andrzej buncolandrzej buncol
Kroniki„Krupniok” na Śląskim
„Krupniok” na Śląskim
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 17.02.2023
FOT. EAST NEWSFOT. EAST NEWS

Takie rzeczy zdarzają się głównie w bajkach. To tam ten mniejszy i słabszy wyprowadza w pole tego dużego i silniejszego. Głównie sprytem i fortelem. Ale taka „bajkowa historia” zdarzyła się także na boisku. Szczupły, drobny i niski (174 centymetry wzrostu) Andrzej Buncol pokonał wyższego o 14 centymetrów bramkarza reprezentacji NRD Hansa-Ulricha Grapenthina. Na dodatek gola strzelił głową. Sytuacja miała miejsce 2 maja 1981 roku w Chorzowie, a stawką meczu były punkty w eliminacjach hiszpańskiego mundialu.

Dla Antoniego Piechniczka był to „mecz o wszystko”. Ledwo kilka miesięcy wcześniej przejął po Ryszardzie Kuleszy stanowisko selekcjonera reprezentacji, a już mógł się z tą funkcją pożegnać! Tak, to nie pomyłka. Ówczesny szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego Marian Renke nie ukrywał, że jednym z powodów zatrudnienia nowego trenera kadry było to, że Piechniczek jeszcze jako trener Odry Opole doskonale znał styl gry piłkarzy drużyn zza naszej zachodniej granicy. A „Piechnik” zdawał sobie sprawę z tego wyzwania.

Antoni Piechniczek

To był mój najważniejszy mecz jako trenera reprezentacji. Spotkanie o moje być albo nie być na tym stanowisku. Gdybyśmy wtedy w Chorzowie przegrali, zapewne musiałbym odejść. Nigdy nie zaistniałbym jako selekcjoner, nie wydarzyłby się ten wspaniały mundial. Wiedziałem, że w grze z NRD muszę postawić na zawodników walczących, o bardzo dobrych warunkach fizycznych, którzy nie boją się ostrych starć.

Paweł Czado, Beata Żurek „Piechniczek. Tego nie wie nikt”; Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2015

I tak zrobił. Postawił także na Buncola, który wprawdzie nie imponował warunkami fizycznymi, ale jak każdy Ślązak imponował pracowitością i charakterem. Nazywano go „Buncolkiem”, „Cherubinkiem” i „Krupniokiem”, choć sam zainteresowany tego ostatniego przydomku bardzo nie lubił. Ba! Twierdził nawet, że nikt się do niego nigdy tak nie zwracał.

Wracajmy jednak do „rewolucji Piechniczka”. 41-letni trener nie miał łatwego zadania. Po „aferze na Okęciu” wypadło mu z kadry dwóch podstawowych piłkarzy: Józef Młynarczyk i Zbigniew Boniek. Na szczęście skrócono karę Władysława Żmudy i filar defensywy mógł zagrać w Chorzowie.

Kolejnych zmian dokonał już nie PZPN, tylko nowy selekcjoner. Po przegranym debiucie z Rumunią (0:2) Piechniczek szybko pożegnał się z ulubieńcami Kuleszy: Wojciechem Rudym i Leszkiem Lipką. Za to pod broń powołał trzech słynnych „stranieri” z zagranicznych klubów: Jana Tomaszewskiego z Beerschotu, Andrzeja Szarmacha z Auxerre i Grzegorza Latę z Lokeren. To był zaskakujący ruch. Nie tylko dlatego, że cały tercet wracał po dłuższym lub krótszym rozbracie z kadrą. W czasach PRL-u utarło się bowiem przekonanie, że jeśli jakiś piłkarz wyjeżdżał za granicę, to automatycznie znikał z „radaru” selekcjonera reprezentacji.

Piechniczek zerwał z tym schematycznym myśleniem, a tuż przed meczem zirytowany Lato pytał dziennikarzy: „Czy ktoś myśli, że jak wyjechałem do Lokeren, to przestałem być Polakiem?”. I uciął dyskusję w tej sprawie.

W meczu z NRD nikt nie spodziewał się fajerwerków. Selekcjoner gości Georg Buschner nie ukrywał, że przyjechał po 0:0. I tak ustawił zespół. Zresztą taka taktyka sprawdziła mu się dwa lata wcześniej. Wtedy, także na Śląskim, tyle że w eliminacjach ME, biało-czerwoni bezskutecznie próbowali skruszyć niemiecki mur. Skończyło się remisem 1:1.

Zapobiegliwy Buschner przydzielił naszym napastnikom indywidualnych opiekunów. Za Latą biegał Riediger, za Smolarkiem – Strozniak, a za Iwanem – Kurbjuweit. W przerwie, przy bezbramkowym remisie, Piechniczek apelował o szybszą grę skrzydłami i szybsze pozbywanie się piłki przez zawodników grających z tyłu. Zawodnicy wzięli sobie te uwagi do serca. A właściwie do nóg i głów. Głowa, a dokładnie dwie „główki”, okazały się decydujące w 56. minucie.

1:0 Gol A. Buncola

Rzut rożny po wolnym, strzelanym przez Kupcewicza. Do piłki podbiega Włodzimierz Smolarek. Może się uda, tyle razy trenowali to na zgrupowaniu przedmeczowym… Patrzę na Latę, stoi na środku pola karnego i patrzy gdzieś w bok. Buncol w bramce, obok Grapenthin – najniższy w pojedynku o górne piłki nie ma szans, więc niech chociaż utrudnia życie bramkarzowi. Smolarek bierze rozbieg. Lato cofa się o dwa kroki do tyłu, po czym rusza w stronę piłki, jest przed niemieckim obrońcami, główkuje. Miał to być strzał na bramkę, tak zwane skręcenie piłki, czyli nieznaczna zmiana jej lotu, ale okazało się, że to było idealne podanie do Buncola, który główką zdobył bramkę.

Krzysztof Wągrodzki „Spokojnie, tylko spokojnie!”; „Sportowiec”, 5 maja 1981 r.

Grzesiek Lato był doświadczonym piłkarzem. Od razu powiedział, że mam iść na słupek. Zagrał do mnie, ja tylko musnąłem piłkę, ale to wystarczyło. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu.

Wypowiedź Andrzej Buncola z książki Pawła Czado i Beaty Żurek „Piechniczek. Tego nie wie nikt”; Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2015

I to jedno trafienie małego „Buncolka” wystarczyło. Niemcy niby śmielej ruszyli do ataku, ale tak naprawdę nie stanowili wielkiego zagrożenia dla bramki Tomaszewskiego. Oni przyjechali po 0:0, a jak stracili gola, to… zgłupieli. Nie mieli konceptu na zmianę wyniku.

„Fiasko taktyki 0:0” – pisały po porażce wschodnioniemieckie gazety. U nas zadowolenie, ale bez wielkiej euforii. Pierwszy krok na drodze do hiszpańskiego mundialu został zrobiony, ale nikt nie ukrywał, że przed drużyną Piechniczka jest jeszcze wiele pracy.

Widziałem wiele meczów reprezentacji Polski. Złych i bardzo dobrych. Dlatego nie wpadam w nastrój podniecenia i nie zamierzam nawet twierdzić, że mamy tak dobrą drużynę, jak choćby w 1974 roku. Ale jednocześnie muszę przyznać, że od wielu lat nie udało mi się zobaczyć polskiej jedenastki walczącej tak ofiarnie i z taką ambicją. Mecz z NRD można porównać chyba tylko do spotkań z 1973 roku z Anglią na Wembley i z Walią w Chorzowie. Stąd chwaliłbym naszą jedenastkę nawet wtedy, gdyby nie zdobyła zwycięskiej bramki. Chwaliłbym za to, że okazała się bardziej waleczna od znanych z waleczności piłkarzy NRD.

Krzysztof Wągrodzki „Spokojnie, tylko spokojnie!”; „Sportowiec”, 5 maja 1981 r.

Na szczęście ta historia skończyła się happy endem. Drużyna Piechniczka w popisowy sposób rozegrała rewanżowe starcie z NRD (3:2 w Lipsku), a później z mundialu w Hiszpanii przywiozła medal za trzecie miejsce. A jedną z gwiazd był szczupły i drobny chłopak ze Śląska. Po raz kolejny potwierdził, że wielki talent i umiejętności nie muszą iść w parze z warunkami fizycznymi. I całe szczęście.