60 tysięcy ludzi przyszło głównie dla niego. W ostatnią niedzielę października 1976 roku Stadion Dziesięciolecia w Warszawie miał tylko jednego bohatera. Po ponad trzech latach Włodzimierz Lubański wrócił do reprezentacji Polski.
Zwycięstwo nad Cyprem w eliminacjach mistrzostw świata miało być formalnością. Rywal był tej klasy, że słynny komentator TVP Jan Ciszewski zastanawiał się przed meczem, czy biało-czerwoni poprawią rekord strzelecki ze spotkania z Norwegią we wrześniu 1963 roku, gdy w Szczecinie wygrali 9:0. To właśnie w spotkaniu ze Skandynawami debiutował Lubański. Do kolegów z reprezentacji mógł wtedy mówić na „pan”. W chwili debiutu miał 16 lat i 188 dni. Później nieśmiały chłopak z Gliwic stał się gwiazdą. Nie tylko Górnika Zabrze i reprezentacji Polski. On był kimś na miarę współczesnych celebrytów. Idolem pokolenia. Gwiazdą siermiężnego PRL-u lat sześćdziesiątych Władysława Gomułki i spektakularnego otwarcia na Zachód na początku lat siedemdziesiątych, gdy do władzy doszedł Edward Gierek.
Mecz z Cyprem był dla Włodzimierza Lubańskiego pierwszym w reprezentacji po ponad trzech latach przerwy. Tym razem nie wpisał się na listę strzelców.
Cała kariera Lubańskiego rozsypała się w czerwcu 1973 roku, gdy w meczu z Anglią doznał koszmarnej kontuzji kolana. Zamiast wizyt na wielkich stadionach – wizyty w lekarskich gabinetach, zamiast ćwiczeń na boisku – ćwiczenia z rehabilitantami. Do tego doszły nieudane operacje. Uciekły mu mistrzostwa świata w 1974 roku, gdzie zamiast niego na środku ataku szalał jego kolega z Górnika – Andrzej Szarmach. Później wyjechał do małego belgijskiego klubu Lokeren, choć w szczytowym okresie kariery chciał go Real Madryt. Drugie reprezentacyjne życie dostał od Jacka Gmocha i mecz z Cyprem miał być jego wielkim powrotem. Nie był, bo sam Lubański wspomina, że przegrał z obezwładniającą tremą. On, któremu wcześniej niestraszne były czołowe drużyny i najwybitniejsi piłkarze świata, drżał przed meczem ze słabeuszem. Pewnie zdawał sobie sprawę, że najlepsze lata zabrała mu kontuzja.
Jacek Gmoch uznał, że Włodzimierz Lubański powinien być w jego drużynie napastnikiem numer jeden. W meczu z Cyprem piłkarz Lokeren nie zdobył gola, ale w kolejnym meczu eliminacji z Danią przesądził już o zwycięstwie biało-czerwonych.
Dla młodych graczy, dopiero wchodzących do reprezentacji, takich jak Zbigniew Boniek czy Stanisław Terlecki, Lubański był jednak idolem. Oni zapewne nie marzyli, że zagrają kiedyś w jednej drużynie z człowiekiem, którego wyczyny podziwiali, siedząc przed telewizorem. Ale marzenia mają to do siebie, że czasami się spełniają.