie 1986/87 wywalczył wicemistrzostwo Polski, za co – po raz trzeci w jego szkoleniowej karierze – redakcja tygodnika „Piłka Nożna” przyznała mu tytuł Trenera Roku. Trochę na osłodę, bo dwanaście miesięcy wcześniej znów przeżył wielkie rozczarowanie. Po nieudanym dla nas mundialu w Meksyku do dymisji podał się Antoni Piechniczek i właśnie Napoleon był przez media typowany na jego następcę. Selekcjonerem został jednak Wojciech Łazarek.

Latem 1987 roku jeszcze raz wrócił do pracy w ŁKS-ie… i do swoich starych metod treningowych. Robert Kozielski – wówczas środkowy napastnik klubu z alei Unii, a dziś profesor Uniwersytetu Łódzkiego – tak wspomina jeden z obozów przygotowawczych, na którym Napoleon dał mocno popalić drużynie.

Jezierski pozakładał nam na nogi obciążniki, nie wiem, 5 kg lub 10 kg. Robiliśmy przebieżki wzdłuż boiska, w jedną, w drugą stronę. Potem na jednej nodze. Potem w przysiadzie. W Straszęcinie były wtedy jeszcze trzy drużyny ligowe. Pamiętam legionistów stojących przy płocie i z niedowierzaniem obserwujących nasz „trening”. Co my, do cholery jasnej, robimy? Później Janusz Wójcik miał pretensje do Jezierskiego, bo mu „Wieszczu” [Tomasz Wieszczycki – przyp. red.] na pół roku wypadł z obiegu, łamiąc kość śródstopia. Ale Jezierski miał filozofię: pękają słabe ogniwa. Dwóch umrze, trzech przeżyje i hajda.

Robert Kozielski w wywiadzie dla weszlo.com; 14 sierpnia 2017 r.
CO ONI TAM ROBIĄ?

W latach 90. Napoleon krążył między czterema miastami: Łodzią, Szczecinem, Bydgoszczą i Warszawą. Do stolicy jeździł na spotkania rady trenerów PZPN. W klubach nie miał dobrej passy. W Zawiszy i Widzewie zaliczył epizody, trochę dłużej pracował w ŁKS-ie. W tamtym okresie najlepiej zapamiętano go na zachodnim Pomorzu.

Leszek JezierskiLeszek Jezierski
FOT. EAST NEWS

Dwaj przyjaciele z boiska i trenerskiej ławki: po lewej legenda stolicy Edmund Zientara, po prawej zasłużony dla miasta Łodzi Leszek Jezierski.

CZTERNASTU CHŁOPA NIE WYSTARCZY

 

Będąc już po sześćdziesiątce, Jezierski dwa razy zdecydował się wrócić na trenerską ławkę Pogoni. W 1992 roku przejął drużynę w połowie sezonu i zdołał z nią wywalczyć awans do ekstraklasy. Siedem lat później zatrudniono go, gdy Portowcy bronili się przed spadkiem do drugiej ligi. W roli strażaka też dał radę. Przez dwa miesiące wyprowadził zespół z ogona ligowej tabeli na bezpieczne miejsce.

Z tamtych czasów pochodzi jeszcze jedna anegdota, która pokazuje, że Napoleon potrafił znaleźć sposób na rozwiązanie każdego problemu. Szczecinianie zapewnili sobie utrzymanie na kolejkę przed końcem rozgrywek, więc szczęśliwi działacze wymyślili, że na ostatni mecz do Krakowa wyślą drużynę samolotem turystycznym. Niestety, okazał się on tak mały, że zmieściła się do niego tylko wyjściowa jedenastka, trener i trzech rezerwowych, z których jeden był bramkarzem. Czternastu chłopa niby wystarczy, aby przystąpić do gry, ale w czasie spotkania z Wisłą sprawy zaczęły się komplikować. Już w 16. minucie kontuzji doznał bowiem Dariusz Fornalak. Zastąpił go chorwacki pomocnik Damir Maretić. W drugiej połowie znów trzeba było zrobić zmianę, bo ucierpiał Andrzej Rycak. Na murawę wbiegł napastnik Robert Sikorski. Kilka minut przed ostatnim gwizdkiem – trach – Maretić zderzył się z jednym rywali i zgłosił, że natychmiast musi zejść z boiska. O tym, co działo się dalej, opowiada grający w tym meczu Leszek Pokładowski.

Problem w tym, że oprócz rezerwowego golkipera, nie mieliśmy nikogo na ławce. Nie było innego wyjścia – Marcin Lenczewski musiał wejść w pole. Wtedy pojawił się kolejny kłopot. Rezerwowy bramkarz nie miał koszulki. Trener Jezierski zareagował błyskawicznie – zdjął trykot zawodnikowi schodzącemu, przewinął go na drugą stronę, aby nie było widać numeru i nazwiska, i wysłał Lenczewskiego na boisko. Jak się później okazało, był to pierwszy i ostatni oficjalny występ Marcina w Pogoni.

Leszek Pokładowski; wypowiedź pochodzi z książki Krzysztofa Uflanda, Jakuba Bohuna, Tomasza Smotera i Jakuba Żelepienia „70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin”; Wyd. Pogoń, Szczecin 2018
W KOSZULCE NA LEWĄ STRONĘ

Tamten sezon był ostatnim w ekstraklasie także dla Napoleona. Pięć lat później zgodził się jeszcze pomóc walczącym o powrót do elity piłkarzom ŁKS-u, ale oficjalnie pełnił wtedy funkcję drugiego trenera. Zaszył się w swoim domu w Sokolnikach-Lesie i odtąd sportem interesował się już tylko jako kibic.

Leszek JezierskiLeszek Jezierski
FOT. EAST NEWS

Grób Leszka Jezierskiego w Alei Zasłużonych Cmentarza Komunalnego na Dołach w Łodzi. Pomnik niezwykły – jak całe życie piłkarskiego Napoleona.

I jako kibic zmarł, gdy 12 stycznia 2008 roku oglądał z synem konkurs skoków narciarskich. W pewnej chwili zdenerwował się, że jeden z Polaków zepsuł skok, wstał z fotela, poszedł do drugiego pokoju i tam nagle stracił przytomność. Udar. Zmarł tak gwałtownie jak żył. Lekarze nie zdołali mu pomóc.