władysław grotyński władysław grotyński
KronikiPokręcony „Śruba”
Pokręcony „Śruba”
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 28.06.2022
FOT. EAST NEWSFOT. EAST NEWS

Kazimierz Górski widział w nim większy talent niż u Jana Tomaszewskiego. A jednak nigdy nie dane mu było wystąpić na wielkim turnieju, a w reprezentacji rozegrał tylko cztery spotkania. Karierę złamała mu afera przemytnicza, po której na dwa lata trafił do więzienia. Za bardzo lubił też zakrapiane imprezki do rana. Władysław Grotyński zmarł przedwcześnie, na zawał serca, dwa tygodnie po ostatnim meczu Polaków na azjatyckim mundialu.

To był pamiętny kwiecień 1970 roku. W półfinałach europejskich rozgrywek po raz pierwszy i jak dotąd ostatni znalazły się jednocześnie dwie nasze drużyny klubowe: Górnik toczył bój z Romą w Pucharze Zdobywców Pucharów, a Legia walczyła z Feyenoordem o finał Pucharu Europy. Zabrzanie zaczęli od remisu 1:1 w Rzymie. Warszawiacy podobnie – choć oni zagrali u siebie, a mecz zakończył się rezultatem bezbramkowym.

Na rewanż do Rotterdamu wojskowi udali się z przystankiem w NRD, gdzie zaprosili ich działacze z Berlina. Tamtejszy Vorwärts mierzył się z ekipą z De Kuip w poprzedniej rundzie, przyjaciele z bloku socjalistycznego uznali więc, że chętnie podzielą się swoją wiedzą na temat rywala Legii. Mieli zapis wideo obu spotkań, mnóstwo notatek i spostrzeżeń, co w tamtych czasach – jeszcze przed rewolucją informatyczną – było absolutnie bezcenne. Trener Edmund Zientara uznał, że nie ma się co zastanawiać. Zaraz po ligowym meczu z GKS Katowice kazał drużynie się pakować, a następnego dnia rano wszyscy stawili się na lotnisku Okęcie.

Władysław GrotyńskiWładysław Grotyński
FOT. EAST NEWS

Rok 1966. Władysław Grotyński, jeszcze bez rękawic na dłoniach (w tamtych czasach bramkarze ich nie używali), skacze do piłki podczas ligowego meczu warszawskiej Legii. Pierwszy z lewej olimpijczyk z Rzymu, Henryk Grzybowski.

PIENIĄDZE MUSZĄ ZNIKNĄĆ

 

I tu zaczęły się kłopoty. Po odprawie paszportowej, która w wypadku znanych sportowców w PRL-u była zwykle tylko formalnością, celnicy nieoczekiwanie zaprosili do kontroli osobistej dwóch zawodników: Janusza Żmijewskiego i właśnie Grotyńskiego. Dokładne przeszukanie wykazało, że pierwszy miał przy sobie około 2500 tysiąca dolarów, drugi nieco mniej, ale i tak o wiele za dużo jak na drobne wydatki. Polska Ludowa nie tolerowała szmuglowania dewiz za granicę. Kara za taki wybryk mogła być tylko jedna.

O incydencie natychmiast został poinformowany przedstawiciel klubu major Zbigniew Korol, który był z drużyną na lotnisku. Ten zaś od razu zadzwonił do prezesa Legii, generała Zygmunta Huszczy. Dostał od niego prostą instrukcję: trzeba zrobić wszystko, żeby sprawę wyciszyć. Pieniądze muszą zniknąć (najlepiej w kieszeniach celników), drużyna ma o niczym nie wiedzieć, a obaj winowajcy jak gdyby nigdy nic mają polecieć do Rotterdamu via Berlin. „Ja to załatwię” – dodał i odłożył słuchawkę. Faktycznie, półtorej godziny później było już po aferze.

Huszcza był nie tylko generałem, ale też człowiekiem mającym duże wpływy w ówczesnym aparacie władzy. Udało mu się więc ukręcić łeb sprawie, choć musiał podobno obiecać, że Żmijewski i Grotyński wrócą do kraju. W tym celu zorganizował dwa autobusy „kibiców”, którzy z Warszawy pojechali do Holandii. W rzeczywistości byli to żołnierze Wojskowej Służby Wewnętrznej. Na miejscu mieli pilnować, żeby żaden z legionistów samowolnie nie oddalił się z hotelu. Najzabawniejsze, że piłkarze, owszem, wrócili do Polski w komplecie, za to kilku „kibiców” wybrało wolność na Zachodzie.

Pomoc kolegów z Berlina na nic się nie zdała. Legia przegrała w Rotterdamie i odpadła z rozgrywek, a roztrzęsiony Grotyński dwa razy musiał wyjmować piłkę z siatki. Dziennikarze szybko się zorientowali, że coś z nim było nie tak.

1:0 Gol W. van Hanegema, asysta R. Israëla

Zawinił niewątpliwie pierwszą bramkę. Później spisywał się dobrze, chwilami nawet bardzo dobrze przy obronie dolnych strzałów, natomiast jego interwencje przy górnych piłkach nie budziły zaufania. Holendrzy zorientowali się w tym szybko po kilku jego paradach i często stosowali wysokie przerzuty, dośrodkowania na przedpole bramkowe, po których powstawały raz po raz groźne sytuacje.

„Sport”; 16 kwietnia 1970 r.
MYŚLAMI GDZIE INDZIEJ

Po powrocie do kraju obaj piłkarze zostali ukarani finansowo, ale generał Huszcza zadbał o to, by nikt o sprawie się nie dowiedział. Pechowo dla Grotyńskiego wkrótce na jaw wyszła jednak inna afera. I to już był przysłowiowy gwóźdź do trumny.

Władysław GrotyńskiWładysław Grotyński
FOT. EAST NEWS

W Warszawie wszyscy go znali i on znał wszystkich. Na swoje nieszczęście. Gdyby Władysław Grotyński mniej skupiał się na życiu pozasportowym, a bardziej na treningach, jego kariera pewnie potoczyłaby się inaczej.

„ŚRUBA” WSZĘDZIE SIĘ WKRĘCI

 

Bramkarz Legii lubił się wyróżniać na boisku i poza nim. Nosił się jak bananowy chłopak, szpanował swoim fordem mustangiem, często bywał też w znanej warszawskiej restauracji „Adria” i w „Szwajcarskiej”, gdzie spotykał się warszawski półświatek. To pewnie stamtąd poszedł cynk, że będzie próbował wywieźć dolary za granicę, bo większość ówczesnych cinkciarzy była na usługach milicji. Ktoś doniósł, że Grotyński kupuje większą sumę obcej waluty, inny szepnął słówko, że po pijaku „Śruba” (taką ksywkę nosił golkiper) namawiał go do kupna paru luksusowych towarów, które niedługo przywiezie z Holandii. Wystarczyło. Służby już miały go w garści.

Tamten incydent uszedłby mu jednak na sucho, gdyby nie afera, która wybuchła rok później. Na przemycie złota z Neapolu do Polski został przyłapany koszykarz Legii, Włodzimierz Trams, dobry kolega Grotyńskiego. Podczas przesłuchania, walcząc o niższy wyrok, nieszczęśnik przyznał się, że w przeszłości przeszmuglował dla „Śruby” i Żmijewskiego złote bransoletki z Turcji, które obaj spieniężyli – podobno z ogromnym zyskiem. Tego już było za dużo. Żmijewski trafił na osiem miesięcy do aresztu, ale miał dużo szczęścia – choć prokurator żądał dla niego dwóch lat więzienia, wyszedł wreszcie na wolność. Musiał zapłacić pięć tysięcy złotych grzywny. Bramkarza potraktowano dużo bardziej surowo. Wyciągnięto mu kontakty z półświatkiem, postawiono zarzuty jeszcze w kilku mniej poważnych sprawach i skazano na cztery lata pozbawienia wolności.

Władysław GrotyńskiWładysław Grotyński
FOT. EAST NEWS

Drużyna Zagłębia Sosnowiec w sezonie 1974/1975. Stoją od lewej: Władysław Grotyński, Edward Maleńki, Józef Zawadzki, Jerzy Pielok, Wojciech Rudy, Stanisław Zuzok. W dolnym rzędzie: Witold Kasperski, Władysław Szaryński, Włodzimierz Mazur, Andrzej Jarosik, Zbigniew Seweryn.

Ostatecznie przesiedział trzy: najpierw w więzieniu na Rakowieckiej, a potem w zakładzie karnym w Krzywańcu nieopodal Zielonej Góry. Na koniec przeniesiono go do Wojkowic, blisko Sosnowca, bo parol na niego zagięli działacze Zagłębia.

W zabiegach o byłego bramkarza Legii było im o tyle łatwiej, że fanem sosnowieckiego klubu był Edward Gierek, pierwszy sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, najważniejsza osoba w państwie. Wystarczyło na takiego patrona się powołać (coś w stylu: „towarzysz Gierek na pewno byłby zadowolony, gdyby Zagłębie było mocniejsze”), aby najtrudniejsze sprawy zmierzały do szczęśliwego finału. Klub był w tarapatach, bo zajmował ostatnie miejsce w tabeli ekstraklasy, potrzebował solidnego bramkarza. Plotkowano, że Grotyński początkowo przyjeżdżał na treningi z zakładu karnego w ramach przepustki.

Fragment artykułu Antoniego Bugajskiego; „Przegląd Sportowy”, 28 października 2020 r.
Z POMOCĄ TOWARZYSZA GIERKA

Na ligowe boiska wrócił w 1974 roku – tym samym, gdy jego koledzy z Legii i reprezentacji Polski sięgnęli po medal mistrzostw świata w RFN. I szybko stał się bożyszczem kibiców – nie tylko ze względu na swoją postawę między słupkami.

Znowu królował w najlepszych restauracjach: w „Savoyu” czy w „Reksie”. Na boisku bronił jak maszyna. W młodości był mistrzem Polski juniorów w rzucie dyskiem, więc bez trudu przerzucał piłkę z jednego pola karnego na drugie.

Przemysława Sibery dla portalu sportowefakty.wp.pl; 14 kwietnia 2016 r.
IMPREZOWICZ I DYSKOBOL

Idylla trwała tylko rok. Jego hulaszczy tryb życia i dość luźny – oględnie mówiąc – stosunek do obowiązków w klubie sprawiły, że działacze Zagłębia odesłali go do Warszawy. W Legii już go nie chcieli. Grotyński zaczął więc sobie załatwiać zagraniczny transfer i był podobno bliski wyjazdu do Ameryki, gdzie miał grać w Cosmosie Nowy Jork. Ze względu na stare grzechy nie dostał jednak na to zgody od władz. Wrócił więc do Mazura Karczew, w którym zaczynał karierę. Tam już zupełnie popłynął.

W latach 80. widywano go pod warszawskim „Domem Chłopa”, gdzie nielegalnie handlował dolarami. Jako cinkciarz jeszcze jakoś sobie radził. Ale kiedy upadła komuna i walutę można było wymienić w dowolnym kantorze, nie umiał już sobie znaleźć sposobu na życie. Miał 57 lat, gdy podczas popijawy w jednym ze stołecznych pubów nagle zasłabł. Zawał. Lekarze nie zdołali go uratować.

Władysław GrotyńskiWładysław Grotyński
FOT. EAST NEWS

Lesław Ćmikiewicz (w jasnym naramienniku) i Władysław Grotyński, koledzy z warszawskiej Legii. Gdy pierwszy z nich sięgał po trzecie miejsce na mistrzostwach świata i złoty medal igrzysk w Monachium, drugi siedział w więzieniu. Takie życie...

MEDALE, KTÓRYCH NIE ZDOBYŁ

 

Gdy zmarł w tak tragicznych okolicznościach, media nagle sobie o nim przypomniały. Oczywiście, opisywano jego przygody z wymiarem sprawiedliwości i alkoholowe ekscesy, ale też miłosne podboje (był z nich słynny zwłaszcza w Sosnowcu, gdzie romansował z kilkoma siatkarkami Płomienia Milowice), a przede wszystkim jego fantastyczne występy w europejskich pucharach. W sezonie 1969/70 – wtedy, gdy Legia dotarła do półfinału Pucharu Europy – Grotyńskim zachwycili się francuscy dziennikarze, którzy widzieli go w meczach z AS Saint-Étienne. Popisywał się wtedy takimi m.in. interwencjami.

H. Revelli sam na sam z W. Grotyńskim

Niespełna dwa lata później, niedługo przed tym, jak trafił do więzienia, zwrócił na siebie uwagę hiszpańskich działaczy, którzy widzieli go Madrycie w starciu z Atlético. Legia biła się wówczas o półfinał Pucharu Europy, a „Śruba” dwoił się i troił, by powstrzymać drużynę gospodarzy.

Strzał głową Adelardo, interwencja W. Grotyńskiego

Będąc w takiej formie, być może pojechałby na igrzyska w Monachium. Zwłaszcza że trener Górski był przekonany do jego umiejętności. Grotyński zdążył już się oswoić z występami w kadrze narodowej (zadebiutował we wrześniu 1970 roku, jeszcze za kadencji Ryszarda Koncewicza), do tego przynosił drużynie szczęście – żadnego z czterech meczów, w których wystąpił, biało-czerwoni nie przegrali. Stanowił silną konkurencję zarówno dla doświadczonego Huberta Kostki, jak i nieopierzonego Jana Tomaszewskiego. Niestety, latem 1971 roku wylądował za kratkami. I z tej perspektywy oglądał olimpijski sukces polskich piłkarzy, a potem ich fantastyczny występ na mistrzostwach świata w RFN.

Władysław GrotyńskiWładysław Grotyński
FOT. EAST NEWS

Druga połowa lat 70. Władysław Grotyński, już po wyjściu z więzienia, w roli gościa na ławce reprezentacji Polski. Pierwszy z prawej Andrzej Szarmach, w środku Władysław Żmuda.

Szkoda chłopa. Mógł mieć wszystko, a skończył z niczym na ławce w jednym ze stołecznych pubów. Za bardzo był pokręcony ten „Śruba”.