polska - meksyk (10.06.1978)polska - meksyk (10.06.1978)
KronikiKopniakiem w drzwi
Kopniakiem w drzwi
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 22.04.2021
FOT. PAPFOT. PAP

„Bond. My name is James Bond”. Któż tego nie pamięta? W końcu to jedno z najsłynniejszych zdań w historii kina. Zostało powiedziane już w pierwszej minucie i trzydziestej drugiej sekundzie premierowego filmu („Doktor No”) o przygodach niezniszczalnego agenta 007. Tak szybko bohater grany przez Seana Connery’ego przedstawił się światu. Zbigniew Boniek potrzebował trochę więcej czasu na prezentację niż superszpieg Jej Królewskiej Mości. Dokładnie 43 minut mundialowego starcia z Meksykiem (3:1). Ale zrobił to z przytupem. Piłkarski świat na dobre poznał „Zibiego” 10 czerwca 1978 roku.

Do Argentyny jechali po mistrzostwo. Tak, to nie pomyłka, tylko realna ocena możliwości zespołu. Personalnie kadra Jacka Gmocha była jeszcze silniejsza od tej, która cztery lata wcześniej zadziwiła świat na mundialu w RFN. Do gwiazd drużyny Kazimierza Górskiego (Jana Tomaszewskiego, Władysława Żmudy, Kazimierza Deyny, Grzegorza Laty czy Andrzeja Szarmacha) doszedł Włodzimierz Lubański, który wrócił do kadry po kontuzji. A starych mistrzów „podgryzały” skutecznie młode wilki: Adam Nawałka i właśnie Boniek. W samolocie do Argentyny zabrakło tylko błyskotliwego skrzydłowego Stanisława Terleckiego, który przegrał z kontuzją.

Ale wynik pierwszego meczu przyjęto z niedosytem, choć I sekretarz PZPR Edward Gierek przysłał drużynie depeszę gratulacyjną. Niby bezbramkowy remis z mistrzami świata nie był zły, ale oba zespoły zagrały na „zaciągniętych hamulcach”. A Niemcy przywieźli do Argentyny jeden ze swoich najsłabszych zespołów w historii mundiali (w sześciu meczach argentyńskiego turnieju wygrali tylko raz – 6:0 z… Meksykiem). Śmiało można było ich ograć. Jednak właśnie tej śmiałości zabrakło biało-czerwonym. Zamiast fajerwerków – wzajemny respekt. Trenerzy obu drużyn byli zadowoleni z wyniku, dziennikarze pisali o „piłkarskich szachach”, a widzowie… ziewali z nudów. Taki to był mecz.

Selekcjoner zamiast na „Zibiego” postawił na pracowitego, ale mało błyskotliwego Bohdana Masztalera. Wpuścił Bońka dopiero na ostatni kwadrans. Za Lubańskiego.

W kolejnym spotkaniu było podobnie. I z formą zespołu, i ze statusem Bońka. Polacy wymęczyli zwycięstwo nad rewelacyjną Tunezją po golu Laty, ale drużyna z Afryki kilkakrotnie mocno zamieszała na naszym polu karnym. Szansę debiutu dostał od Gmocha nawet 18-letni Andrzej Iwan. A Boniek wciąż grzał ławę. Nic dziwnego, że nie ukrywał frustracji.

zbigniew boniek

Jest mi przykro. Ława, wciąż ława… Może lepiej byłoby, gdybym do Argentyny w ogóle nie przyjechał… Jestem dobry na sparingi, jakieś tam nieważne mecze, ale gdy gra toczy się o wielką stawkę, siedzę obok trenerów. […] Dlaczego siedzę na ławie?... Nie wiem. Jestem zdrów, nic mi nie dolega, a mimo to nie mieszczę się w jedenastce. I właściwie nie wiadomo, czy jestem potrzebny drużynie, czy nie? Po piętnastu minutach gry żaden zawodnik nie jest w stanie udowodnić żadnej przydatności w zespole! Nie można mu wystawić żadnej cenzurki, gdyż zanim wejdzie w rytm działań kolegów, sędzia już kończy spotkanie. Czyżbym miał tak przesiedzieć całe mistrzostwa?

Zbigniew Boniek, Krzysztof Wągrodzki, „Na polu karnym”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1986

A jak całą sprawę oceniał Gmoch? Opowiedział o tym po latach dziennikarzowi Romanowi Kołtoniowi w książce o… Zbigniewie Bońku.

Jacek Gmoch

Wiedziałem, co robię, wystawiając Bońka, i wiedziałem, co robię, kiedy zaczynał mecz z RFN na ławce rezerwowych. RFN to jedenastka z Europy, która prezentuje zupełnie inny styl niż te z Ameryki Południowej, z którymi graliśmy w drugiej fazie mistrzostw. Tamte stosują arytmię, nie forsują takiego tempa. Wówczas mógł grać i Deyna, i Boniek. [...] Zbyszek już wtedy był piłkarzem zdolnym rozbić każdego przeciwnika w proch i pył – jedną indywidualną akcją, w czasie której dryblował nawet pięciu rywali. Jednak po tej akcji Bońka nie było widać – nie istniał. Charakteryzował się szybkością akcji, a nie miał wytrzymałości. Rozwiązywał sytuacje boiskowe jak rasowy napastnik.

Wypowiedź Jacka Gmocha z książki Romana Kołtonia „Zibi, czyli Boniek”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Warszawa 2020

W czasie argentyńskiego mundialu Gmoch żonglował składem jak talią kart. I paradoksalnie, to była szansa dla.. Bońka. Przed ostatnim meczem w grupie – z Meksykiem – selekcjoner znowu zamieszał. Ale tym razem znalazł miejsce w drużynie dla 22-letniego pomocnika Widzewa. Po raz pierwszy na mundialu. Boniek zdawał sobie sprawę z szansy, jaka się przed nim otwiera. Mógł wreszcie pokazać się światu. Ale także z konsekwencji. Jeśli wypadnie słabo, to kolejnego meczu na tym mundialu już nie będzie.

Ale powiedzieć, że w starciu z Meksykiem Boniek otworzył sobie drzwi do pierwszej jedenastki, to nic nie powiedzieć. On te drzwi wykopał – razem z zawiasami.

1:0 Z. Boniek wykorzystuje podanie G. Laty

Trzy minuty przed upływem czasu, jaki pozostał do zakończenia pierwszej połowy, w okolicach środkowej części boiska w posiadaniu piłki znalazł się Deyna. Kątem oka dostrzegł Latę, który znalazł się na lewej flance, i celnym podaniem puścił w bój mieleckiego napastnika. Lato podciągnął piłkę wzdłuż bocznej linii boiska niemal do linii końcowej i stamtąd zagrał na przedpole bramki Soto. Na takie podanie tylko czekał Boniek. Z czterech metrów strzałem pod poprzeczkę nie dał najmniejszych szans bramkarzowi Meksyku.

Roman Czerwenka „Historia piłkarskich mistrzostw świata. Argentyna 78”, Wydawnictwo Sindruk, Opole 2001
3:1 Kapitalny gol Z. Bońka!

W 83. minucie Lubański, wprowadzony kilka minut wcześniej za Iwana, dokładnie zagrał do Bońka. Nie pilnowany Boniek, znajdując się jakieś trzydzieści metrów od bramki, zdecydował się na strzał z prawej nogi. Niesiona jak z katapulty piłka wpadła w prawe okienko bramki, pomimo rozpaczliwej interwencji Soto.

Roman Czerwenka „Historia piłkarskich mistrzostw świata. Argentyna 78”, Wydawnictwo Sindruk, Opole 2001

Ten występ nie mógł przejść bez echa. O Bońku zrobiło się głośno. Nie tylko polscy dziennikarze dziwili się, dlaczego piłkarz z takim potencjałem, przebojowością, dynamiką i kapitalnym strzałem mógł wcześniej tylko podziwiać argentyńskie krajobrazy z perspektywy ławki rezerwowych. Zwracał na to uwagę nawet legendarny komentator TVP Jan Ciszewski w korespondencji dla tygodnika „Sportowiec”.

Jan Ciszewski

Po meczu jeden z zagranicznych dziennikarzy zapytał Jacka Gmocha, czy dwie bramki strzelone przez Zbigniewa Bońka przekonały trenera o umiejętnościach tego zawodnika? Gmoch wprawdzie chwalił zawodnika Widzewa, ale też zwracał uwagę na błędy w grze obronnej. Myślę jednak, że Boniek był jednym z silniejszych punktów naszego zespołu. Gdy znajdował się przy piłce, nasze kontrataki natychmiast nabierały szybkości i rozmachu. Poza tym najlepszą jego wizytówką są chyba owe dwa gole.

Jan Ciszewski telefonuje z Argentyny; „Sportowiec”, 13 czerwca 1978 r.

Boniek swoim występem nie pozostawił Gmochowi wyboru. W kolejnych meczach rudowłosy pomocnik miał już pewne miejsce w składzie. Jego talent i osobowość dostrzegli wszyscy. Także Enzo Bearzot. Włoski selekcjoner dobrze zapamiętał mundialowe wyczyny Polaka. Gdy rok później został trenerem reprezentacji Reszty Świata, która miała zagrać prestiżowy mecz z Argentyną, wysłał powołanie także do Bońka. Ale ponownie Polak musiał walczyć o miejsce w pierwszej jedenastce. Tym razem z zagranicznymi gwiazdami. I znowu zrobił to w swoim stylu i na swoich zasadach. Kopniakiem wyważył kolejne drzwi.