norwegia - polska (24.03.2001)norwegia - polska (24.03.2001)
KronikiJak „Oli” upokorzył Wikingów
Jak „Oli” upokorzył Wikingów
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 8.11.2021
FOT. PAPFOT. PAP

Akcja tego „filmu” rozwinęła się błyskawicznie. Jak w amerykańskim kinie, choć w dobrze nam znanych realiach. W lipcu 2000 roku Emmanuel Olisadebe otrzymał polskie obywatelstwo. Miesiąc później zadebiutował w reprezentacji i na dzień dobry wbił gola Rumunom. A na początku września został bohaterem sensacyjnego zwycięstwa nad Ukrainą w Kijowie. Tak zaczął się pamiętny serial z udziałem pierwszego czarnoskórego piłkarza w biało-czerwonej koszulce. Dzięki jego ośmiu golom w eliminacjach nasza drużyna znowu pojechała na mistrzostwa świata. Na ten awans czekaliśmy szesnaście lat. Dwa trafienia Nigeryjczyka z polskim paszportem miały szczególne znaczenie. 24 marca 2001 roku kadra Jerzego Engela w porywającym stylu wygrała z Norwegią. I to na „gorącym terenie”, choć w chłodnym tego dnia Oslo.

Kibice i dziennikarze byli pełni obaw. Marzec nie jest dobrym miesiącem dla reprezentacji Polski. Więcej było wtedy wpadek niż sukcesów. Nawet Kazimierz Górski rozpoczął eliminacje MŚ’74 od marcowego falstartu z Walią w Cardiff (0:2). Ale Engel zachowywał spokój. Tego spokoju potrzeba było zresztą znacznie więcej niż przed wcześniejszymi meczami. Stąd pomysł, by do starcia z faworytem grupy kadra przygotowywała się za granicą. Wybór padł na Dolną Saksonię i miasteczko Bad Zwischenahn. To tam Polacy trenowali na kilkudniowym zgrupowaniu, to tam tylko zremisowali w sparingu z czwartoligowym Oldenburgiem 1:1 (w drużynie gości brylował były piłkarz Widzewa i Legii Wiesław Cisek), to z Niemiec polecieli prosto do Oslo.

Stolica Norwegii przywitała Polaków chłodem. Organizatorzy także. Zamiast boiska przygotowali klepisko, na dodatek „to coś” skrócili jeszcze o trzy metry. Wszystko z obawy przed polskimi skrzydłami (z lewej strony grał Marek Koźmiński, a z prawej Tomasz Iwan) i z myślą o swoim wysokim napastniku.

John Carew rzeczywiście świetnie grał głową, ale w pierwszej połowie to Polacy zagrali… z głową. Engel ze sztabem perfekcyjnie odrobił pracę domową. Norwegowie niczym nas nie zaskoczyli, a ich zaskoczył Olisadebe. Oddajmy zresztą głos naocznym świadkom tego, co wydarzyło się na stadionie Ullevaal.

0:1 E. Olisadebe

Ta chwila przechodzi do historii polskiej piłki nożnej. Kryszałowicz wraz z Piotrem Świerczewskim rozklepują obronę Skandynawów, piłka trafia do Emmanuela Olisadebe, zaś ten kapitalnie robi sobie miejsce do strzału i prawą nogą lokuje piłkę w długim rogu.

„Przegląd Sportowy”, 26 marca 2001 r.
0:2 E. Olisadebe podwyższa prowadzenie

W tym momencie woda w Wiśle zawrzała. W polu karnym Norwegów dzieją się rzeczy niesamowite i kiedy wydaje się, że gospodarze cudem ratują się od nieszczęścia, Świerczewski przechwytuje piłkę, podaje do Olisadebe i po chwili Thomas Myhre z wściekłością ciska czapkę o ziemię, a uszczęśliwiony Oli całuje Orła na koszulce.

„Przegląd Sportowy”, 26 marca 2001 r.

Do przerwy 2:0 po golach „Emsiego”. A przecież jego początki w kadrze nie były najłatwiejsze. Ale kolegów z drużyny przekonał do siebie tym, za co pokochali go także kibice. Golami.

michał żewłakow

Jego początki w reprezentacji to była powtórka z procesów, które przechodził w Polonii Warszawa. Był gwiazdą Polonii i polskiej ligi, ale w kadrze spotkał się z piłkarzami mającymi markę i charakter, jak Tomasz Hajto czy Piotr Świerczewski. I tutaj też szybko swoją grą i bramkami spowodował, że każdy był do niego pozytywnie nastawiony. Przełomem okazał się jego debiut w meczu z Rumunią. W Bukareszcie strzelił gola, a po spotkaniu wyciągnęliśmy go na imprezę. To był moment, kiedy wszystkie jego obawy, jak i czy zostanie zaakceptowany przez grupę, zniknęły.

Wypowiedź Michała Żewłakowa pochodzi z artykułu Grzegorza Rudynka „Jak Oli stał się Polakiem”, „Przegląd Sportowy – Historia”, 16 lipca 2020 r.

Wracamy jednak na Ullevaal, bo tam zrobiło się gorąco. Głównie pod polską bramką. W niej uwijał się Adam Matysek. Bronił kapitalnie, ale Carew wreszcie znalazł na niego sposób. Chwilę później Polak doznał kontuzji i został zniesiony z boiska. Matyska zastąpił Jerzy Dudek, ale pierwszy raz dotknął piłki, gdy wyciągał ją z bramki. Ole Gunnar Solskjaer doprowadził do remisu, ale Engel i jego drużyna grali o pełną pulę. W końcu Norwegowie dostali zadyszki, bo ile można biegać jak króliczki w reklamie pewnej baterii? Wykorzystał to Bartosz Karwan. Rezerwowy skończył to, co rozpoczął na Ullevaal „Oli”.

„60,9 procenta Polaków wierzy w awans” – mógł po 3:2 w Oslo radośnie obwieścić na pierwszej stronie „Przegląd Sportowy”. Z kolei „Piłka Nożna”, piórem Leszka Orłowskiego, uważała, że być może w Norwegii narodziła się kolejna wspaniała drużyna.

leszek orłowski

To był wielki mecz! Jeden z tych, które wspomina się latami, o których opowiada się wnukom – dramatyczny, zwycięski i otwierający nowe horyzonty. Drużyna Kazimierza Górskiego rozegrała taki w 1973 roku na Wembley („zwycięski remis”), a drużyna Antoniego Piechniczka w 1981 roku w Lipsku. Czy podopieczni Jerzego Engela pójdą tropem ekip, które wywalczyły potem medale mistrzostw świata? Tego dziś nie wiadomo, lecz któż to może wykluczyć? W każdym razie zwycięstwo nad Norwegią przenosi nasz zespół w zupełnie inny wymiar. Z szaraczka z ambicjami staliśmy się, zwłaszcza wobec remisu Białorusi z Ukrainą, niemal pewniakiem do zajęcia pierwszego miejsca w grupie. Mamy drużynę na fali, nową siłę w europejskim futbolu. Smoka, powoli wyłaniającego się z ukrycia. Takie są fakty i nie ma co z nimi polemizować!

Leszek Orłowski „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, „Piłka Nożna”, 27 marca 2001 r.

Naród się nie pomylił, ale dziennikarze już tak. Po wygranej w Oslo Polacy spokojnie wjechali na autostradę w kierunku mundialu. Ostatecznie wygrali grupę i jako pierwsi z Europy zapewnili sobie promocję na azjatycki turniej.

Druga część przepowiedni już się, niestety, nie sprawdziła. Eliminacje MŚ nie były bowiem początkiem wielkiej drużyny Engela, ale jej końcem. A mundial w 2002 roku rozpoczął niechlubną serię spotkań powtarzających się w kolejnych wielkich imprezach z udziałem Polaków. Najpierw był mecz otwarcia (0:2 z Koreą Południową), później mecz o wszystko (0:4 z Portugalią), a na koniec mecz o honor (3:1 ze Stanami Zjednoczonymi). W starciu z Amerykanami Olisadebe strzelił ostatniego gola w reprezentacji. Przygodę z drużyną narodową zakończył kilka miesięcy później. Wrócił wprawdzie w 2004 roku, ale już tylko na chwilę (na towarzyski mecz z Irlandią). Szkoda, że jego reprezentacyjna kariera zgasła równie szybko jak rozbłysła.