roman ogaza roman ogaza
KronikiŚlusarz z patentem na gole
Ślusarz z patentem na gole
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 4.03.2024
FOT. PAPFOT. PAP

Trzeba mieć wyjątkowego pecha, by uchodząc za wielki talent i grając w reprezentacji w czasie największej prosperity polskiego futbolu, zaistnieć na turnieju rangi mistrzowskiej przez ledwie… 21 minut. Taki los spotkał Romana Ogazę. Znakomity snajper śląskich klubów miał trzy razy szansę pojechać na mundial i dwa razy stanąć w nim na podium, ale każdy z turniejów oglądał w telewizji. Medal, srebrny, dostał tylko za epizodyczny występ na igrzyskach w Montrealu.

Na świat przyszedł w Katowicach, siedem lat po wojnie, ale dzieciństwo spędził w niewielkich Lędzinach nieopodal Tychów. To tam, kiedy chodził jeszcze do podstawówki, zapisał się na piłkarskie treningi. W juniorach miejscowego Górnika robił szybkie postępy i już w 1968 roku został wypatrzony przez działaczy innego klubu o tej samej nazwie – tego wielkiego, wówczas ośmiokrotnego mistrza Polski z Zabrza.

Miał wtedy szesnaście lat i jeszcze nie był pewien, czy futbol jest jego powołaniem. Rodzice nalegali, by zdobył jakiś fach, który pozwoli mu zarabiać na życie, więc poszedł do zawodówki i uczył się na ślusarza. Po szkole pilnie trenował i po dwóch sezonach wreszcie został włączony do drużyny seniorów. Zadebiutował w ekstraklasie w czerwcu 1970 roku w Opolu. Nie był to miły dzień dla zabrzan. Górnik niespodziewanie przegrał z Odrą aż 0:4, a Ogaza pojawił się na boisku na ostatnie pół godziny gry. Zmienił Alfreda Olka.

To był jego pierwszy i… ostatni występ w barwach ekipy z Roosevelta. W drużynie wtedy aż roiło się od znakomitych napastników, z Włodzimierzem Lubańskim, Janem Banasiem i Władysławem Szaryńskim na czele, więc młodemu chłopakowi z Lędzin trudno było przebić się do składu. Po sezonie węgierski trener Ferenc Szusza poradził mu, żeby pogadał z działaczami Szombierek. Tam mógł liczyć na regularne występy i tym samym rozwój kariery. „Ograsz się w ekstraklasie, nabierzesz ciała, okrzepniesz, poprawisz szybkość, to do nas wrócisz” – miał usłyszeć. Nie wrócił nigdy.

Roman OgazaRoman Ogaza
FOT. PAP

Na przełomie lat 60. i 70. marzeniem prawie każdego chłopaka ze Śląska był angaż do Górnika Zabrze. Roman Ogaza je spełnił, ale w klubie z Roosevelta nie zagrzał długo miejsca.

NIECO OSPAŁY DRYBLER

 

W Bytomiu faktycznie szybko stał się jednym z liderów, choć z początku nie imponował skutecznością. W pierwszym sezonie trafił do siatki tylko trzy razy, w kolejnym podwoił ten dorobek, ale przy okazji… zaznał goryczy degradacji do drugiej ligi. Banicja trwała na szczęście tylko rok, a po powrocie do ekstraklasy jego talent nagle eksplodował. Wiosną 1974 roku, dwa miesiące przed mistrzostwami świata, trener Andrzej Strejlau zabrał go na tournée drużyny młodzieżowej po Ameryce Środkowej. Asystent Kazimierza Górskiego miał tam sprawdzić zawodników, którzy ewentualnie uzupełnią skład na mundial. Ogaza dostał szansę w dwóch spotkaniach z Haiti (później uznanych przez PZPN za oficjalne mecze kadry A), ale nie strzelił gola. Z tamtej ekipy do RFN pojechali Andrzej Szarmach, Władysław Żmuda, Kazimierz Kmiecik, Zdzisław Kapka, Marek Kusto, Henryk Wieczorek i Andrzej Fischer. Dla niego zabrakło miejsca.

Trener Tysiąclecia „miał go na radarze”, ale po mistrzostwach długo nie powoływał do kadry. Cenił napastnika Szombierek za świetną technikę użytkową i strzelecki spryt (dziewięć bramek w lidze w sezonie 1973/74 i siedem w kolejnym), jednak uważał, że gra za miękko i jest stanowczo za wolny. Przypomniał sobie o nim dopiero przed olimpiadą w Montrealu, gdy Ogaza – już jako zawodnik GKS-u Tychy – okazał się jednym z najskuteczniejszych snajperów w lidze, przegrywając wyścig o koronę króla strzelców jedynie z Kmiecikiem i Szarmachem. Podczas igrzysk selekcjoner wyprowadził go na boisko tylko w meczu z Koreą Północną. Napastnik wicemistrza Polski w 69. minucie zmienił Zygmunta Maszczyka i krótko potem… wypracował bramkę, którą zdobył Grzegorz Lato.

5:0 Gol G. Laty, asysta R. Ogazy

ULUBIENIEC KULESZY

 

„Dobrze wyszkolony technicznie, ułożony chłopak. I skromny, może nawet za skromny” – tak wspominał go trener Strejlau. Wiele wskazuje, że Ogazę podobnie oceniał Jacek Gmoch, bo od kiedy przejął kadrę narodową po Kazimierzu Górskim wysłał mu tylko jedno powołanie. Mimo że ten wciąż imponował skutecznością. W sezonie 1976/77 strzelał dla Tychów bramkę średnio w co trzecim meczu. Inna rzecz, że jego klub był wtedy w dołku i ostatecznie pożegnał się z ekstraklasą.

Latem 1978 roku Ogaza wrócił do Szombierek, a jesienią Gmocha na fotelu selekcjonera zastąpił Ryszard Kulesza. Dla piłkarza z Lędzin ta zmiana była jak gwiazdka z nieba. Nowy trener postawił na niego już w swoim drugim meczu, a pierwszym o punkty. Ten zaś pięknie mu się odwdzięczył, najpierw zaliczając asystę przy bramce Zbigniewa Bońka, a potem ustalając wynik batalii ze Szwajcarią w eliminacjach Euro 1980 na 2:0 dla Polski. To był jego debiutancki gol w biało-czerwonych barwach.

2:0 R. Ogaza

Niespełna rok później w przedostatnim meczu kwalifikacji dał prawdziwy popis. Drużynie nie szło, Polacy męczyli się w Krakowie z outsiderem grupy Islandią, a sam Ogaza w jednym ze starć doznał kontuzji biodra. Nie poprosił jednak o zmianę. Zagryzł zęby, a potem… osobiście przesądził o zwycięstwie 2:0. Pierwszą bramkę zdobył z akcji, drugą z karnego po faulu na Bońku.

1:0 R. Ogaza
2:0 Gol R. Ogazy z rzutu karnego

W ekipie Kuleszy był kluczowym graczem – wybiegł na murawę w pięciu z ośmiu meczów eliminacji. Wyścig o awans biało-czerwoni ostatecznie przegrali z wicemistrzami świata Holendrami, ale postawę zespołu oceniono wysoko. Chwalono również Ogazę, który nie tylko trafiał do siatki, ale też wypracowywał gole kolegom. Jak w towarzyskim meczu z Węgrami, rozegranym w kwietniu 1979 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie.

1:0 Gol G. Laty, asysta R. Ogazy

DOBRY, WSPANIAŁY CZŁOWIEK

 

Rok 1980 przyniósł mu największy w karierze sukces w piłce klubowej – z Szombierkami sensacyjnie sięgnął po mistrzostwo Polski. Był w niesamowitym gazie. W trzech sezonach z rzędu lądował w czołówce strzelców ekstraklasy, zdobywając odpowiednio 13, 12 i 14 bramek. Jesienią 1981 roku wpadł w oko działaczom Feyenoordu, z którym zespół Bytomia zmierzył się w 1. rundzie Pucharu UEFA. W dwumeczu tylko jemu udało się pokonać bramkarza znakomitej ekipy Rotterdamu, co tak opisała redakcja „Sportu”.

W 52. minucie van Til pociął Ogazę i szwajcarski sędzia nakazał wolny pośredni. Holendrzy ustawili dość szczelny ich zdaniem mur, co jednak nic nie pomogło. Sroka podał Ogazie, a ten bardzo ostro strzelił, podkręcając piłkę. Hiele wprawdzie ją chwycił, ale tak nieudolnie, że za moment była już w bramce.

Fragment relacji Jana Fiszera; „Sport”, 1 października 1981 r.
ROMAN KRĘCI ROGALA
1:0 Gol R. Ogazy, asysta J. Sroki

W Szombierkach wciąż błyszczał, więc w kadrze narodowej postanowił go sprawdzić kolejny z selekcjonerów. U Antoniego Piechniczka skończyło się jednak tylko na trzech meczach. I to towarzyskich. W wygranym 3:0 spotkaniu z Irlandią Ogaza zdobył bramkę, ostatnią w reprezentacyjnej karierze. Potem wystąpił jeszcze w starciach z RFN (0:2) i Portugalią (0:2). I na tym koniec. Dziewięć miesięcy później biało-czerwoni pojechali na mundial do Hiszpanii i zajęli tam trzecie miejsce. Bez niego. Znowu.

Roman OgazaRoman Ogaza
FOT. PAP

Drużyna bytomskich Szombierek na zdjęciu wykonanym w 1980 roku. Roman Ogaza w dolnym rzędzie pierwszy z prawej.

W 1982 roku miał już 30 lat i dostał zgodę na zagraniczny transfer. Trafił do francuskiego RC Lens, gdzie szybko stał się ulubieńcem kibiców, strzelając w dwóch sezonach piętnaście bramek. Niestety, wkrótce pojawiły się kłopoty ze zdrowiem i musiał sobie dać spokój z grą na najwyższych obrotach. Kopał piłkę w klubach z niższych lig: w Olympique Alès, belgijskim Royal Francs Borains i US Forbach. W ostatniej z tych miejscowości, położonej przy granicy z Niemcami, zamieszkał po zakończeniu kariery. I tam 4 marca 2006 roku dopadł do zawał serca. Ludzie, którzy go dobrze znali, byli w szoku. „Zaskoczyło mnie to, że Romek zmarł w taki sposób. On, który był wzorem spokoju i opanowania” – dziwił się w rozmowie z portalem tychy.naszemiasto.pl Kazimierz Szachnitowski, jego kolega z GKS-u. Dodając: „Był dobrym, wspaniałym człowiekiem, prawdziwym przyjacielem. Miałem szczęście, że dane mi było grać z Romanem, że miałem okazję go poznać”.

To samo pewnie mogą powiedzieć piłkarze i kibice, nie tylko Szombierek, GKS-u Tychy i RC Lens. Szkoda tylko, że nie do końca poznali się na nim kolejni selekcjonerzy. Miałby wówczas w kolekcji coś więcej niż jeden zaledwie medal mistrzowskiej imprezy.