Finaliści piłkarskiego turnieju olimpijskiego w Montrealu podczas hymnu NRD. Polacy wysłuchali Mazurka Dąbrowskiego cztery lata wcześniej w Monachium.Finaliści piłkarskiego turnieju olimpijskiego w Montrealu podczas hymnu NRD. Polacy wysłuchali Mazurka Dąbrowskiego cztery lata wcześniej w Monachium.
KronikiIgrzyska olimpijskie w Montrealu
Igrzyska olimpijskie w Montrealu
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 24.08.2022
FOT. PAPFOT. PAP

Dziś trudno sobie coś takiego wyobrazić. Miesiące ciężkich przygotowań, potem wielki wysiłek włożony w każdy mecz, trzy zwycięstwa i wreszcie olimpijski medal, o którym przecież każdy sportowiec marzy. A jednak występ polskich piłkarzy na igrzyskach w Montrealu przyjęto z rozczarowaniem. Byli zdecydowanymi faworytami do złota, lecz w finale dali się pokonać niżej notowanym rywalom. To właśnie po tym turnieju Kazimierz Górski przestał być selekcjonerem naszej narodowej kadry.

A – jak Ameryka. O wyjeździe za Ocean marzył chyba każdy obywatel Polski Ludowej. O ile zwykłym ludziom na ogół nie było to dane, o tyle piłkarze – oczywiście w ramach zawodowych obowiązków – mogli sobie trochę popodróżować. Orły Górskiego poznały Kanadę już w 1973 roku, gdy zawitały do Toronto na mecz towarzyski z reprezentacją tego kraju, wygrany 3:1. Wróciły tam dwa lata później, by zwyciężyć jeszcze efektowniej: 8:1 w Montrealu i 4:1 znowu w Toronto. Kraj Klonowego Liścia nie był im więc obcy.


B – jak bojkot. To on sprawił, że zamiast walczyć w grupie z Nigerią, Urugwajem i Iranem biało-czerwoni zmierzyli się w tej fazie tylko z Iranem oraz… Kubą. Dwie pierwsze reprezentacje wycofały się z turnieju w proteście przeciw dopuszczeniu do olimpijskiego startu Nowej Zelandii, której rugbiści przed igrzyskami odbyli tournée po RPA, gdzie wówczas obowiązywała segregacja rasowa. Ekipy z Afryki nie miał kto zastąpić. W miejsce drużyny z Ameryki Południowej zaproszono piłkarzy z Karaibów.


C – jak Cartier. Jacques Cartier. Francuz, pierwszy Europejczyk, który dotarł do wyspy, na której dzisiaj leży Montreal. Stało się to w październiku 1535 roku. To jemu miasto zawdzięcza swoje imię, bo wierzchołek górujący na okolicą nazwał na cześć swojej monarchini Mont Royal, co oznacza Wzgórze Królewskie. Z czasem powstała tam osada, która po latach przekształciła się w drugie co do wielkości miasto Kanady oraz główny ośrodek gospodarczy i kulturalny jej francuskojęzycznej części.


D – jak demoludy. Czyli kraje tak zwanej demokracji ludowej. To one zdominowały olimpijskie turnieje piłkarskie po II wojnie światowej. Wszystko przez to, że wówczas mogli w nich uczestniczyć tylko zawodnicy, którzy oficjalnie nie pobierali pieniędzy za grę. W państwach Bloku Wschodniego sportowcy teoretycznie kopali piłkę za darmo, ale w praktyce sowite pensje płaciły im zakłady pracy, patronujące klubom. Futbolowe potęgi wysyłały więc na igrzyska drużyny amatorskie, a takie kraje, jak Polska, Węgry, ZSRR czy NRD – pierwsze reprezentacje. Stąd demoludom o sukcesy było łatwiej

Akcja z czerwcowego meczu z olimpijską reprezentacją Brazylii. Henryk Kasperczak mija defensywnego pomocnika rywali Batistę.Akcja z czerwcowego meczu z olimpijską reprezentacją Brazylii. Henryk Kasperczak mija defensywnego pomocnika rywali Batistę.
FOT. EAST NEWS

Miesiąc przed wyjazdem na igrzyska biało-czerwoni zagrali w Chorzowie z olimpijską reprezentacją Brazylii. Henryk Kasperczak mija defensywnego pomocnika rywali Batistę.

E – jak eliminacje. O ile cztery lata wcześniej Orły Górskiego wywalczyły awans na igrzyska po prawdziwym horrorze i dość szczęśliwie (biało-czerwoni pojechali do Monachium, bo Bułgarzy w ostatnim meczu stracili punkt w starciu z amatorską reprezentacją Hiszpanii), to teraz wcale nie musiały się trudzić, aby zdobyć olimpijski paszport. Biało-czerwoni jako obrońcy tytułu mieli zapewniony występ w turnieju z automatu. W kwalifikacjach nie wzięli zatem udziału.


F – jak faworyci. Nie tylko w Polsce nasz zespół uchodził za stuprocentowego kandydata do złotego medalu. Wydawało się, że drużyna, która dwa lata wcześniej zrobiła furorę na mundialu w RFN, a rok potem pokonała w Chorzowie wicemistrzów świata Holendrów 4:1, przejdzie przez olimpijski turniej jak burza. Zwłaszcza że do Montrealu pojechała w najmocniejszym składzie (zabrakło tylko Adama Musiała i Roberta Gadochy). Niestety, rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te prognozy.


G – jak gorąca jak wulkan wyspa. Tak o Kubie śpiewał popularny w tamtych czasach piosenkarz Janusz Gniatkowski. Piłkarze z karaibskiego kraju byli pierwszym rywalem biało-czerwonych w fazie grupowej i choć wszyscy wróżyli im wysoką porażkę, sprawili nie lada sensację. Przez 90 minut Orły Górskiego biły głową w mur, próbując pokonać bramkarza José Francisco Reinoso. Niestety, żaden z 38 (!) strzałów nie osiągnął celu. Mecz skończył się bezbramkowym remisem.


H – jak hydrant. Czyli zawór i złącze do węża, przez które można wylać dużo zimnej wody na rozpalone głowy. Symbolicznie skorzystał z niego Kazimierz Górski, który po starciu z Kubańczykami po raz pierwszy za czasów swojej selekcjonerskiej kadencji publicznie skrytykował drużynę. „Moi zawodnicy grali dziś jak profesorowie futbolu. Myśleli, że rywale już na dźwięk ich nazwisk położą się na boisku” – ironizował podczas konferencji prasowej. Lodowaty prysznic dał efekt, ale na krótką metę.

Młynarski o GórskimMłynarski o Górskim
FOT. EAST NEWS

Kazimierz Górski był uważany za człowieka o gołębim sercu, ale potrafił być surowy dla piłkarzy, którzy nie przykładali się do obowiązków. Po meczu z Kubą ostro skrytykował postawę drużyny.

I – jak Iran. Nasz drugi i ostatni rywal w fazie grupowej. Persowie też nie należeli do piłkarskich potentatów, a jednak potrafili nas zaskoczyć. Szybko zdobyli prowadzenie i nie oddali go do końca pierwszej połowy. Powiało grozą, bo trzeciej drużynie świata nagle zajrzało w oczy widmo odpadnięcia z turnieju – i to po starciach z nowicjuszami! Gdyby Polacy przegrali różnicą dwóch bramek, do ćwierćfinału awansowałyby reprezentacje Iranu i Kuby. Ratunku!


J – jak jeszcze nie wszystko stracone. Na szczęście z odsieczą pospieszył Kazimierz Deyna. Jak na kapitana drużyny przystało, w przerwie w szatni wygłosił krótką mowę motywującą: „Panowie, daję sobie i wam dwadzieścia minut na zmianę wyniku. Wyobrażacie sobie, że możemy przegrać z Iranem? – spytał retorycznie. Siedem minut po wznowieniu gry biało-czerwoni prowadzili już 2:1 po strzałach Andrzeja Szarmacha i Deyny. Ostatecznie wygrali 3:2 i zajęli pierwsze miejsce w tabeli grupy C.


K – jak Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna. Ani republika, ani ludowa, ani demokratyczna, ale tak owo państwo nazywano u nas w czasach słusznie minionych. Drużyna z kraju, w którym panował ponury reżim Kim Ir Sena, była naszym przeciwnikiem w walce o półfinał. Orły Górskiego wreszcie wzbiły się do lotu. Wygrały aż 5:0, choć Koreańczycy trochę im w tym pomogli, bo przez ostatnie pół godziny musieli grać w dziesiątkę. Jeden z nich został wyrzucony z boiska za niesportowe zachowanie.


L – jak Led Zeppelin. Ulubiony zespół Antoniego Szymanowskiego. A to właśnie za faul na nim czerwoną kartkę zobaczył An Se-Uk. Dla piłkarza krakowskiej Wisły mecz z KRL-D był pamiętny jeszcze z innego powodu: strzelił w nim swojego jedynego gola w reprezentacji. W roku 1976 Szymanowski żył w rytmie „Stairway to Heaven” i „Celebration Day”. Najpierw wziął ślub z klubową koleżanką, gimnastyczką sportową Wandą Werbiłowicz, a potem sięgnął po olimpijski medal.

Antoni Szymanowski - mundial 1974Antoni Szymanowski - mundial 1974
FOT. EAST NEWS

Antoni Szymanowski, czyli najlepszy w historii boczny obrońca w Polsce. W 2019 roku został wybrany do jedenastki stulecia PZPN.

Ł – jak łucznicy. Obok piłkarzy, futbolistów kanadyjskich i lekkoatletów to jedni z użytkowników Varsity Stadium – wielofunkcyjnego stadionu w Toronto, na którym Polacy rozegrali półfinałowy mecz z Brazylią. Zabytkowy obiekt (zbudowano go w 1898 roku!) był areną pięciu spotkań: trzech w fazie grupowej oraz ćwierćfinału i potyczki o finał. Biało-czerwoni wystąpili na nim tylko raz. Pozostałe mecze rozegrali w Montrealu.


M – jak „Mamy na nich patent!”. Oczywiście, olimpijska reprezentacja Brazylii to nie to samo co pierwsza drużyna, w której zwykle grają najlepsi piłkarze globu. Ale faktem jest, że Orły Górskiego mogą pochwalić się znakomitym bilansem starć z Canarinhos: trzy mecze, trzy zwycięstwa, sześć strzelonych goli i ani jednej straconej bramki! Najważniejsze z tych spotkań odbyło się rzecz jasna w lipcu 1974 roku, gdy w walce o brąz mistrzostw świata nasz zespół zwyciężył 1:0. W pozostałych konfrontacjach rywalami biało-czerwonych byli zawodnicy o statusie amatorów. Starcie o finał Polacy wygrali 2:0.


N – jak nieoczywista maskotka. Czyli bóbr Amik, który był symbolem igrzysk w Montrealu. Jego imię wywodzi się z języka Algonkinów – Indian zamieszkujących wschodnią część Kanady. A dlaczego na maskotkę wybrano właśnie to zwierzę? Sprawa jest prosta. Po pierwsze sylwetka bobra znajduje się w herbie miasta, po drugie jest on powszechnie uważany za wzór cierpliwości i pracowitości. A to w końcu dwie cechy, które musi mieć każdy sportowiec, aby sięgnąć po medal.

Montreal 1976 - maskotkaMontreal 1976 - maskotka

Bóbr Amik – maskotka igrzysk olimpijskich w Montrealu.

O – jak olimpijska flaga. Zaprojektował ją sam Pierre de Coubertin, a więc francuski baron, który pod koniec XIX wieku wskrzesił ideę organizacji igrzysk. To biała tkanina o wymiarach trzy na dwa metry, na której przedstawiono pięć splecionych ze sobą kół. Kolor każdego symbolizuje inny kontynent: niebieski – Europę, czarny – Afrykę, żółty – Azję, czerwony – Amerykę, a zielony – Australię z Oceanią.


P – jak polskie dni. Końcówka igrzysk dla każdego kibica nad Wisłą była piorunująca. 30 lipca po złoto sięgnęli nasi siatkarze, zwyciężając po niesamowitej walce (przegrywali 1:2 w setach, a w kolejnym rywale mieli dwa meczbole) drużynę ZSRR. Dzień później konkurs skoku wzwyż wygrał rewelacyjny 20-latek Jacek Wszoła. Finał piłkarskiego turnieju zaczął się zaraz po jego występie i wszyscy szykowali się na kolejny sukces. Niestety, dobra passa miała swój koniec.


R – jak rewizja osobista. W Polsce rozczarowanie występem Orłów Górskiego było tak duże, że piłkarze odczuli je już w trakcie podróży powrotnej. Nie było im dane – jak innym naszym sportowcom – lecieć czarterem, musieli się męczyć przez dziesięć godzin w samolocie rejsowym. Na Okęciu w obroty wzięli ich celnicy, którzy dokładnie przetrzepali wszystkie bagaże, a trzech zawodników poddali nawet rewizji osobistej. Trzeba było zapłacić cło za towary kupione w Kanadzie.


S – jak Szarmach. Andrzej Szarmach, czyli polski król strzelców piłkarskiego turnieju olimpijskiego w Montrealu. Wąsaty snajper mieleckiej Stali strzelił w nim sześć goli, za każdym razem po dwa: w meczach z Iranem, Koreą Północną i Brazylią. Co ciekawe, to była już trzecia impreza z rzędu, na której po tytuł najskuteczniejszego zawodnika sięgał nasz rodak. Na igrzyskach w Monachium najwięcej bramek (dziewięć) zdobył Kazimierz Deyna, a na mistrzostwach świata w RFN – Grzegorz Lato (siedem).

Andrzej Szarmach.Andrzej Szarmach.
FOT. EAST NEWS

Andrzej Szarmach zdobył na igrzyskach w Montrealu sześć bramek. To wystarczyło, aby sięgnąć po tytuł króla strzelców.

T – jak Trener Tysiąclecia. Tak dziś nazywany jest Kazimierz Górski, który po igrzyskach w Montrealu zakończył swoją pracę z reprezentacją. By przejść do historii, potrzebował niespełna sześciu lat. W tym czasie zdobył dla Polski tytuł trzeciej drużyny świata oraz złoty i srebrny medal olimpijski. Był tak popularny, że pisano o nim nawet wiersze. Jak ten, autorstwa Wojciecha Młynarskiego: „Wspominam wszystkich: Deynę i Lato Grzesia, a nam, nam z oczu szły srebrne błyski i krzyk przez Polskę leciał: »To my tak gramy? To my? Nie wierzę! O Jezu, jak my gramy!«. To była radość, Panie Trenerze! Panu ją zawdzięczamy!”.


U – jak ujeżdżenie. Finałowy mecz z NRD według pierwotnego planu miał się odbyć w godzinach popołudniowych. Zaczął się jednak późnym wieczorem, bo organizatorzy nie zdążyli posprzątać po zawodach jeździeckich, które rozegrano na Stadionie Olimpijskim… poprzedniego dnia. „Po jakimś czasie przeszkody uprzątnięto, a na murawę wjechała ciężarówka z piaskiem. My w tym czasie siedzieliśmy w szatni, deski na goleniach, buty na nogach, koszulki na grzbiecie. Wszyscy podminowani. Po dwóch godzinach bezczynnego czekania znowu wyszliśmy na rozgrzewkę” – wspominał Andrzej Szarmach. Ta sytuacja tak ujeździła psychicznie nasz zespół, że całkiem wypadł z rytmu.


W – jak wyjście awaryjne. Długie oczekiwanie na mecz najgorzej podziałało na Jana Tomaszewskiego. Znakomity bramkarz, bohater starcia na Wembley, był tak roztrzęsiony, że popełniał błąd za błędem. W ciągu kwadransa puścił dwa gole i nagle… poprosił o zmianę. Uznał, że lepiej będzie, gdy resztę spotkania obejrzy z perspektywy ławki rezerwowych. Już w 20. minucie zastąpił go Piotr Mowlik i choć też nie zachował czystego konta, spisał się o niebo lepiej.

Skrót meczu

Z – jak złoto, którego zabrakło. Do przerwy drużyna NRD prowadziła 2:0, potem kontaktowego gola strzelił Grzegorz Lato, ale ostatnie słowo należało do naszych przeciwników. Wygrali 3:1, choć przed meczem niewielu dawało im szanse na sukces. Biało-czerwoni znaleźli się w ogniu krytyki. Po powrocie do Polski Kazimierz Górski zrezygnował z funkcji selekcjonera, zastąpił go Jacek Gmoch. Na odchodnym Trener Tysiąclecia wypowiedział jeszcze słowa, które potem brzmiały jak proroctwo: „Jeśli srebrny medal olimpijski był porażką, to ja chętnie zaczekam na kolejny”. Czekał szesnaście lat. Jego wynik powtórzyła dopiero drużyna Janusza Wójcika, na igrzyskach w Barcelonie.