Kazimierz Kmiecik (2023)Kazimierz Kmiecik (2023)
Powinienem mieć więcej...
Autor: Adrian Woźniak
Data dodania: 9.12.2025
FOT. CYFRASPORTFOT. CYFRASPORT

W drugiej części wywiadu z Kazimierzem Kmiecikiem rozmawialiśmy o reprezentacji Polski. Sukcesów związanych z selekcjonerską kadencją Kazimierza Górskiego, legendarnemu napastnikowi krakowskiej Wisły, może pozazdrościć niejeden piłkarz. Jednakże „Suchy” odczuwa pewien niedosyt związany z grą w biało-czerwonych barwach. O co chodzi? Zapraszamy do lektury wywiadu przeprowadzonego przy okazji premiery biografii „Kmiecik. Legenda mimo woli”.

 

Jest pan złotym i srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich, medalistą mistrzostw świata. W 1972 i 1974 roku był Pan głównie rezerwowym, a dopiero w 1976 r. graczem podstawowym. Czy nie miał Pan żalu do trenera Kazimierza Górskiego?

Nigdy. Podam przykład. Na mistrzostwach świata trener bardzo mądrze zestawił wyjściowy skład. Gdyby Zdzisław Kapka albo Marek Kusto byli w jedenastce (koledzy Kmiecika z Wisły Kraków – przyp. red.), to wtedy trener Górski znalazłby zapewne miejsce również dla mnie. Ale tam byli Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach – ze Stali Mielec, Robert Gadocha, Kazimierz Deyna i Lesław Ćmikiewicz – z Legii. I jeszcze Zygmunt Maszczyk z Ruchu. Na bokach defensywy grali: Antoni Szymanowski i Adam Musiał z Wisły. Trener dobierał zawodników do składu dwójkami, a nawet trójkami klubowymi. Piłkarze grali razem w klubie, więc dobrze się znali. I to później procentowało w reprezentacji.

Czy właśnie to było tajemnicą sukcesów drużyny Górskiego?

Tak, bo dobierał zawodników grających ze sobą w klubie. Wiadomo, że w ciągu dwóch tygodni na zgrupowaniu kadry nie zgra się zawodnik z Legii z tym Wisły, czy z Lecha. To trzeba wypracować. Jak oni trenowali ze sobą w klubie, to potem mówiło się: idę tu, ale graj tam, bo ja tam pójdę w ciemno. To były automatyzmy. Jak idę na długi słupek, to graj na krótki, bo zaraz wyskoczę przed obrońcę. Ale tych rozmów za kadencji Górskiego nie było zbyt dużo. Tak zostało postanowione, i tak musiało być. Dlatego miał sukcesy. Pomagali mu Andrzej Strejlau i Jacek Gmoch. Wiadomo, że asystentów trzeba mieć dobrze dobranych. Oni przekazywali swoje uwagi, ale decyzję podejmował Górski.

Kazimierz Kmiecik (1970) w meczu młodzieżówek Polska - ZSRRKazimierz Kmiecik (1970) w meczu młodzieżówek Polska - ZSRR
FOT. EAST NEWS

Kazimierz Kmiecik w meczu reprezentacji młodzieżowej Polska – ZSRR. Rok 1970.

W reprezentacji Polski rozegrał Pan 34 mecze, zdobył 8 bramek. Czy dziś można powiedzieć, że były to tylko 34 spotkania, czy aż 34? Konkurencję miał Pan przecież ogromną.

Powinienem mieć więcej meczów na koncie. Ale wszyscy chcieli grać i ciężko było wskoczyć na stałe do kadry. Już myślałem, że tak będzie, bo przed mistrzostwami świata 1974 byliśmy z reprezentacją w Ameryce, gdzie zdobyłem dwie bramki z USA (4:0). Potem uszkodziłem obojczyk, i nie mogłem wystąpić w spotkaniu z Bułgarią w Warnie (2:0).  Jeszcze ktoś inny miał kontuzję, no i ściągnięto Latę. A on strzelił dwa gole i ciężko już było przebić się do pierwszej jedenastki. Trzeba mieć też szczęście, żeby wskoczyć do składu. Potem było łatwiej.

Trener Jacek Gmoch przyznał po latach, że zrobił błąd, że nie zabrał Pana na mundial do Argentyny w 1978 roku.

(śmiech) Błędy się zdarzają. Nic nie można już zrobić. Wiadomo, że nie tacy zawodnicy jak ja nie pojechali na ten turniej. Ale później trener ściągnął mnie do Larisy, gdzie zdobyłem Puchar Grecji, wicemistrzostwo, graliśmy w europejskich pucharach – i to z dobry skutkiem. Podczas mundialu w Argentynie nic wielkiego nie osiągnęliśmy. A ja w Grecji zyskałem sympatię tamtejszych kibiców (śmiech).

1:0 K. Kmiecik daje prowadzenie Polakom

Cofnijmy się o dwa lata – do finału igrzysk olimpijskich w 1976 roku. Przegraliśmy wtedy z NRD (1:3). Czego według Pana zabrakło do obrony złotego medalu?

Do dziś myślę o tym, jak to się stało, że my tyle czasu czekaliśmy na rozpoczęcie tego meczu. Na stadionie olimpijskim, na którym mieliśmy zagrać o złoto, kończyła się rywalizacja w pięcioboju nowoczesnym, w którym startował Janusz Pyciak-Peciak. On walczył o medal (ostatecznie zdobył złoto – przyp. red.). Myśmy się rozgrzewali, ale nie mogliśmy grać, bo nie skończyły się zawody pięcioboistów. To się przedłużało i przedłużało. Potem strzeliliśmy gola na 1:2, wydawało się, że odrobimy straty, ale straciliśmy trzecią bramkę. Drużyna NRD była wtedy jednak naprawdę wymagającym rywalem. 

Czy z którymś z trenerów było Panu szczególnie nie po drodze?

Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Lubiłem, kiedy trener przyszedł, porozmawiał, powiedział mi wcześniej, czemu nie mogę grać, że nie pasuję do koncepcji. Każdy to zrozumie. Najgorzej jak szkoleniowiec nic nie powie, tylko od razu odsunie od drużyny i człowiek nie wie – co, jak i dlaczego.

Kapitalny strzał K. Kmiecika, świetna parada S. Maiera!

Czy jest jakiś mecz w karierze reprezentacyjnej, który chciałby Pan rozegrać jeszcze raz?

Na pewno słynne spotkanie „na wodzie” z Niemcami podczas MŚ w 1974 roku. Wszedłem na boisko w 80. minucie i powinienem zdobyć bramkę. Teraz pewnie bym strzelił, ale wtedy moje uderzenie obronił Sepp Meier. Cały czas myślę o tym, jak można byłoby to inaczej uderzyć. Jak w telewizji puszczę sobie tę sytuację jeszcze raz, to widzę, że noga mogła mi się inaczej ułożyć. Ale i przeciwnikowi również. Może gdybym strzelił trochę lżej, to bym trafił w jego nogę. Trudno powiedzieć. Nie wpadło. Na pewno ten mecz będę długo pamiętał. Już samo jego rozpoczęcie. Wyszliśmy na rozgrzewkę i świeciło słońce. Po niej zeszliśmy i nagle przybiegają organizatorzy i mówią, że nie wiadomo, czy będziemy grać, bo jest taka ulewa, że boisko zalane. Przedłużyło się to wszystko. Na suchej murawie na pewno Niemcom byłoby znacznie trudniej wygrać z nami.

Podsumowaniem pańskiej kariery jest książka „Kmiecik. Legenda mimo woli”, której Łączy Nas Piłka jest patronem. Jakie ciekawe wątki w niej znajdziemy? Czy są w niej jakieś tajemnice, o których wcześniej nie mówiono, nie pisano?

Była taka historia, gdy włamano się do mojego domu. Byłem trenerem i przebywałem wtedy w Niemczech. I przyjechałem wcześniej, żeby nie zostawić żony samej z dziećmi, po takim przejściu. Było to duże przeżycie. Później powiedziałem małżonce, że dobrze, że się nic nie stało. A jakby weszli i zrobili jej krzywdę? To były trudne chwile.

Z pańskich synów tylko Grzegorza ciągnęło do piłki, czy również Piotra?

Piotrka też ciągnęło. Ale był tylko na jednym treningu. Trener za głośno krzyczał na niego i chłopak się zraził. Powiedział, że nikt nie będzie się na niego wydzierał. No i zrezygnował (śmiech).

2:1 K. Kmiecik po zgraniu głową G. Laty

Zapytam o jeszcze jedną rzecz. W sierpniu wybiegł Pan na boisko podczas obchodów 100-lecia Węgrzcanki Węgrzce Wielkie, klubu którego jest wychowankiem. To był sparing z Wisłą Kraków. Jak się Panu grało?

Zagrałem trochę tu, trochę tu. Było przyjemnie. Kibice dopisali. Takie wydarzenia powinno się organizować dla zawodników, którzy są mocno związani z klubem, w którym rozpoczynali karierę. Nie można się wstydzić, że pochodzi się z wioski. Na jednym ze zdjęć w książce pokazany jest mój rodzinny dom. Teraz aż przykro na patrzyć, gdzie się mieszkało. Okienka małe... Ale nie wolno się wstydzić. Dochodziło się do wszystkiego dzięki charakterowi. W domu było biednie, ale chciało się coś osiągnąć. I to się udało. Zadecydował mój charakter, bo nie zważałem na to, że muszę dojeżdżać pociągiem do Krakowa na treningi.

Domyślam się, że ogląda Pan mecze obecnej reprezentacji. Jakby Pan podsumował mijający rok?

Piłkarze pokazali, że potrafią grać. Za moich czasów mieliśmy dwa tygodnie zgrupowania, oni przyjadą na trzy dni. Każdy gra w najlepszym klubie. Pogadają, trening, mecz i znów rozjazd. Myśmy w Zakopanem czy Rembertowie siedzieli przez dwa tygodnie. I każdy się znał. Z ligi się znaliśmy. Za moich czasów mogłem podać z pamięci skład przeciwnej drużyny. Teraz? Nie ma takiej możliwości.

Kazimierz Kmiecik i Grzegorz Lato (1974)Kazimierz Kmiecik i Grzegorz Lato (1974)
FOT. EAST NEWS

Kazimierz Kmiecik (z lewej) w towarzystwie Grzegorza Laty. Rok 1974, zgrupowanie reprezentacji Polski w Rembertowie.

Słyszałem, że ma Pan bogatą kolekcję pamiątek z czasów kariery.

Jeszcze nie skończone jest to moje „muzeum”. W domu mam duże pomieszczenie, gdzie trzymam wszystkie pamiątki. Na początku nie myślałem, że będę je zbierał. Dopiero później zacząłem gromadzić koszulki i wszystkie medale, które dostałem. Uzbierało się tego trochę. A żona co chwilę coś tam przerabia, dostawia, bo już nie ma gdzie tego pomieścić. Gdy w czasach juniorskich polecieliśmy do Korei, przywiozłem taką wódkę ze żmiją – to jeszcze mam połowę, już zwietrzałą, korzeń żeńszeniowy też mam. W Brazylii byliśmy z pierwszą reprezentacją, płynęliśmy Amazonką. Kupiłem wtedy łuk z koralami. Mam dużo pamiątek. Z Australii też. Dzięki grze w piłkę zwiedziłem pół świata. Kiedyś był problem z wyjazdami. A teraz? Wykupujesz wczasy i jedziesz. A za czasów PRL-u musiałeś mieć paszport. Wyjeżdżając do Grecji, dwa razy mnie kontrolowali. Nie chcieli mnie puścić i już. To były straszne czasy.

ZOBACZ PIERWSZĄ CZĘŚĆ WYWIADU Z KAZIMIERZEM KMIECIKIEM