Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)
KronikiNo, nareszcie – i cóż, że ze Szwecją?
No, nareszcie – i cóż, że ze Szwecją?
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 2.01.2024
FOT. „SPORT. TYGODNIK ILUSTROWANY”, ROK 1922, NR 13FOT. „SPORT. TYGODNIK ILUSTROWANY”, ROK 1922, NR 13

Śpiewał Kazik: „Polscy piłkarze nie strzelili od kilkuset minut gola. To stan na kwiecień 2000 i zakończona moja rola”. Sprawa poważna, ale kiedyś bywało gorzej. Gdyby lider Kultu urodził się przed wojną (pierwszą światową!) i popełnił jakiś tekst o naszych futbolistach, musiałby napisać o 956 latach (licząc od Chrztu Polski) lub ponad pięciu miesiącach (od premierowego meczu). Tyle bowiem czekaliśmy nad Wisłą na pierwszą w historii bramkę dla biało-czerwonych. Strzelił ją, z rzutu karnego, Józef Klotz.  

To będzie długa podróż – którą odbędziemy pociągiem, parowcem, a na koniec automobilem – ale zanim ją rozpoczniemy, przenieśmy się na chwilę do stolicy Rzeczpospolitej Roku Pańskiego 1919. To tam kilka dni przed Wigilią ponad trzydzieści polskich klubów sportowych, wśród nich Cracovia, Wisła Kraków, Pogoń Lwów, Polonia Warszawa, Warta Poznań i Łódzki KS, powołało do życia PZPN. Stowarzyszenie miało się zająć w pierwszej kolejności organizacją rozgrywek ligowych, ale szybko postawiło sobie jeszcze jeden cel: utworzenie reprezentacji narodowej, która weźmie udział w igrzyskach.

Czas naglił, bo do rozpoczęcia olimpiady zostało ledwie osiem miesięcy, a drużyna nie miała ani trenera, ani zawodników. W marcu udało się wreszcie znaleźć szkoleniowca, który podjął się trudnego zadania. Był nim George Burford, sprowadzony specjalnie z ojczyzny futbolu, Anglii. Brytyjczyk przyjechał do Krakowa i tam wyselekcjonował najlepszych polskich piłkarzy. W maju udało się im rozegrać dwa sparingi z reprezentacją Lwowa, a na lato – tuż przed wyjazdem na igrzyska – zaplanowano oficjalny debiut biało-czerwonych na arenie międzynarodowej. Mecze z Austrią, Czechosłowacją i Węgrami miały dać ostateczną odpowiedź, kto 28 sierpnia 1920 roku wybiegnie na murawę stadionu w Antwerpii przeciw gospodarzom igrzysk.

Niestety, żadne z tych spotkań nie doszło do skutku. Ze względu na postępującą agresję bolszewicką na nasze ziemie piłkarze trafili w kamasze i zamiast walczyć o medale, bronili ojczyzny. Na swój inauguracyjny występ w koszulce z orłem na piersi ci, którzy przeżyli wojnę, musieli poczekać ponad rok – do grudnia 1921. I właśnie od tej daty liczy się pierwsza, trwająca 161 dni strzelecka niemoc biało-czerwonych. Nie udało im się trafić do siatki ani w swoim debiucie – z Węgrami w Budapeszcie (0:1) – ani pięć miesięcy później w Krakowie, gdzie doszło do rewanżu z Madziarami (0:3). Odczarowali bramkę rywali dopiero w Sztokholmie, gdzie na towarzyski mecz zaprosili ich Szwedzi.

Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)
FOT. „PRZEGLĄD SPORTOWY”, ROK 1922, NR 23

Reprezentacja Polski na dworcu w Krakowie przed wyjazdem do Sztokholmu. W centrum fotografii prezes PZPN Edward Cetnarowski.

MASZ, HYCLU, ŚWIĘTO

 

Wikingowie nie byli wtedy znani jako wybitni specjaliści od kopania szmacianej. W ich kraju znacznie większą popularnością cieszyły się lekkoatletyka, zapasy i rzecz jasna narciarstwo. Nie należeli jednak do ułomków. Rok wcześniej w towarzyskich potyczkach potrafili się postawić zarówno Austriakom w Wiedniu (2:2), jak i Czechosłowakom w Pradze (2:2), a więc drużynom ze ścisłej światowej czołówki. Oferta rozegrania z nimi sparingowego meczu była więc dla nas zaszczytem. Choć nie wszyscy tak na to patrzyli. Warszawiakom nie spodobało się, że Szwedzi poza starciem międzypaństwowym zaproponowali nam jeszcze potyczkę Sztokholm – Kraków, która miała się odbyć dwa dni później. W wyniku tego do kadry powołani zostali głównie piłkarze z Małopolski. „To drużyna kompromitacji” – pisano w stołecznych gazetach.

Trwająca w sumie 75 godzin, czyli ponad trzy dni, wyprawa za morze rozpoczęła się w Grodzie Kraka. Na dworcu na piłkarzy czekali członek komisji selekcyjnej Józef Lustgarten i prezes PZPN, Edward Cetnarowski. Ten ostatni ostro zrugał Józefa Kałużę i Leona Sperlinga, którzy prawie spóźnili się na pociąg. Napiętą atmosferę rozładował Mieczysław Wiśniewski. Bramkarz krakowskiej Wisły zorientował się, że nikt nie zabrał ze sobą… talii kart, w które uwielbiali rżnąć nasi zawodnicy podczas jazdy koleją. Przebiegł się więc po peronie i zdążył jeszcze „pożyczyć” je od jakiegoś obywatela. „Ale masz, hyclu, święto!” – skomentował ten wyczyn Henryk Reyman. Jego słowa stały się potem przewodnim mottem wyprawy. Padały po każdej sutej wyżerce, podróży promem, przejażdżce automobilem, a wreszcie po sensacyjnym zwycięstwie nad Szwecją. Na razie jednak zapanował senny nastrój. Drużyna była w drodze do stolicy, gdzie dołączyć do niej mieli dwaj związkowi działacze i bramkarz Polonii.

Podróż do Warszawy, odbyta w upalny dzień w trzech przedziałach, zarezerwowanych dzięki uprzejmości dyrekcji krakowskiej, minęła szybko i… nudnie. W jednym przedziale grano w karty, w drugim porozsuwano siedzenia i urządzano drzemkę w negliżu, w środkowym rozsiadła się starszyzna i słuchała z przejęciem, zaczerpniętych z własnego doświadczenia, opowieści prezesa o „morskiej chorobie”, której widmo dręczyło wszystkich „szczurów lądowych” aż do chwili… znalezienia się w Skandynawii.

Fragment relacji „Przeglądu Sportowego” z 9 czerwca 1922 r.
DRZEMKA W NEGLIŻU

W stolicy piłkarze przesiedli się na pociąg do… Paryża. Jechał on bowiem przez Berlin, a tam wyznaczony był kolejny przystanek. W mieście nad Sprewą drużyna spędziła noc w hotelu, rankiem zaś ruszyła – znów koleją, oczywiście – w kierunku Stralsundu, gdzie czekał na nią prom.

Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)
FOT. „PRZEGLĄD SPORTOWY”, ROK 1922, NR 23

Zmęczeni, ale szczęśliwi. To zdjęcie wykonano w przededniu meczu przed hotelem Continental, w którym nocowała nasza drużyna. Piłkarzy witała liczna szwedzka Polonia.

BARANIE CZAPY I DZIEGIEĆ

 

Od Berlina naszej ekipie towarzyszył w podróży Hugo Meisl – austriacki trener, który dwanaście lat później doprowadził swoich rodaków do czwartego miejsca na mistrzostwach świata. Przy okazji był on też… cenionym sędzią i właśnie w tej roli wybrał się do Sztokholmu. Świetnie mówił po czesku, więc Lustgarten i Cetnarowski wzięli go na spytki. Czy próbowali przekonać, aby łaskawszym okiem spoglądał na polskich piłkarzy podczas meczu z Wikingami – nie wiadomo. Z pewnością jednak zdobyli jego sympatię. Meisl potem wiele razy z uznaniem wypowiadał się o działaczach znad Wisły.

W Stralsundzie wagony rozdzielono i załadowano na trzy promy, którymi pasażerowie dotarli na wyspę Rugię, do portu Sasnitz. Tam wsiedli na wspaniały parowiec „Drottning Victoria”. Pogoda była wymarzona, tafla wody gładka, więc piłkarze na szczęście nie mieli okazji się przekonać, ile prawdy było w opowieściach prezesa Cetnarowskiego o morskiej chorobie. Wieczorem, przy pięknym zachodzie słońca, statek zacumował w Trelleborgu. Nie było już czasu na nocowanie w hotelu. Wszyscy załadowali się do pociągu i ruszyli w stronę Sztokholmu. W stolicy zameldowali się o dziesiątej rano w sobotę. Był 27 maja. Do meczu zostało im nieco ponad 25 godzin.

Na dworcu naszych piłkarzy witali przedstawiciele kolonii Polska oraz szwedzkiego związku piłkarskiego, a każdy dostał po bukieciku kwiatów. Następnie udali się do słynnego hotelu Continental. Po śniadaniu Szwedzi nie mogli się nadziwić, jakim cywilizowanym narodem jesteśmy. Jeden z nich powiedział wprost, że spodziewał się ludzi w baranich czapach i butach wysmarowanych dziegciem, czyli typowych bolszewików. Nasi rywale okazali się bardzo sympatycznymi, ponieważ przydzielili nam nawet masażystę, który ponoć bardzo polubił polskich zawodników.

Piotr Chomicki, Leszek Śledziona, Edwin Kowszewicz „Rocznik piłkarski 1922. Polska – Europa – Świat”; Wydawnictwo OLGEN, Mielec 2017
TYPOWI BOLSZEWICY

Z tymi baranimi czapami i dziegciem było coś na rzeczy, bo podczas popołudniowego spaceru po mieście przybysze z Polski co rusz nie mogli się czemuś nadziwić. „Uderzył nas zupełny brak dorożek. Bo też cała komunikacja w stolicy Szwecji odbywa się oprócz tramwajów – tylko autami i na rowerach. Tylu cyklistów nie wiedzieliśmy w żadnem innem mieście. Każdy zostawia swój rower, mający numer, spokojnie na skraju chodnika i załatwia swe sprawunki bez obawy, że ktoś nieproszony sobie jego rower »pożyczy«” – pisał korespondent „Przeglądu Sportowego”.

Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)
FOT. „SPORT. TYGODNIK ILUSTROWANY”, ROK 1922, NR 13

Reprezentacja Polski przed meczem ze Szwecją w Sztokholmie. Stoją od lewej: Stefan Fryc, Zdzisław Styczeń, Adam Kogut, Józef Kałuża, Tadeusz Synowiec, Stanisław Cikowski, Wacław Kuchar, Józef Garbień, selekcjoner Józef Lustgarten. Siedzą: Józef Klotz, Mieczysław Wiśniewski, Leon Sperling. Pierwszy od lewej sędzia główny spotkania Hugo Meisl.

SUKCES PRAWIE BEZ ECHA

 

Na mecz, którego pierwszy gwizdek miał zabrzmieć o 13.45, nasz zespół pojechał – na koszt gospodarzy – kilkoma automobilami. „Ale masz, hyclu, święto!” – cieszyli się piłkarze, bo dla wielu z nich to była pierwsza taka okazja w życiu. Gdy dotarli na miejsce, lekko ugięły się pod nimi nogi. Trybuny Stadionu Olimpijskiego, tego samego, który dekadę wcześniej gościł uczestników igrzysk, były niemal pełne. Zasiadło na nich ponad 16 tysięcy widzów. Wydarzenie od blisko dwóch tygodni szeroko reklamowano w szwedzkiej prasie, więc bilety rozprzedały się jak świeże bułeczki.

Selekcjoner Lustgarten posłał do boju siedmiu zawodników Cracovii (Stefan Fryc, Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec, Adam Kogut, a także niesforni Kałuża i Sperling), dwóch napastników Pogoni Lwów (Wacław Kuchar, Józef Garbień) oraz bramkarza Wiśniewskiego i obrońcę Jutrzenki Kraków, Józefa Klotza. I właśnie ten ostatni – syn żydowskiego szewca,  elew, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, zamordowany potem przez Niemców w warszawskim getcie – zapisał się w historii jako strzelec pierwszej bramki dla biało-czerwonych. Zrobił to uderzeniem z rzutu karnego, który podyktował nasz dobry znajomy, sędzia Meisl.

W 27. minucie Sperling kończy bieg centrą, Hemming, nie atakowany przez nikogo, daje niepotrzebnie piłce klapsa ręką: karny. Komu powierzyć tę ważną funkcję? Jedynym graczem, który w swej drużynie bije z dobrym skutkiem jedenastki, był Klotz, jemu też oddaje kapitan z całym zaufaniem wykonanie rzutu, od którego skuteczności tak wiele zawisło. Klotz z całym spokojem, bez rozpędu, pakuje piłkę w lewy róg pod poprzeczkę. Bramkarz ani drgnął.

Fragment relacji „Przeglądu Sportowego” z 9 czerwca 1922 r.
KTO DAŁ PIŁCE KLAPSA RĘKĄ
Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)
Źródło: gwzkrakow.pl

Józef Klotz – strzelec pierwszej w historii bramki dla piłkarskiej reprezentacji Polski.

Klotz, dla którego był to drugi i… ostatni występ w reprezentacji, nie poprzestał tylko na strzeleniu gola. Gdy Szwedzi, mocno dopingowani przez kibiców, ostro ruszyli do odrabiania strat, popisał się kilkoma świetnymi interwencjami, które w pierwszej połowie zapobiegły utracie przez nas bramki. Niestety, po przerwie – być może dlatego, że od jej rozpoczęcia aż do ostatniego gwizdka meczu na bieżni okalającej murawę równocześnie odbywał się finał… biegu rozstawnego z udziałem prawie 4000 zawodników – obrońca Jutrzenki raz się zagapił i gospodarze zdołali wyrównać. Na szczęście dla nas kwadrans przed końcem spotkania lewy łącznik Garbień po kapitalnym rajdzie ustalił wynik starcia na 2:1 dla Polski. W Sztokholmie doczekaliśmy się więc nie tylko pierwszej w historii bramki dla biało-czerwonych, ale też pierwszego zwycięstwa.

Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)
FOT. „PRZEGLĄD SPORTOWY”, ROK 1922, NR 23

Starcie pod polską bramką. Piłkę wybija Mieczysław Wiśniewski, a jego interwencji przyglądają się (od lewej): Rune Bergström, Stefan Fryc i Per Kaufeldt. W głębi widać trybunę główną Stadionu Olimpijskiego w Sztokholmie z lożą królewską.

Szwedzka prasa po tej porażce nie zostawiła na swoich piłkarzach suchej nitki. „Po szeregu klęsk nawet Polska nas pobiła. Jeszcze tego tylko brakuje, żebyśmy przegrali z Grenlandią i Jamajką” – ironizowali dziennikarze „Svenska Dagbladet”. Byli jednak tacy, którzy docenili postawę naszego zespołu, stawiającego przecież pierwsze kroki na międzynarodowej arenie. „Drużyna elegancka, nadzwyczaj sympatyczna, prawdziwi dżentelmeni. Burzliwie i serdecznie oklaski po meczu były najlepszym tego dowodem” – chwaliła ekipę Lustgartena redakcja „Dagens Nyheter”.

Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)Szwecja - Polska 1:2 (28.05.1922)

Dwa dni później Wikingowie mieli więcej powodów do radości. Reprezentacja Sztokholmu pokonała bowiem drużynę Krakowa 1:0, a sukces gospodarzy był tym większy, że nasza ekipa wystąpiła niemal w tym samym składzie, co w niedzielę (były tylko dwie zmiany: lwowiaków Kuchara i Garbienia zastąpili Zygmunt Krumholz z Jutrzenki i legenda Białej Gwiazdy – Reyman). Jednak ta porażka przeszła u nas bez większego echa. Podobnie zresztą jak wcześniejsze zwycięstwo. Prasa warszawska zbagatelizowała tę eskapadę do tego stopnia, że gdy piłkarze wrócili ze Szwecji i na kilka godzin zatrzymali się w stolicy, na dworcu nie witał ich nikt. Na owacje, gratulacje, orkiestrę i zagrany na ich cześć hymn musieli poczekać, aż dotarli pod Wawel. Tam przyjęto ich jak bohaterów. A najdłużej fetowany był Klotz. Józef Klotz, syn żydowskiego szewca. Pierwszy, który strzelił bramkę dla Polski.