Mieczysław Gracz Mieczysław Gracz
KronikiJedyny taki Gracz
Jedyny taki Gracz
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 21.01.2024
FOT. EAST NEWSFOT. EAST NEWS

Najlepsze lata zabrała mu wojna. Gdyby nie ona, to może zagrałby na igrzyskach w Helsinkach (1940) i Londynie (1944), do których nie doszło w zaplanowanym terminie, a także na mistrzostwach świata, jakie miały się odbyć w 1942 roku. Mimo to zdążył stać się legendą, zarówno krakowskiej Wisły, jak i reprezentacji Polski. Fenomenalny drybler, boiskowy spryciarz, a przy okazji świetny kompan i żartowniś. Taki był Mieczysław Gracz.

Cwaniak był z niego jakich mało. Gdy w październiku 1956 roku pod Wawel zawinęła ekipa AFC Belo Horizonte, aby wziąć udział w sparingu z okazji 50-lecia Białej Gwiazdy, przywiozła ze sobą piłkę, którą reklamowano jako prawdziwy cud techniki. Wówczas w całej Europie grano jeszcze „węgierkami”: brązowymi, ciężkimi futbolówkami z juchtowej skóry. Do takich nasi zawodnicy byli przyzwyczajeni. Ale Brazylijczycy uparli się, żeby wypróbować ich sprzęt. Gracz, który wtedy był trenerem Wisły, wziął to zamorskie cudo do ręki, ścisnął, rzucił do góry, podbił parę razy głową, potem chwilę pożonglował nogą i skwitował:

– Eee, tym nie da się grać. To jakieś dziwne, chyba na plażę. No, patrzcie, kopniesz i leci jak balon.

Krakowscy działacze nie chcieli jednak zrobić gościom przykrości, więc przystali na ich propozycję. Zabrzmiał pierwszy gwizdek i od razu było widać, że przybysze zza oceanu z tą nową białą piłką potrafią zrobić cuda, a nasi zupełnie sobie nie radzą. Dośrodkowania zamiast w polu karnym lądowały w narożniku boiska, a każdy daleki przerzut do napastnika mijał adresata o dobre kilka metrów. Trener nerwowo dreptał przy linii bocznej i łypał okiem. I wreszcie się doczekał. Ktoś wybił futbolówkę na aut bardzo blisko niego, więc schylił się, żeby ją podać, ale nagle odwrócił się, przycisnął do brzucha i – tak, aby nikt nie widział – przebił ją szpilką od wiślackiej oznaki. Kilka minut później któryś z piłkarzy krzyknął:

– Ooo, panie sędzio, chyba mamy flaka!

Brazylijczycy drugiego takiego cuda nie mieli i resztę spotkania rozegrano już dobrze nam znaną „węgierką”. Wiślacy wygrali 1:0 po golu, którego w doliczonym czasie strzelił z karnego Marian Machowski. „Uff…” – to nie z piłki. To z Gracza zeszło powietrze po meczu.

Mieczysław GraczMieczysław Gracz
Źródło: Biblioteka Jagiellońska

17-letni Mieczysław Gracz (drugi od lewej w dolnym rzędzie) na zdjęciu wykonanym w 1936 roku. Juniorzy krakowskiej Wisły sięgnęli wówczas po tytuł najlepszej drużyny w Polsce.

„MESSU” Z GRZEGÓRZEK

 

Na świat przyszedł już w wolnej Polsce, 3 sierpnia 1919 roku w Krakowie. To symboliczna data i miejsce, bo cztery i pół miesiąca później właśnie pod Wawelem zaczął swoją działalność PZPN. Dzieciństwo Gracza nie było usłane różami. Gdy miał pięć lat, stracił ojca. Jego mama Helena, aby utrzymać rodzinę (miał jeszcze dwie siostry), harowała w rzeźni, ale zarabiała niewiele. Mieszkali w jednym pokoju z kuchnią, nieraz niedojadali. Dla małego Miecia jedyną rozrywką była więc gra w piłkę z kolegami na podwórkach dzielnicy Grzegórzki i pobliskich łąkach. Od początku zdradzał wielki talent. Kiedy poszedł do szkoły, ten potencjał dostrzegł Józef Kałuża, który uczył go WF-u. Słynny piłkarz Cracovii stał się jego idolem. Jak on chciał zostać zawodnikiem Pasów. Przypadek sprawił jednak, że wylądował po drugiej stronie Błoń.

Kiedyś do chłopców kopiących piłkę na Grzegórzkach podjechał na rowerze działacz Wisły, znany „łowca piłkarskich talentów” Piotr Jędrzejczyk. Zaproponował on „dzikiej drużynie” z Grzegórzek rozegranie meczu z juniorami Wisły. Ku zaskoczeniu wszystkich wygrała ona z młodymi wiślakami 7:1, a strzelcem aż czterech bramek był Mietek Gracz. Od tej pory już na stałe „utonął w Wiśle”.

„Gazeta Krakowska”, 22 września 1986 r.
ŁOWCA NA ROWERZE

„Messu” – jak nazywali go koledzy (lekko seplenił, pseudonim wziął się od imienia Mieciu, które zabawnie przekręcał) – zaczął regularne treningi, gdy miał 13 lat, a już trzy lata później zadebiutował w ekstraklasie. I to w spotkaniu przeciw… Cracovii. Nie był to miły dla niego dzień, bo Biała Gwiazda przegrała Świętą Wojnę 0:5. Na następny występ czekał aż trzynaście miesięcy. Tę szansę już wykorzystał. Pierwszego gola w lidze strzelił w starciu z Dębem Katowice i była to bramka historyczna: zdobył ją w wieku 17 lat i 76 dni. Stał się najmłodszym wiślakiem w dziejach, któremu udała się ta sztuka. Do wybuchu wojny nie oddał miejsca w składzie. Imponował taką formą, że wielu już widziało go jako kompana dla Ernesta Wilimowskiego, Gerarda Wodarza i Fryderyka Scherfkego do gry w ataku reprezentacji. Niestety, nigdy nie było mu dane stanąć z nimi do hymnu…

Mieczysław GraczMieczysław Gracz
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Młodziutki Mieczysław Gracz (drugi od lewej) przygląda się efektownej interwencji reprezentacyjnego bramkarza Mariana Fontowicza. Ten mecz krakowskiej Wisły z Wartą Poznań rozegrano dwa lata przed wybuchem wojny.

OBFITY ROK 1947

 

Okres okupacji Gracz przetrwał, pracując w miejskich wodociągach jako kierowca i mechanik. Dzięki temu, że dysponował samochodem, współpracował z ruchem oporu, przewożąc do Zakopanego sfałszowane dokumenty – z ich pomocą kurierzy państwa podziemnego mogli przekroczyć granicę. A w wolnych chwilach ciągle grał w piłkę, biorąc udział w konspiracyjnych rozgrywkach o mistrzostwo Krakowa.

Gdy wojna się skończyła, od razu zgłosił się do klubu. Z dawnej Wisły spotkał tam ledwie dwunastu kolegów, między innymi Władysława Giergiela i znakomitego snajpera Artura Woźniaka, który wrócił wycieńczony po pobycie w obozie koncentracyjnym w Mauthausen. W kolejnych miesiącach do drużyny dołączyło jednak kilku znakomitych zawodników, wśród nich Józefowie Kohut i Mamoń, z którymi „Messu” już niebawem miał stworzyć najlepszą linię napadu nie tylko w lidze, ale także w reprezentacji. Stara i nowa gwardia szybko znalazła ze sobą wspólny język, o czym najlepiej świadczy poniższa anegdota.

Kibice to wścibski naród, a Giergiel to znany kawalarz. Przed którymś meczem Władek kręcił się wśród kibiców, opowiadając im różne bujdy. Niejako w tajemnicy zdradził im, że ówczesny trener Wisły Artur Walter przywiózł z Węgier specjalne zastrzyki dla piłkarzy – „Gazelina skokum”. Ich działanie miało być piorunujące. Po jednym zastrzyku – dwumetrowe skoki! Kibice aż piszczeli z ciekawości, pchając się pod drzwi szatni. Pękaliśmy ze śmiechu, a trener Walter wykazał... klasę. Podchwycił kawał, pożyczył od masażysty ogromnych rozmiarów strzykawkę, napełnił ją zabarwioną na czerwono wodą i „zaaplikował zastrzyk” Kohutowi. Po zawodach Giergiel wyjaśnił zawiedzionym kibicom, że „Gazelina” działa widocznie tylko na Węgrzech.

Mieczysław Gracz w rozmowie z Antoni Ślusarczykiem; „Echo Krakowa”, 24 grudnia 1962 r.
GAZELINA SKOKUM

Najbardziej obfitym w bramki rokiem dla Gracza był 1947, gdy mistrza wyłaniano jeszcze po rozgrywkach okręgowych. „Messu” trafił do siatki 31 razy, w dwóch spotkaniach (z Motorem Białystok i Skrą Częstochowa) aplikując rywalom po sześć goli. Największe sukcesy świętował jednak już po utworzeniu ligi. W 1949 i 1950 sięgnął z Wisłą po tytuł najlepszej drużyny w kraju, a rok później został wicemistrzem i zagrał w finale Pucharu Polski.

Mieczysław GraczMieczysław Gracz
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Towarzyski mecz z Finlandią (1:0) był czternastym, w którym „Messu” (pierwszy od lewej) przywdział koszulkę z orłem. Jedynego gola w tym meczu strzelił widoczny w środku Gerard Cieślik.

SNAJPER SZKOLI OBROŃCÓW

 

Na debiut w reprezentacji czekał do 28. roku życia. Był to jednocześnie pierwszy mecz biało-czerwonych po wojnie: zespół prowadzony przez Wacława Kuchara przegrał w Oslo z Norwegami 1:3. Pierwsze dwa gole – z zaledwie czterech, jakie zdobył w koszulce z orłem na piersi – strzelił trzy miesiące później Szwedom, w przegranym 4:5 towarzyskim starciu w Solnie. Największym echem odbił się jednak jego występ przeciwko Czechosłowacji wiosną 1948 roku. To między innymi trafienie „Messu” przyczyniło się do pokonania wicemistrzów świata sprzed czternastu lat 3:1.

2:0 Gol M. Gracza

Naszym południowym sąsiadom strzelił też swojego ostatniego gola w reprezentacyjnej karierze – w październiku 1950 roku w Warszawie (1:4). Osiem dni później zmienił Teodora Aniołę w towarzyskim spotkaniu z Bułgarami w Sofii (1:0) i więcej już w kadrze narodowej nie zagrał.

Piłkarskie buty zawiesił na kołku, gdy miał 34 lata. Rok później zaczął pracę jako trener juniorów, oczywiście w Wiśle. Choć przez całą karierę grał jako napastnik, to on właśnie wyszkolił  na znakomitych obrońców Ryszarda Budkę, Władysława Kawulę i Fryderyka Monicę, którzy stanowili o sile Białej Gwiazdy na przełomie lat 50. i 60. Do wynajdywania utalentowanych defensorów miał zresztą szczególny talent. Dzięki niemu na szersze wody wypłynęli też Antoni Szymanowski i Adam Musiał. Ten ostatni przekonał się osobiście o niezwykłym poczuciu humoru popularnego „Messu”.

Był taki czas, że trener zaczął przychodzić na treningi ze swoją czworonożną pupilką. I nagle po dwóch tygodniach suczka przestała się pojawiać. Zapytaliśmy Gracza, co się stało. A on na to: „Coś nabroiła, żona ją skarciła ścierką, a ona ją ugryzła w tyłek i po paru dniach zdechła”. Pytaliśmy go, dlaczego zdechła. A Gracz mówi: „A, bo zatruła się starym mięsem…”.

Adam Musiał w rozmowie z Jerzym Filipiukiem; „Dziennik Polski”, 22 lutego 2014 r.
A, BO SIĘ ZATRUŁA

Jako pierwszy trener miewał tylko epizody. Pracę w roli szkoleniowca Wisły podjął trzykrotnie, największy sukces odnosząc w sezonie 1966/67, gdy sięgnął po Puchar Polski. Próbował sił także w Olimpii Poznań, Zawiszy Bydgoszcz, krakowskiej Garbarni, Avii Świdnik i Wisłoce Dębica. Prawdziwe Tour de Pologne! Ostatnim przystankiem w jego piłkarskiej wędrówce był Libiąż, gdzie prowadził drużynę miejscowego Górnika. Na emeryturę przeszedł w 1980 roku.

Mieczysław GraczMieczysław Gracz
„Piłka Nożna” z 8 listopada 1988 r.

Niestety, gdy zwolnił trochę tempo życia, nagle odezwały się kłopoty ze zdrowiem. Wcześniej był silny jak tur, prawie nie łapał kontuzji, rzadko chorował. Być może w dobrej formie trzymała go adrenalina. Po sześćdziesiątce dopadły go silne bóle kręgosłupa, miał kłopoty z sercem. Lekarze nie zdołali mu pomóc. Zmarł 21 stycznia 1991 roku w szpitalu im. Józefa Dietla. Pochowano go na Cmentarzu Rakowickim, a na pogrzebie pojawiły się tłumy kibiców i jego wszyscy żyjący przyjaciele z boiska. Tego dnia płakał cały piłkarski Kraków. A on pewnie uśmiechał się dobrodusznie, patrząc na to wszystko z góry. I zastanawiał się, jak tu żałobników pocieszyć, robiąc żarcik, który spuści z nich trochę powietrza. Jak z tej dziwnej piłki, którą kiedyś przywieźli Brazylijczycy…