Na życiowy sukces nigdy nie jest za późno. Grzegorz Piechna został bohaterem masowej wyobraźni dopiero w wieku 28 lat. Jesień 2005 roku należała do napastnika Korony Kielce pieszczotliwie nazywanego „Kiełbasą” (na początku kariery grę w piłkę łączył z pracą w masarni). W ekstraklasie Piechna strzelał wtedy gole jak szalony, a to „szaleństwo” musiał dostrzec selekcjoner reprezentacji. Piechna dostał powołanie od Pawła Janasa na towarzyski mecz z Estonią (3:1). Z roli „jokera” wywiązał się bez zarzutu. W drugiej połowie wszedł na boisko i ustalił wynik meczu.
Czy jakikolwiek kibic polskiego futbolu nie słyszał albo nie czytał o osiągnięciach Widzewa z lat 80.? O dwóch mistrzostwach kraju i pamiętnych bojach z Liverpoolem czy Juventusem Turyn? Oczywiście dziś z perspektywy wielu dekad eksperci i komentatorzy mogą debatować, jaki wpływ na ówczesny kształt niezapomnianego zespołu mieli trenerzy czy poszczególni piłkarze. Ale bezdyskusyjny pozostaje fakt, że gdyby nie on, sukcesów Wielkiego Widzewa w ogóle by nie było. To właśnie prezes-wizjoner Ludwik Sobolewski sprawił, że z nieznanego szerszej rzeszy fanów miejskiego klubu czerwono-biało-czerwoni stali się marką rozpoznawalną nie tylko w kraju, ale także w Europie. To w dużej mierze dzięki niemu w walczącej zawsze do końca, charakternej i nieustępliwej drużynie rozkochali się kibice w całej Polsce. Niesamowity zmysł organizacyjny i umiejętność dobierania właściwych ludzi do realizacji swoich wizji doprowadziły łódzki klub na sam szczyt, a jemu samemu zagwarantowały pamięć i szacunek kolejnych pokoleń piłkarskich kibiców.
Kiedyś to byli sportowcy! Nie zarabiali może wielkich sum, nie było o nich głośno w mediach, nie wywoływali wielkich skandali. Za to umieli dosłownie wszystko. Bo wyobrażacie sobie Państwo, że na ten przykład Robert Lewandowski jedzie na zimowe igrzyska do Pekinu, by reprezentować Polskę jako panczenista? Tymczasem sto lat temu znalazłby się ktoś, kto podjąłby to wyzwanie. Nazywał się Kuchar. Wacław Kuchar. Człowiek wielu talentów.
To on strzelił pierwszego historycznego gola dla Polski w finałach mistrzostw świata. Wcześniej był o włos od zdobycia olimpijskiego medalu na igrzyskach w Berlinie. W książkach i gazetach z czasów PRL-u próżno jednak szukać opowieści, jakich byłby bohaterem – jego nazwisko pojawia się tylko w statystykach. 15 września 1983 roku zmarł Fryderyk Scherfke. Piłkarz, który po wojnie został uznany za zdrajcę.
Jako młody chłopak marzył, aby w najwyższej klasie rozgrywkowej zadebiutować w barwach poznańskiej Warty, której jest wychowankiem. Tego nie udało mu się dokonać. Pierwsze kroki w ekstraklasie stawiał już jako piłkarz zespołu zza miedzy, czyli Lecha. Jednak Maciej Żurawski większości kibiców kojarzy się przede wszystkim jako napastnik krakowskiej Wisły i Celtiku Glasgow, z którymi zdobywał mistrzowskie tytuły. Popularny „Żuraw” zapisał się także na kartach historii reprezentacji, dla której strzelił 17 goli.
Z meczem jest jak z filmem. Są takie, które przechodzą do historii i stają się klasykami. Są też takie, o których zapominamy tuż po jego zakończeniu albo zniesmaczeni wychodzimy jeszcze w czasie jego trwania. Zwycięstwo nad Holandią (4:1) w cuglach wygrywa plebiscyty na najlepszy mecz reprezentacji Polski w całej jej historii. Co decyduje o niezwykłości piłkarskiego widowiska? Klasa drużyn, wielkie indywidualności, ranga spotkania, otoczka medialna i zainteresowanie kibiców. Wszystkie te składniki zostały idealnie dobrane 10 września 1975 roku.