Adam Ledwoń.Adam Ledwoń.
KronikiLód się załamał
Lód się załamał
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 15.01.2024
FOT. EAST NEWSFOT. EAST NEWS

Zadziorny, nieustępliwy, gdy walczył o piłkę, nie odpuszczał żadnemu z rywali. Kibice go uwielbiali: zarówno w Polsce, gdzie bronił barw GKS-u Katowice, jak i potem w Niemczech i Austrii, kiedy przez dekadę z powodzeniem biegał po boiskach Bundesligi. Gdyby Adam Ledwoń żył, 15 stycznia skończyłby 50 lat. Niestety, odszedł przedwcześnie, a jego tragiczna śmierć dzień przed meczem biało-czerwonych na Euro 2008 wstrząsnęła piłkarskim środowiskiem.

– Dlaczego uważa pan, że syn wciąż by żył, gdyby zamiast piłkarzem został nauczycielem? – takie pytanie rok temu zadał Ryszardowi Ledwoniowi, ojcu Adama, dziennikarz „Gazety Wyborczej” Dawid Szymczak.

Odpowiedź była zaskakująca.

– Bo nie byłoby tych wszystkich sukcesów. Przyszły za szybko, przerosły go. Wie pan, on kruchy był, wrażliwy.

On? Taki twardziel? Facet, który nigdy nie odstawiał nogi? Który tak walczył z rywalami, że w prawie każdym meczu upominany był kartką?

A jednak.

Był jak lód, który zimą okrywa mazurskie jeziora. Na pozór twardy, solidny, pewny, ale wystarczy, że ktoś zacznie po nim jeździć, naskoczy, nieostrożnie zrobi jakiś krok, a na pewno gdzieś coś pęknie, zrobi się jakaś szczelina i nieszczęście gotowe. Ten boiskowy zabijaka zapadał się w sobie jak kruchy lód.

Adam LedwońAdam Ledwoń
FOT. EAST NEWS

Mógł uczyć dzieci, ale wolał grać w piłkę. Uwielbiał też jeździć na quadzie, który w latach 90. był marzeniem niejednego młodego chłopaka. Na taki sprzęt niewielu było wówczas stać. Adam Ledwoń zarabiał na tyle dobrze, że mógł sobie na taką zabawkę pozwolić.

MŁODY STRZELA KARNEGO

 

Istotnie, w życiu z początku wszystko przychodziło mu zbyt szybko i zbyt łatwo. Gdy miał 16 lat kopał piłkę w barwach niewielkiego klubu z Opolszczyzny, Małejpanwi Ozimek, a już rok później zadebiutował w ekstraklasie jako zawodnik katowickiego GKS-u. Jego zespół wygrał 2:1 z Olimpią Poznań, a Ledwoń od razu wpadł w oko dziennikarzom i kibicom. Na Bukowej nie było wtedy łatwo przebić się do podstawowego składu, bo w drużynie aż roiło się od reprezentantów. Doświadczeni Roman Szewczyk, Andrzej Lesiak i Krzysztof Maciejewski od razu jednak znaleźli z nim wspólny język. Świetnie rozumiał się też z braćmi Świerczewskimi, Markiem i Piotrem.

Pierwszy sezon na najwyższym szczeblu rozgrywkowym przyniósł mu dziewiętnaście ligowych występów i wicemistrzostwo Polski. Kolejny – ten który zakończył się odebraniem tytułu Legii po jej słynnym wyścigu z ŁKS-em na strzelanie bramek w ostatniej kolejce – był jeszcze bardziej udany. Ledwoń stał się jednym z filarów drużyny, a w czerwcu 1993 roku strzelił swojego pierwszego gola w ekstraklasie, pokonując bramkarza wrocławskiego Śląska (4:2). Trzy dni później świętował swój największy sukces na krajowych boiskach. W finale Pucharu Polski katowiczanie pokonali po rzutach karnych rezerwy chorzowskiego Ruchu, a los sprawił, że to właśnie on jako ostatni ustawił piłkę jedenaście metrów od bramki. I zimną krwią przesądził o zwycięstwie swojego zespołu.

Karne: strzał A. Ledwonia na 5:4
NIE TO, ŻE MU ODBIŁO

 

Podziw kibiców, uznanie w oczach dziennikarzy, kieszenie pełne pieniędzy – w głowie 19-latka mogło się zakręcić. Poszedł za ciosem i szybko, może zbyt szybko wziął ślub. Każdy dzień był pełen nowych, niesamowitych wrażeń. Piłka była ważna, ale kto żyłby tylko futbolem… Były wypady w miasto, długie Polaków rozmowy, kasy w bród, z którą nie wiadomo czasem co zrobić, więc się stawiało. „Nie to, że mu odbiło” – tłumaczył po latach jego ojciec. „On nadal był taki sam, ale trudno mu było sobie z tym wszystkim poradzić”.

Wiosną 1993 roku, jeszcze przed tym pamiętnym finałem Pucharu Polski, zadebiutował w reprezentacji. Wszedł na ostatnie trzynaście minut meczu z Finlandią (2:1), zmieniając Andrzeja Lesiaka, klubowego kolegę. Na kolejne powołanie czekał jednak ponad trzy lata, bo Andrzej Strejlau stracił pracę, a kolejni selekcjonerzy Henryk Apostel i Władysław Stachurski nie widzieli go w składzie. Przypomniał sobie o nim dopiero Antoni Piechniczek, który najpierw sprawdził Ledwonia w kilku spotkaniach towarzyskich, a potem dał mu zagrać dwa razy z Włochami (0:0, 0:3) i raz z Anglią (0:2) w eliminacjach mistrzostw świata 1998.

Ostatnia z tych potyczek przesądziła o tym, że biało-czerwoni nie pojadą do Francji. W kolejnym meczu drużynę poprowadził już asystent Piechniczka, Krzysztof Pawlak, który zapisał się w historii najbardziej niezwykłym bilansem wśród selekcjonerów: jedno starcie o punkty, jedno zwycięstwo i bilans bramek 4-1. Przy niemal pustych trybunach stadionu przy Bukowej nasz zespół pokonał Gruzję i właśnie w tym spotkaniu swoją jedyną bramkę w reprezentacyjnej karierze strzelił pomocnik katowickiego GKS-u.

1:1 A. Ledwoń po podaniu R. Kałużnego
LÓD SIĘ ZAŁAMAŁ

 

Po krajowych boiskach biegał jeszcze pół roku. Zimą podpisał wymarzony zagraniczny kontrakt i trafił do Bayeru Leverkusen. Niestety, okazało się, że to za wysokie progi. Ledwoń więcej siedział na ławce niż grał, a często nawet nie łapał się do roli rezerwowego. W reprezentacji szansę dał mu jeszcze Janusz Wójcik, ale po przegranej z Chorwacją 1:4 w kwietniu 1998 roku więcej go do kadry nie powołał. W ten sposób zaledwie 24-letni piłkarz zakończył swoją karierę w drużynie narodowej.

Po półtora sezonu Ledwoń przeniósł się do drugoligowej Fortuny Köln i tam się odbudował. Na tyle, że zgłosiła się po niego walcząca o mistrzostwo Austria Wiedeń. W kraju Mozarta grał – i to regularnie – przez kolejne osiem lat, potem jeszcze broniąc barw Admiry Wacker Mödling, Sturmu Graz i wreszcie Austrii Kärnten. Z ostatnim z klubów w 2007 roku podpisał dwuletni kontrakt. Nie zdołał go wypełnić, bo pewnego dnia coś w nim pękło, w sercu zrobiła się szczelina, kruchy lód się załamał.

Adam LedwońAdam Ledwoń
FOT. EAST NEWS

W barwach Admiry Wacker Mödling Adam Ledwoń rozegrał 80 meczów i zdobył cztery gole. Latem 2005 roku przeniósł się do Sturmu Graz.

Ledwoń mieszkał wówczas w Klagenfurcie – jednym z miast gospodarzy Euro 2008. Tak się złożyło, że właśnie tam drużyna Leo Beenhakkera rozegrała swój pierwszy mecz w turnieju, z Niemcami. W kolejnym miała się zmierzyć z Austrią. Naturalną koleją rzeczy on – świetnie znający miejscową ligę, piłkarzy, nie stroniący od niebanalnych komentarzy – miał być 12 czerwca gwiazdą i najważniejszym z ekspertów telewizyjnego studia Polsatu, które nadawało z Klagenfurtu. Niestety, dzień wcześniej, gdy Mateusz Borek i jego goście Zbigniew Boniek, Piotr Świerczewski i Wojciech Kowalczyk, analizowali mecz Szwajcarów z Turkami, dotarła do nich straszna wiadomość.

Mieliśmy jeszcze o meczu Polska – Austria rozmawiać w Polsacie Sport Extra przez najbliższą godzinę, ale nie porozmawiamy. W zasadzie wszystko, co dzisiaj widzieliśmy, zeszło na dalszy plan godzinę temu, kiedy dostaliśmy tragiczną informację, że dziś śmiercią tragiczną zginął nasz przyjaciel, były reprezentant Polski, ekspert Polsatu na te mistrzostwa Europy – Adam Ledwoń. Już nic nie jesteśmy w stanie więcej powiedzieć. Dobranoc państwu.

Mateusz Borek w studiu po meczu Szwajcaria – Turcja, 11 czerwca 2008 r.
JUŻ NIE POROZMAWIAMY
Adam LedwońAdam Ledwoń
FOT. EAST NEWS

Pogrzeb Adama Ledwonia odbył się 18 czerwca 2008 roku w Radawiu koło Olesna. Piłkarza pożegnał tłum przyjaciół, kolegów z ligowych boisk i kibiców.

Ledwoń od wielu miesięcy przeżywał rodzinne kłopoty. Jego trudny wybuchowy charakter, problemy z depresją, alkohol – to wszystko sprawiło, że żona wraz z dziećmi wyprowadziła się z domu i wróciła do Polski. On desperacko próbował ratować małżeństwo, co kilka dni jeździł z Austrii do Opola, by namówić ją do powrotu. Nic nie wskórał. 10 czerwca, po trwającej kilka dni popijawie ze znajomymi, gdy został sam, zadzwonił do jednego z nich i miał powiedzieć: „Nie dzwoń już do mnie. Mariola odeszła. Idę się wieszać”. Kolega wziął to za żart, jeden z wielu, które czupurny piłkarz lubił robić w szatni i w życiu prywatnym.

Tym razem to nie był żart. Lód się załamał i nie było ratunku.