józef kałużajózef kałuża
KronikiMały wielki człowiek
Mały wielki człowiek
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 11.02.2024
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Mawiali o nim, że piłka słucha się go jak namiętna kochanka. A podobno potrafił z nią zrobić wszystko. Choć nie był typem kinowego amanta, ten niewielki wzrostem (166 cm) ciemny blondyn przed wojną rozkochał w sobie prawie całą Polskę, najpierw jako świetny futbolista, potem jako selekcjoner. 11 lutego mija 128. rocznica urodzin Józefa Kałuży.

Trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek mieli okazję się poznać. Jednak nie można się oprzeć wrażeniu, że to właśnie o nim po latach Jeremi Przybora napisał słowa tej piosenki: „Odrobina mężczyzny na co dzień – jakże życia odmieni ci tło! Z odrobiną mężczyzny na co dzień wszystko będzie inaczej ci szło. Może nawet cię nie brać na ręce, gdyby na to on nie miał sił – byle rano zaśpiewał w łazience, lubił rosół i tkliwy on był!”.

Nie wiemy, czy Józef Kałuża przepadał za bulionem, czy miał zwyczaj nucić coś przy goleniu, ani czy wzruszał się szybciej niż inni – z całą pewnością był jednak mężczyzną, prawda, dość lichej postury, który historię polskiego futbolu ruszył z posad i wprawił w ruch. Zrobił to on: mikry ciałem, olbrzymi duchem. Najmniejszy z największych.

Po zakończeniu piłkarskiej kariery Józef Kałuża (czwarty od lewej) czasem wcielał się w rolę dziennikarza, publikując teksty na łamach „Przeglądu Sportowego” i tygodnika „Raz, Dwa, Trzy”. W tej roli pojawił się niespełna dwa miesiące przed wybuchem wojny na charytatywnym meczu żurnalistów z działaczami sportowymi w Warszawie. Jak inni uczestnicy spotkania przykleił sobie z tej okazji stylowe wąsy.Po zakończeniu piłkarskiej kariery Józef Kałuża (czwarty od lewej) czasem wcielał się w rolę dziennikarza, publikując teksty na łamach „Przeglądu Sportowego” i tygodnika „Raz, Dwa, Trzy”. W tej roli pojawił się niespełna dwa miesiące przed wybuchem wojny na charytatywnym meczu żurnalistów z działaczami sportowymi w Warszawie. Jak inni uczestnicy spotkania przykleił sobie z tej okazji stylowe wąsy.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Po zakończeniu piłkarskiej kariery Józef Kałuża (czwarty od lewej) czasem wcielał się w rolę dziennikarza, publikując teksty na łamach „Przeglądu Sportowego” i tygodnika „Raz, Dwa, Trzy”. W tej roli pojawił się niespełna dwa miesiące przed wybuchem wojny na charytatywnym meczu żurnalistów z działaczami sportowymi w Warszawie. Jak inni uczestnicy spotkania przykleił sobie z tej okazji stylowe wąsy.

AMATOR BRAMEK I SŁODYCZY

 

Był synem oficera armii austriackiej, ale Polakiem z krwi i kości. Przyszedł bowiem na świat jeszcze w czasach zaborów – 11 lutego 1896 roku w Przemyślu. Miał kilka lat, gdy jego rodzina przeprowadziła się do Krakowa. To na tamtejszych Błoniach uczył się grać w piłkę. I tam wypatrzyli go futboliści nowo powstałego akademickiego klubu Cracovia, proponując wspólne treningi w parku Jordana. Nie minęło wiele czasu, a Kałuża – mimo bardzo młodego wieku – stał się jedną z najważniejszych postaci w zespole. Świetnie dryblował, doskonale podawał, a do tego zawsze wiedział, gdzie się znaleźć, by strzelić gola.

Mimo mych lat 15 i wagi o wiele mniej niż piórkowej, trener Cracovii, Kożeluch, zakwalifikował mnie na stałe do I drużyny. Niemałą zasługę w tem miał sam Kożeluch, no i Singer, od którego zdobywałem pierwsze wiadomości taktyczne. Ciekawie trenował nas Kożeluch. Np. strzelanie: kto trafił w pewne z góry oznaczone miejsce w bramce, otrzymywał czekoladę. Wkrótce mnie i Mielecha „odstawiono” od strzelania, ponieważ brakowało stale czekolady dla innych.
„Przegląd Sportowy”; 14 sierpnia 1926 r.
TABLICZKA ZA TRAFIENIE

Amator bramek i słodyczy imponował inteligencją nie tylko na boisku. Ukończył seminarium nauczycielskie i gdy nasz kraj odzyskał niepodległość, zaczął uczyć polskiego w szkole powszechnej im. Stanisława Żółkiewskiego w Krakowie. Z pracy tej nigdy nie zrezygnował, nawet gdy jego sława jako futbolisty, a potem trenera sięgnęła zenitu.

Piłkarze Cracovii, zwycięzcy pierwszych w historii mistrzostw Polski. Stoją od lewej: Stefan Popiel, Stanisław Cikowski, Zdzisław Styczeń, Ludwik Gintel, Józef Kałuża, Leon Sperling, Stanisław Mielech, Adam Kogut, trener Imre Pozsonyi. Siedzą: Stefan Fryc, Bolesław Kotapka, Tadeusz Synowiec.Piłkarze Cracovii, zwycięzcy pierwszych w historii mistrzostw Polski. Stoją od lewej: Stefan Popiel, Stanisław Cikowski, Zdzisław Styczeń, Ludwik Gintel, Józef Kałuża, Leon Sperling, Stanisław Mielech, Adam Kogut, trener Imre Pozsonyi. Siedzą: Stefan Fryc, Bolesław Kotapka, Tadeusz Synowiec.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Piłkarze Cracovii, zwycięzcy pierwszych w historii mistrzostw Polski. Stoją od lewej: Stefan Popiel, Stanisław Cikowski, Zdzisław Styczeń, Ludwik Gintel, Józef Kałuża, Leon Sperling, Stanisław Mielech, Adam Kogut, trener Imre Pozsonyi. Siedzą: Stefan Fryc, Bolesław Kotapka, Tadeusz Synowiec.

REŻYSER EGZEKUTOR

 

W koszulce w biało-czerwone pasy zadebiutował, mając niespełna 16 lat, i od razu trafił do siatki. Było to w wygranym 5:0 sparingu z BEAC Budapeszt. Najważniejsze rzeczy w jego futbolowej karierze działy się jednak blisko dekadę później. W 1921 roku wygrał z Cracovią pierwsze w historii rozgrywki o mistrzostwo Polski i z dorobkiem 9 bramek sięgnął w nich po koronę króla strzelców. W grudniu tego samego roku wziął udział w pierwszym w historii meczu naszej reprezentacji. Biało-czerwoni przegrali w Budapeszcie ze znakomitą drużyną węgierską 0:1. Zarówno w klubie, jak i w kadrze narodowej to on był reżyserem boiskowych wydarzeń.

Grając w drużynie macierzystej i reprezentacji kraju, narzucał Kałuża swym współpartnerom specyficzny styl gry, oparty na krótkich precyzyjnych podaniach w „trójkącie”, wychodzeniu na wolne pozycje i celnym strzale z bliskiej odległości. Była to niezwykle efektowna dla oka gra, znana w naszym futbolu pod nazwą „krakowskiej szkoły”, a wywodząca się z tak popularnej na całym świecie w tym okresie – przed wprowadzeniem w latach 30. Systemu WM – szkoły wiedeńskiej. Kałuża doprowadził do perfekcji efektowne kombinacje linii ataku, dezorientując swymi nieszablonowymi zagrywkami defensywę przeciwnika.
Józef Hałys „Polska piłka nożna”; Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1986
KRAKOWSKA SZKOŁA
W listopadzie 1921 roku polscy piłkarze na kopnym śniegu przygotowywali się do swojego pierwszego w historii międzypaństwowego meczu. Miesiąc później przegrali w Budapeszcie z Węgrami 0:1. W sportowych strojach stoją od lewej: Stanisław Mielech, Józef Kałuża, Wacław Kuchar, Artur Marczewski, Jan Loth, Marian Einbacher, Leon Sperling. Klęczą: Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec, Ludwik Gintel.W listopadzie 1921 roku polscy piłkarze na kopnym śniegu przygotowywali się do swojego pierwszego w historii międzypaństwowego meczu. Miesiąc później przegrali w Budapeszcie z Węgrami 0:1. W sportowych strojach stoją od lewej: Stanisław Mielech, Józef Kałuża, Wacław Kuchar, Artur Marczewski, Jan Loth, Marian Einbacher, Leon Sperling. Klęczą: Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec, Ludwik Gintel.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

W listopadzie 1921 roku polscy piłkarze na kopnym śniegu przygotowywali się do swojego pierwszego w historii międzypaństwowego meczu. Miesiąc później przegrali w Budapeszcie z Węgrami 0:1. W sportowych strojach stoją od lewej: Stanisław Mielech, Józef Kałuża, Wacław Kuchar, Artur Marczewski, Jan Loth, Marian Einbacher, Leon Sperling. Klęczą: Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec, Ludwik Gintel.

Co ciekawe, nigdy nie brał się za wykonywanie z rzutów wolnych czy karnych. Wiedział, że z racji warunków fizycznych nie dysponuje atomowym strzałem, więc tę sprawę powierzał kolegom. Był za to absolutnym mistrzem w sytuacjach jeden na jeden z bramkarzem. Podobno podczas całej kariery nie zdarzyło mu się zmarnować takiej okazji na gola. A zdobywał ich mnóstwo. Według różnych szacunków przez osiemnaście lat gry w barwach Cracovii trafił do siatki od 465 do 487 razy w 404 albo 454 meczach. W reprezentacji już nie było tak dobrze. Zanotował siedem bramek w szesnastu występach, a mimo to…

W barwach narodowych zawsze występował na środku ataku, mimo że na tej pozycji grali w tym czasie tak doskonali zawodnicy, jak Wacław Kuchar, Henryk Reyman, Wawrzyniec Staliński. Gdy grał Kałuża, ich przesuwano na inne pozycje. Bo też żaden z nich nie miał takiego talentu, instynktu dyrygenta poczynań ofensywnych zespołu. A trzeba wiedzieć, że właśnie tę pozycję określano wówczas zwrotem „kierownik ataku”.
Stefan Grzegorczyk, Jerzy Lechowski, Mieczysław Szymkowiak „Piłka nożna. Ludzie. Drużyny. Mecze”; Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1981
MIEJSCE DLA DYRYGENTA
Piłkarska reprezentacja Polski na VIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu.Piłkarska reprezentacja Polski na VIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Piłkarska reprezentacja Polski na VIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Stoją od lewej: Stefan Fryc, Henryk Reyman, Józef Kałuża, Wawrzyniec Cyl, Leon Sperling, Wacław Kuchar, Mieczysław Batsch, Mieczysław Wiśniewski. W dolnym rzędzie: Marian Spoida, Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski.

PO OWOCACH GO POZNACIE

 

Kuchar i Reyman towarzyszyli mu w nieudanej wyprawie do Paryża, gdzie polscy piłkarze zadebiutowali w igrzyskach olimpijskich. Nasz zespół dostał bolesną lekcję od Węgrów (0:5) i zakończył udział w turnieju już po pierwszym meczu. Drużyna znalazła się w ogniu krytyki, a nie ustrzegł się jej też napastnik Cracovii. Na łamach „Sportu Ilustrowanego” tak podsumowano występ reprezentacji: „W drużynie polskiej zawiedli specjalnie Reyman i Sperling, Kałuża to lew bez zębów, ma raz po raz ładne chwile, ale bezskuteczne; najlepszy był Kuchar, który grał na prawem skrzydle”.

Ligowy mecz Cracovii z poznańską Wartą. Na zdjęciu kapitanowie obu drużyn Wawrzyniec Staliński (pierwszy z prawej) i Józef Kałuża.Ligowy mecz Cracovii z poznańską Wartą. Na zdjęciu kapitanowie obu drużyn Wawrzyniec Staliński (pierwszy z prawej) i Józef Kałuża.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Ligowy mecz Cracovii z poznańską Wartą. Na zdjęciu kapitanowie obu drużyn Wawrzyniec Staliński (pierwszy z prawej) i Józef Kałuża.

Na te igrzyska Kałuża pojechał jeszcze jako piłkarz, na kolejne wybrał się już jako kapitan związkowy. Tak wówczas nazywano selekcjonera kadry, czyli człowieka odpowiedzialnego wyłącznie za rekrutację zawodników do drużyny narodowej (osobną rolę pełnił trener, którego zadaniem było taktyczne i fizyczne przygotowanie wybranych piłkarzy do meczu). Pracę w nowej roli zaczął w 1932 roku. Cztery lata później przyniosła ona pierwszy owoc: awans na turniej olimpijski w Berlinie. W stolicy faszystowskich Niemiec biało-czerwoni byli o włos od zdobycia medalu. Najpierw zrewanżowali się Węgrom (3:0), a potem po dramatycznym meczu pokonali Brytyjczyków (5:4). W półfinale musieli uznać wyższość Austrii (1:3), a w spotkaniu o brąz ulegli Norwegom (2:3).

To genialnym wyborom Kałuży zawdzięczamy też historyczny awans na mistrzostwa świata we Francji. Tak sklecił drużynę, że ta najpierw uporała się w eliminacjach z silną ekipą Jugosławii (4:0 i 0:1), a już podczas turnieju była o włos od pokonania wielkiej Brazylii, ulegając jej po szalonym meczu dopiero w dogrywce (5:6). Bohater tego spotkania, strzelec czterech goli Ernest Wilimowski, reprezentacyjną karierę zaczął jako nastolatek właśnie z inspiracji byłego snajpera Cracovii. Kapitan związkowy miał na koncie jednak więcej takich odkryć.

Cechował go tzw. w języku sportowym „nos piłkarski”, świetna orientacja w poziomie i umiejętnościach danego zawodnika. Świadczy o tym powołanie do reprezentacji Polski nieznanych szerokiemu ogółowi takich piłkarzy jak: Boetcher z HCP Poznań, Twórz z Warty czy tuż przed wojną pomocnik Cracovii Jabłoński I, skrzydłowi Baran z Warszawianki i Jaźnicki z Polonii oraz utalentowany napastnik A-klasowego Fabloku Cyganek. Cała ta czwórka młodych piłkarzy zdała doskonale trudny egzamin reprezentacyjny w meczu z Węgrami w Warszawie.
Józef Hałys „Polska piłka nożna”; Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1986
TEN TO MIAŁ NOSA
Styczeń 1934 roku. Józef Kałuża już w roli kapitana związkowego podczas zebrania działaczy PZPN. W garniturze też mu było do twarzy.Styczeń 1934 roku. Józef Kałuża już w roli kapitana związkowego podczas zebrania działaczy PZPN. W garniturze też mu było do twarzy.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Styczeń 1934 roku. Józef Kałuża (drugi od lewej) już w roli kapitana związkowego podczas zebrania działaczy PZPN. W garniturze też mu było do twarzy.

LEGENDA DO DZIŚ

 

Wspomniany wyżej mecz z Węgrami, rozegrany kilka dni przed wybuchem wojny i zakończony sensacyjnym zwycięstwem biało-czerwonych na wicemistrzami świata 4:2, zakończył pewną epokę i dla wielu piłkarzy był ostatnim w reprezentacji. Dla kapitana związkowego też.

Kałuża spędził czas okupacji w Krakowie. Był słabego zdrowia, zmagał się z podejrzeniem gruźlicy, więc nie angażował się w działalność niepodległościową. Wykazał się jednak wielką odwagą, gdy stanowczo odmówił Niemcom objęcia funkcji sportführera, czyli koordynatora do spraw sportu w Generalnym Gubernatorstwie. Nie doczekał końca wojny. Zmarł 11 października 1944 roku na zakażenie krwi. Gdyby czasy były inne, na jego pogrzeb pewnie przyszedłby tłum ludzi. A tak…

To było wczesne popołudnie pogodnego jesiennego dnia. Było nas nie więcej niż setka, otaczających trumnę; grób był wtedy przy końcowym murze cmentarza. Ceremonia toczyła się szybko, cicho, niemal konspiracyjnie. Ktoś krótko przemawiał, ktoś wyciągnął spod płaszcza pasiasty sztandar Cracovii, na krótko nakrył nim trumnę, co zebrani skwitowali ciszą. (…) Robił się już wczesny zmierzch, ktoś poprosił, by nie rozchodzić się gromadnie, bo to niebezpieczne. Cmentarz dzielnicy Podgórze sąsiadował z obozem koncentracyjnym Płaszów. Niemcy, którzy sposobili się do obrony miasta, reagowali nerwowo na każdą podejrzaną okoliczność. Niedawno skończyło się powstanie warszawskie, front zbliżał się szybko, za niecałe trzy miesiące do Krakowa prawie bez walki wkroczyła Armia Czerwona.
Reżyser Stefan Szlachtycz w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”; 16 października 2017 r.
SZTANDAR SPOD PŁASZCZA

Jeśliby przetrwał wojnę, miałby swój udział w wielkich sukcesach polskiej piłki lat 70. i 80. Ale na pewno z zainteresowaniem przyglądał się wyczynom Grzegorza Laty, Andrzeja Szarmacha i Zbigniewa Bońka, patrząc z któregoś obłoku na wielkich pastwiskach nieba. Są zresztą tacy, którzy twierdzą, że Józef Kałuża wcale nie umarł – jego legenda żyje przecież do dziś w sercach kibiców, nie tylko Cracovii.