polska - holandia (02.05.1979)polska - holandia (02.05.1979)
KronikiMazur à la Panenka
Mazur à la Panenka
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 18.04.2024

Wszystko zaczęło się od… zakładu. Po każdym treningu Bohemiansu Praga Antonín Panenka zostawał z bramkarzem swojego klubu i trenował z nim rzuty karne. Ba, to nie był trening, to była rywalizacja na całego. Zakładali się o piwo, czekoladę lub pieniądze. Kto kogo przechytrzy w czasie wykonywania „jedenastek”? Z reguły górą w tych starciach był Panenka. To wtedy opanował do perfekcji technikę strzału z rzutu karnego, którym w 1976 roku zaskoczył nie tylko słynnego niemieckiego bramkarza Seppa Maiera, ale całą Europę. A w Polsce czeski piłkarz znalazł skutecznego naśladowcę. Był nim Włodzimierz Mazur.

20 czerwca 1976 roku w Belgradzie. W finale mistrzostw Europy faworyt – Republika Federalna Niemiec – grał z „czarnym koniem” turnieju – rewelacyjną reprezentacją Czechosłowacji. Po 90 minutach i dogrywce było 2:2. O tytule decydowały rzuty karne. Przy stanie 4:3 dla naszych południowych sąsiadów do „jedenastki” podszedł Panenka. Jeśli trafi, Czechosłowacja zostanie po raz pierwszy w historii mistrzem Europy. Jego rywalem w tej próbie nerwów był właśnie Maier, uważany wówczas za najlepszego bramkarza świata.

Ale Panenka nie tylko wykorzystał decydującą „jedenastkę”! On przy okazji ośmieszył legendarnego golkipera! Maier rzucił się w róg, a Czech lekkim, technicznym strzałem uderzył piłkę nad nim, w sam środek bramki. Tym jednym zagraniem zyskał światową sławę i przeszedł do historii futbolu. Nawet po latach dziennikarze pytają Panenkę głównie o tamten pamiętny strzał w stolicy Jugosławii.

antonin panenka

Dlaczego pan to zrobił?

– Nadal uważam, że tak najłatwiej strzelić. Przepisy mówiły, że bramkarz nie może się ruszyć, zanim zawodnik strzeli. To znaczy jeśli strzelisz blisko słupka, nie ma praktycznie szans na obronę. Bramkarz ryzykuje i wcześniej idzie w prawo albo w lewo. Próbuje przewidzieć wybór strzelca. Jeśli poczekam i delikatnie kopnę w środek, jest gol. Jeśli mocno i szybko, bramkarz może jeszcze odbić piłkę nogami lub dłonią.

Antonín Panenka w rozmowie z Antonim Cichym „72. urodziny. Świat się kręci wokół Panenki. Tego Panenki!”; tvp.sport.pl, 2 grudnia 2020 r.

Ten mecz oglądali wszyscy. Także Włodzimierz Mazur. Być może już wtedy piłkarz Zagłębia Sosnowiec postanowił zostać „drugim Panenką”. Na okazję do równie spektakularnego wyczynu musiał czekać prawie trzy lata. W tym czasie zdążył zadebiutować w reprezentacji, a nawet strzelić w niej dwa gole. Nigdy nie był jednak piłkarzem pierwszej jedenastki. Wygrać rywalizację z takimi piłkarzami, jak Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach, Włodzimierz Lubański, a później Roman Ogaza czy Stanisław Terlecki, było piekielnie trudno. Nic dziwnego, że na boisku pojawiał się głównie w charakterze rezerwowego. Tak było na mundialu w Argentynie (1978), gdzie zagrał tylko w jednym meczu, ale za to w pamiętnym starciu z gospodarzami turnieju (0:2).

Historia powtórzyła się 2 maja 1979 roku. Mazur znowu był rezerwowym, gdy do Chorzowa zawitali Holendrzy. Stawką były punkty w eliminacjach mistrzostw Europy. A goście przyjechali w roli aktualnych wicemistrzów świata. Sytuacja była podobna do tej sprzed czterech lat, gdy kadra Kazimierza Górskiego rozbiła, także w Chorzowie i także w eliminacjach mistrzostw Europy, „pomarańczowych” aż 4:1.

Z tamtej drużyny nie było już ani trenera, ani większości piłkarzy. Z „jedenastki” Górskiego, która upokorzyła Holandię, została tylko trójka: Władysław Żmuda, Antoni Szymanowski i Grzegorz Lato. A na trenerskiej ławce Górskiego zastąpił Ryszard Kulesza.

Dla Polaków starcie z Holandią było meczem ostatniej szansy. Po wyjazdowej przegranej z NRD (1:2) urządzało ich tylko zwycięstwo nad faworytem grupy, czyli drużyną „Oranje”. Swoje „trzy grosze” dołożyli także dziennikarze, którzy nie oszczędzili piłkarzy po porażce w Lipsku. Nic dziwnego, że Kulesza nie miał problemów z mobilizacją drużyny.

ryszard kulesza

Przyglądałem się naszym zawodnikom i widziałem, że po meczu z NRD byli przybici, ale jednocześnie została w nich wyzwolona złość. Chyba zrozumiała. Byli podrażnieni krytyką. Myślę, że była to krytyka zbyt ostra i nadmiernie uogólniona. Może nawet niesłuszna. Jesteśmy przecież dopiero w okresie budowania zespołu. Jest wielu zawodników nowych. Ze sławnej jedenastki nie mamy aż osiemdziesięciu procent. Kiedy jest przebudowa, należy się liczyć z potknięciem. Szczególnie w pojedynku z Holandią. U nas, w naturze polskiej, nie tylko w sporcie, jest ta cudowna zdolność przeciwstawiania się, po bohatersku, zdecydowanej przewadze.

Ryszard Kulesza w rozmowie z Witoldem Duńskim „Ostatnia szansa”; „Sportowiec”, 15 maja 1979 r.

Ale zaczęło się jak ze snu. W 20. minucie Zbigniew Boniek po kapitalnym rajdzie po raz pierwszy pokonał bramkarza gości Pieta Schrijversa.

1:0 Efektowna mijanka i gol Z. Bońka

Później oba zespoły miały szanse na zmianę wyniku. Goście na pewno nie byli tak bezradni jak cztery lata wcześniej, gdy dostali baty od drużyny Górskiego (notabene pan Kazimierz był w 1979 roku, razem ze Stanisławem Oślizło, gościem Telewizji Polskiej w studiu po meczu z Holandią).

 

Studio pomeczowe z K. Górskim i S. Oślizłą – rozmawiają A. Zydorowicz i A. Jucewicz, TVP

Zanim Górski mógł komplementować grę drużyny Kuleszy Polacy zatańczyli… mazura. Piłkarz Zagłębia Sosnowiec wszedł na boisko dopiero po przerwie, zastępując Terleckiego. A w 65. minucie dostał od losu wymarzony prezent. To właśnie wtedy francuski sędzia Robert Wurtz podyktował rzut karny za zagranie ręką Ruuda Krola. Mazur wyczuł szansę i postanowił odegrać rolę Panenki. A nieszczęsnemu Schrijversowi przypadła rola ośmieszonego przez Czecha w Belgradzie Seppa Maiera. I wszystko poszło perfekcyjnie.

2:0 W. Mazur strzela z karnego w stylu A. Panenki

Tym jednym strzałem Mazur przeszedł do historii naszego futbolu. A także do serc kibiców. Polacy wygrali 2:0, ale dzień później na ulicy, w szkołach, tramwajach i autobusach mówiło się tylko o genialnym uderzeniu napastnika Zagłębia. Dzięki niemu Mazur zyskał sławę, uznanie i…. coś jeszcze.

Po tamtym meczu miał do odbioru talon na samochód. Był to polonez, więc pojechaliśmy do Polmozbytu. Na placu stało mnóstwo samochodów, ale to naprawdę mnóstwo. W samym środku stał polonez w kolorze groszkowym. „Biorę ten!” – powiedział Włodek, gdy tylko go zobaczył. Jego nazwisko zadziałało, wyjechali wszystkimi innymi, by dostać się do wybranego samochodu, i przekazali go zawodnikowi: „Panie Włodku, dla pana wszystko!”. Wtedy piłkarze, a w szczególności Włodek, mieli inny autorytet. To był człowiek, który wśród kibiców zawsze miał szacunek.

Wypowiedź Jerzego Luli (kolegi Mazura z Zagłębia Sosnowiec) z artykułu Wojciecha Todura „Groszkowy polonez dla strzelca bramki z Holandią. Panie Włodku, dla pana wszystko!”; wyborcza.pl, 10 lipca 2018 r.

Ale to, co wystarczyło na jednego z najlepszych bramkarzy w Europie, nie wystarczyło w pojedynku z czołowym bramkarzem… polskiej ekstraklasy. Okazało się, że luz, poparty nadmierną nonszalancją, nie zawsze popłaca. Zresztą nie tylko na boisku.

Bez tego luzu Włodek nie pokonałby tego bramkarza z Holandii w taki sposób, jak to zrobił. Czasem ten luz go gubił, bo kilka dni po tamtym meczu w reprezentacji chciał tak samo pokonać Stanisława Burzyńskiego w meczu z Widzewem. No i się przeliczył, bo bramkarz nie ruszył się z miejsca i złapał piłkę.

Wypowiedź Marka Jędrasa (kolegi Mazura z Zagłębia Sosnowiec) z artykułu Krzysztofa Polaczkiewicza „Minęło 30 lat od śmierci Włodzimierza Mazura, znakomitego piłkarza”; „Sport”, 2 grudnia 2018 r.

Dla Mazura mógł to być początek wielkiej reprezentacyjnej kariery. Ale nie był. Po meczu z Holandią zagrał w kadrze jeszcze jedenaście spotkań, lecz już niczym się nie wyróżnił. Znowu musiał pogodzić się z pozycją wiecznego rezerwowego. Nawet jednak w takiej roli nie pojechał na mundial w Hiszpanii (1982). W tym samym roku zakończył reprezentacyjną karierę, a w Zagłębiu grał do 1986 roku. Dwa lata później niespodziewanie zmarł, w wieku zaledwie 34 lat. Zabił go tętniak. Upadając przed sklepem stracił przytomność, a w szpitalu nie udało się go już uratować. Na szczęście do dziś został w pamięci wielu fanów. A na coraz bardziej zakurzonych taśmach wciąż możemy podziwiać „Mazura à la Panenka”.