
Od zarania dziejów mecze z tuzami europejskiego futbolu cieszyły się w kraju nad Wisłą ogromnym zainteresowaniem. Gdy do Polski przyjeżdżały drużyny pokroju Juventusu Turyn, AS Roma, FC Barcelona czy Realu Madryt, stadiony pękały w szwach. Towarzyszyła im przy tym atmosfera wielkiego święta. Ale był pewien wyjątek od tej reguły. W cyklu „Był taki mecz” przypominamy wydarzenia z 2 listopada 2016 roku, gdy do stolicy Polski zawitał ostatni z wymienionych zespołów – ówczesny triumfator Ligi Mistrzów, madrycki Real.
Selekcjoner, który jako pierwszy wprowadził reprezentację Polski do mistrzostw Europy. Lekarz, który naszym piłkarzom towarzyszył w latach największych sukcesów. Klubowe legendy, które jeszcze za życia stały się ikonami dla kibiców na Śląsku i w stolicy. Nadzieja światowego futbolu, którą niespodziewany wypadek zabrał zdecydowanie za wcześnie. Bohater trybun, latami demonstrujący wierność i przywiązanie do narodowych barw. I w końcu wybitny dziennikarz, który to wszystko opisywał. Minionych 12 miesięcy dotkliwie doświadczyło również świat piłki nożnej. Przy okazji Uroczystości Wszystkich Świętych wspominamy tych, których nie ma już wśród nas.
60 tysięcy ludzi przyszło głównie dla niego. W ostatnią niedzielę października 1976 roku Stadion Dziesięciolecia w Warszawie miał tylko jednego bohatera. Po ponad trzech latach Włodzimierz Lubański wrócił do reprezentacji Polski.
Dobra kucharka wie, że sagan to rodzaj dużego gara, w którym gotuje się wodę lub większe ilości jedzenia. Dla fanów kolarstwa Sagan to z kolei słowacki kolarz szosowy. Peter trzykrotnie był mistrzem świata w wyścigu ze startu wspólnego. Polska piłka też miała swojego „Sagana”. To oczywiście Marek Saganowski – wychowanek ŁKS-u Łódź, którego kariera w pewnym momencie zawisła na włosku po poważnym wypadku motocyklowym. Na szczęście wrócił na boisko i przez wiele lat cieszył swoją grą kibiców w kraju i za granicą.
Stadion Śląski był jego drugim domem. Tym reprezentacyjnym. To na nim Kazimierz Deyna debiutował w drużynie narodowej (8:0 z Turcją w 1968 roku). To na nim razem z kolegami wygrywał pamiętne boje z Anglią (2:0), Walią (3:0) czy Holandią (4:1). To na nim strzelił kapitalnego gola z rzutu rożnego. Ale w tym samym meczu doznał także jednego z największych upokorzeń. Został wygwizdany przez własnych kibiców, choć to dzięki jego trafieniu biało-czerwoni awansowali na mundial w Argentynie.
„Domarski... Gol! Gol! Sensacja na Wembley!” – któż nie słyszał tego niezapomnianego komentarza Jana Ciszewskiego. Bohater tej akcji Jan Domarski w reprezentacji Polski zdobył tylko dwie bramki. Jednak trafieniem z 17 października 1973 roku zapisał się na kartach historii polskiego futbolu. Gol strzelony przez napastnika mieleckiej Stali w starciu z Anglikami miał niebagatelne znaczenie. Dzięki remisowi w jaskini lwa biało-czerwoni awansowali na MŚ w RFN-ie.