andrzej buncolandrzej buncol
Kroniki21 września 1959
21 września 1959
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 21.09.2022
FOT. EAST NEWSFOT. EAST NEWS

Dziennikarze mówili o nim „żywe srebro”, bo był jak dziecko – na boisku wszędzie go było pełno. Koledzy ze śląskich drużyn wołali na niego „Krupniok”, co po śląsku oznacza kaszankę – tej ksywki nie lubił, zresztą sam nie wie, skąd się wzięła. Kibicom zaś, choć nigdy nie miał wąsika, najbardziej kojarzył się z pułkownikiem Wołodyjowskim. Andrzej Buncol, który właśnie kończy 63 lata, był jak postać z sienkiewiczowskiej trylogii: choć nie wyglądał na wielkoluda, serce do walki miał olbrzymie i takąż wyróżniał się odwagą. Posłuchajcie więc pieśni o Małym Rycerzu.

No, dobrze. Z tym „Krupniokiem” to nie do końca tak było. Przezwisko przylgnęło do niego już w dzieciństwie. W gliwickiej szkole podstawowej nr 9, gdzie przyszły piłkarz pobierał pierwsze lekcje, a do której uczęszczał również autor tego tekstu, krążyła legenda, że nadał mu je pewien wuefista o nazwisku Kulpa. Buncol był wtedy w piątej, może szóstej klasie i choć wyraźnie ustępował wzrostem kolegom, właściwie w każdej sportowej rywalizacji bił ich na głowę. Z wyjątkiem gry w kosza. Gdy nauczyciel zarządzał lekcję basketu, mały Andrzej dwoił się i troił, by znaleźć trochę miejsca w gąszczu unoszących się nad jego głową rąk i oddać rzut, ale zwykle nic z tego nie wychodziło. Pewnego dnia, widząc, jak chłopak się męczy, pan Kulpa wbiegł na boisko, złapał go wpół, podniósł i krzyknął:

A teraz rób wsad!

Jaki wsad, prze pana? – zapytał zdziwiony chłopak.

– No, wsad! Nie wiesz, co to wsad?

Cała klasa patrzyła na tę scenę oniemiała.

– Że jak? Że mom se na tej obrynczy siednąć? Rzić mi nie wejdzie.

Zrezygnowany wuefista postawił ucznia z powrotem na parkiet i cedząc słowa skomentował.

– Rzić to ci wejdzie. Ino ci bydzie krupniok zwisać!

Po sali rozległ się głośny rechot. I tak Andrzej został „Krupniokiem”.

Radość Polaków po strzeleniu czwartego gola. Na murawie zdobywca bramki Andrzej Buncol w objęciach Zbigniewa Bońka.Radość Polaków po strzeleniu czwartego gola. Na murawie zdobywca bramki Andrzej Buncol w objęciach Zbigniewa Bońka.
FOT. EAST NEWS

„Boniek do Buncola, cudowna akcja!” – krzyczał chwilę wcześniej Jan Ciszewski. Bramka zdobyta przez niewysokiego pomocnika w meczu z Peru była jedną z najpiękniejszych w jego karierze. W reprezentacji do siatki trafił w sumie sześć razy.

NAUKA POSZŁA W LAS

 

Nie wiadomo, ile w tej opowieści jest prawdy, ale osobliwy pseudonim przylgnął do niego na stałe. Jako „Krupnioka” znali go chłopcy w Szobiszowicach, gdzie kopał piłkę po podwórkach, i na stadionie przy ulicy Sokoła, gdzie zapisał się na pierwsze treningi. Tam trafił pod skrzydła wychowawców wielu piłkarskich talentów w Gliwicach, Jerzego Klejnota i Fryderyka Cholewy. Obaj szybko dostrzegli tkwiący w nim potencjał, choć niewiele brakowało, a jego piękna przygoda z piłką skończyłaby się zanim jeszcze na dobre się zaczęła. Wszystko przez problemy, które sprawiał w szkole.

Pamiętam, jak pewnego dnia wezwaliśmy Andrzeja do klubu i postawiliśmy mu ultimatum. Albo będziesz się uczył, albo przestaniesz grać i trenować. Buncol spuścił głowę i po chwili szczerze  powiedział, że chce być piłkarzem, a uczyć się nie będzie. Cóż było robić...

Fryderyk Cholewa; wypowiedź dla piast.gliwice.pl; 6 kwietnia 2012 r.
SZCZEROŚĆ ZA SZCZEROŚĆ

Nauka więc poszła w las, a „Krupniok” pobiegł na boisko. Na ligowy debiut w barwach Piasta musiał jednak poczekać do 18. urodzin. Gliwiczanie grali wówczas na zapleczu ekstraklasy i w ligowym meczu zmierzyli się na wyjeździe z Resovią. Wszedł na murawę po przerwie, zmieniając jedną z klubowych legend Henryka Ledwonia. W sezonie 1977/78 miał jednak jeszcze kłopoty z przebiciem się do podstawowego składu. Decydujący mecz o Puchar Polski, w którym sensacyjny finalista Piast przegrał z Zagłębiem Sosnowiec 0:2, obejrzał z trybun Stadionu Śląskiego.

Rok później Buncol był już liderem gliwickiej ekipy. Grał tak dobrze, że pod koniec sezonu zgłosili się po niego działacze walczącego o mistrzostwo chorzowskiego Ruchu. Mieli nosa, bo latem jego wartość znacznie wzrosła. „Krupniok” jako kapitan pojechał z reprezentacją na młodzieżowe mistrzostwa świata do Japonii, gdzie razem ze słynnym potem Diego Maradoną został uznany za jednego z najlepszych zawodników turnieju. Polacy zajęli czwarte miejsce, po tytuł sięgnęli Argentyńczycy. Los sprawił, że nasi piłkarze mieszkali z nimi w jednym hotelu, więc pewnego dnia doszło do takiej oto sceny.

Siedziałem w holu, już po kolacji, kiedy z góry zeszli Argentyńczycy. Był z nimi César Luis Menotti. Ten sam, który rok wcześniej zdobył mistrzostwo świata z dorosłą reprezentacją. Popatrzył na mnie, wskazał palcem i powiedział po angielsku: „Very good player”. Tyle nawet ja zrozumiałem, choć w szkole uczyłem się tylko rosyjskiego. Mało się nie uniosłem do góry, zapomniałem języka w gębie, gęsiej skórki dostałem...

Andrzej Buncol w rozmowie ze Zbigniewem Muchą; „Piłka Nożna”, 26 listopada 2019 r.
VERY GOOD PLAYER

Zaraz po powrocie z Japonii 20-letni pomocnik zadebiutował w europejskich pucharach. Lądowanie było bolesne, bo Ruch w pierwszej rundzie PEMK przegrał w Berlinie z Dynamem aż 1:4. „Krupniok” jednak dał się zapamiętać z kilku efektownych rajdów, które potem były jego znakiem rozpoznawczym.

Szarża i strzał A. Buncola, B. Rudwaleit broni
NA USTACH WSZYSTKICH

 

Niespełna pół roku później dostał pierwsze powołanie do kadry narodowej. Wysłał mu je Ryszard Kulesza, który chciał sprawdzić wyróżniających się ligowców podczas zimowego minitournée po Afryce Północnej i Bliskim Wschodzie. I znów Buncol w debiucie miał pecha. W meczu z Marokiem wszedł w miejsce Adama Nawałki, a biało-czerwoni sensacyjnie przegrali 0:1. Taki sam wynik padł dwanaście dni później w Bagdadzie, gdzie tym razem to „Krupniok” został zmieniony przez przyszłego selekcjonera.

Trener Kulesza odstawił go od składu, ale niedługo potem – po słynnej „aferze na Okęciu” – stracił pracę. Jego następca, były piłkarz Ruchu Antoni Piechniczek talent Buncola cenił o wiele wyżej. Dał mu szansę już w pierwszym spotkaniu, w którym dowodził reprezentacją – towarzyskim starciu z Rumunią (0:2). Półtora miesiąca później, gdy Polacy na Śląskim zmierzyli się z NRD w eliminacjach mistrzostw świata w Hiszpanii, niewysoki pomocnik znów znalazł się w podstawowej jedenastce. I to właśnie on – dopiero po raz czwarty grający w koszulce z orłem na piersi – miał największy udział w niespodziewanym sukcesie.

Byliśmy spisywani na porażkę, a tymczasem sprawiliśmy wszystkim, którzy tak uważali, sporego psikusa. Wygraliśmy 1:0, a jedyną bramkę meczu zdobyłem ja. Co nietypowe, uczyniłem to głową, chociaż wzrostem nigdy nie grzeszyłem. To był dla mnie absolutnie przełomowy moment w kontekście gry w reprezentacji narodowej.

Andrzej Buncol, wypowiedź pochodzi z książki Jacka Janczewskiego i Emila Kopańskiego „Moje najważniejsze 90 minut”, Wydawnictwo SQN, Warszawa 2021
PSIKUS ZROBIONY GŁOWĄ
1:0 Gol A. Buncola

To był maj (w Warszawie, oczywiście, pachniała Saska Kępa), a jesienią 1981 roku mały pomocnik z Chorzowa znów był na ustach wszystkich. Reprezentacja pojechała do Buenos Aires, aby towarzysko zmierzyć się z ówczesnymi mistrzami świata. Mimo że w naszej drużynie zabrakło Grzegorza Laty i Andrzeja Szarmacha, biało-czerwoni zagrali jak z nut i wywieźli ze stolicy Argentyny sensacyjne zwycięstwo 2:1. Pierwszą z bramek zdobył właśnie Buncol.

1:1 Gol A. Buncola, asysta A. Iwana

Trzy tygodnie potem znów trafił do siatki – tym razem w spotkaniu kończącym eliminacje mundialu. Jego gol zainaugurował istną kanonadę, jaką we Wrocławiu zespół Piechniczka zaserwował Maltańczykom (6:0).

1:0 Gol A. Buncola, asysta A. Iwana

Wtedy jeszcze był piłkarzem Niebieskich. Na mistrzostwa świata pojechał jednak już jako zawodnik warszawskiej Legii.

Andrzej BuncolAndrzej Buncol
FOT. EAST NEWS

Andrzej Buncol w koszulce z „eLką” na piersi. Piłkarzem warszawskiego klubu był przez cztery i pół roku. Rozegrał w jego barwach 126 ligowych meczów i zdobył 32 bramki.

POBUDKA, MUSZTRA, ZAPRAWA

 

Miesiąc po meczu z Maltą generał Wojciech Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny, a Buncol – bohater spotkania z NRD, wyróżniający się ligowy piłkarz – trafił… w kamasze. Najpierw pokazał wezwanie do odbycia służby wojskowej działaczom w Chorzowie, którzy obiecali, że jakoś to odkręcą. Dni jednak mijały, nic nie działo się w sprawie, więc przestraszony spakował się i stawił zgodnie z nakazem w jednostce w Nysie. Dostał mundur, buty, pryczę i wpadł w wir codziennych zajęć: pobudka o szóstej rano, musztra, zaprawa. Nawet nie dotknął piłki.

Dwa, może trzy tygodnie później przyjechał do mnie działacz Śląska Wrocław. Pytał, gdzie chciałbym grać. Odpowiedziałem, że mogę grać w Śląsku. Za pół roku miały być mistrzostwa świata, a ja już byłem w reprezentacji i chciałem jechać na mundial do Hiszpanii. Kilka dni po wizycie działacza Śląska przyjechał człowiek z Legii. Zadał mi te same pytania. Przyznałem, że jest mi wszystko jedno. Liczyła się kadra. Legia szybko załatwiła sprawę. Zdążyłem jeszcze zaliczyć przysięgę, powiedziałem, że będę wierny ojczyźnie, a potem wskoczyłem do auta i ruszyłem do stolicy.

Andrzej Buncol w rozmowie ze Antonim Bugajskim; „Przegląd Sportowy”, 21 września 2019 r.
WIERNY OJCZYŹNIE

Dobrze, że tak się skończyło, bo kto wie jak wyglądałaby kadra w Hiszpanii bez niewysokiego pomocnika. Gdyby ciągle siedział w koszarach, kibice nie usłyszeliby słynnego komentarza Jana Ciszewskiego po czwartej bramce w meczu z Peru (5:1): „Boniek do Buncola, cudowna akcja!”. Ten tekst przez lata dźwięczał nam w uszach, bo zilustrowano nim czołówkę legendarnego magazynu piłkarskiego „Gol” w TVP.

4:0 A. Buncol wykorzystuje podanie Z. Bońka

Tę bramkę strzelił z podania Zbigniewa Bońka, a kilka dni później odwdzięczył mu się, asystując przy kapitalnym golu na 2:0 w meczu z Belgią. Niewiele brakowało, a po mistrzostwach, na których biało-czerwoni zajęli trzecie miejsce, obaj piłkarze trafiliby do tego samego klubu.

Dowiedziałem się o tym po wielu latach. Gdy już pod koniec latach kariery występowałem w Fortunie Düsseldorf, graliśmy sparing z Cagliari Calcio, którego trenerem był Giovanni Trapattoni. Przed meczem dziwnie mi się przyglądał. Zastanawiałem się, czego on ode mnie chce. Później doszła do mnie informacja, że po mistrzostwach świata w Hiszpanii zainteresowany mną był Juventus. Byłem jednak wtedy zbyt młody, wyjazd z Polski był niewykonalny. Jedynym wyjątkiem był Zbyszek Boniek. Mnie udało się to dopiero po mistrzostwach świata w Meksyku.

Andrzej Buncol w wywiadzie dla sport.interia.pl; 26 czerwca 2020 r.
CZEGO ON CHCE?

Pozostały mu więc występy w koszulce z orłem na piersi i w barwach Legii. Trudno uwierzyć, ale przez cztery i pół roku gry przy Łazienkowskiej nie zdobył z wojskowymi żadnego trofeum, mimo że w klubie aż roiło się od gwiazd. Na osłodę pozostały mu dwa tytuły wicemistrzowskie i kilka występów w europejskich pucharach, między innymi ten przeciw Interowi Mediolan. Warszawiacy byli w dwumeczu bliscy sprawienia dużej niespodzianki. Na słynnym San Siro zremisowali 0:0, w rewanżu przegrali po niesamowitej walce i dogrywce 0:1.

Akcja Legii, A. Buncol uderza nad poprzeczką
WYKADROWANY

 

Na swój drugi w karierze mundial, do Meksyku, poleciał jeszcze jako legionista. Miał już jednak obiecany zagraniczny transfer. Zanim to jednak nastąpiło wziął udział w jednym z najbardziej niesamowitych meczów, jakie piłkarze z orłem na piersi rozegrali w historii polskiego futbolu. Zimą 1986 roku drużyna Piechniczka – w ramach przygotowań do mistrzostw świata – wzięła udział w turnieju Copa de Oro, gdzie zmierzyła się z River Plate Buenos Aires. To była bitwa, jak się patrzy! Trzy czerwone karki i dziewięć bramek, z których jedną zdobył właśnie „Krupniok”.

2:4 Gol A. Buncola

W Meksyku nasz Mały Rycerz nie błyszczał – podobnie jak koledzy z reprezentacji. Zagrał tylko w dwóch meczach: z Marokiem (0:0) przez 90 minut i w drugiej połowie spotkania z Anglią (0:3), zmieniając Waldemara Matysika. Nikt nie spodziewał się wówczas, że to ostatni występ 27-latka w kadrze narodowej. Po mistrzostwach kariera Buncola jako reprezentanta Polski została zablokowana, jak ten jego strzał w meczu z drużyną z Afryki.

Zablokowany strzał A. Buncola

Wszystko przez to, że w 1987 roku przyjął niemieckie obywatelstwo. Komunistyczna propaganda postanowiła to wykorzystać i w mediach przedstawiano Buncola jako zdrajcę, który sprzedał się za marki zachodnim kapitalistom. Sprawa jednak wyglądała inaczej. Po pierwsze piłkarz nigdy nie zrzekł się obywatelstwa polskiego. Po drugie: zdecydował się przyjąć nowy paszport, bo wówczas w Bundeslidze obowiązywał limit zagranicznych graczy, których można było zatrudnić w klubie. To była decyzja pragmatyczna, a nie polityczna. A jednak zrobiono mu gębę, której nijak już nie udało się pozbyć. Temat wracał przy każdej okazji.

Dwa lata po tym, jak przyjąłem drugi paszport, do Kolonii na spotkanie przyjechał dziennikarz z Polski (Paweł Zarzeczny – przyp. red.). Zgodziłem się udzielić wywiadu. Poszliśmy na obiad do restauracji, ja byłem z małym synem. Długo rozmawialiśmy. W pewnym momencie zwróciłem uwagę synkowi, który się nieodpowiednio zachowywał. Odezwałem się do małego po niemiecku, bo jako dziecko szybko przyswoił ten język... Tylko raz tak się odezwałem podczas całego dwugodzinnego spotkania. A potem przeczytałem, że Buncol rozmawia z dzieckiem po niemiecku...

Andrzej Buncol w rozmowie ze Zbigniewem Muchą; „Piłka Nożna”, 26 listopada 2019 r.
SPRECHEN SIE DEUTSCH?

Buncol mógł i chciał grać w reprezentacji Polski, ale nie dano mu na to szansy. A szkoda, bo najpierw w barwach Homburga, a potem Bayeru Leverkusen prezentował wysoką formę. Z Aptekarzami w sezonie 1987/88 sięgnął po Puchar UEFA. O tym, że wciąż bywa groźny pod bramką rywali, przekonali się m.in. piłkarze GKS-u Katowice, którzy zmierzyli się z Bayerem późną jesienią 1990 roku.

0:2 Gol A. Buncola, asysta C. Schreiera

W piłkę na profesjonalnym poziomie grał aż do 38. roku życia. Zakończył karierę w 1997 roku jako zawodnik Fortuny Düsseldorf. Wrócił jednak do Leverkusen i tam zajął się trenowaniem młodzieży. Z sukcesami. Jego wychowankiem jest m.in. Kai Havertz. W pracy musi być nie tylko dobrym szkoleniowcem, ale też psychologiem.

Ci chłopcy są w trudnym wieku. Bo to i pierwsza dziewczyna, i wchodzenie w etap dojrzałości. Staram się być dla nich nie tylko trenerem, ale i wychowawcą. Opowiadam, co ja czułem, będąc w ich wieku. I jak sobie z tym radziłem. Zdarza się, że wspominam im też o jakichś historiach z mojej kariery. Najczęściej: o tamtej bramce zdobytej głową w meczu z NRD. Mówię im, że na boisku trzeba grać i głową, i z głową.

Andrzej Buncol; wypowiedź dla piast.gliwice.pl; 6 kwietnia 2012 r.
TRENER WYCHOWAWCA

Z tego gola, który otworzył nam drogę do medalu mistrzostw świata w Hiszpanii, kibice będą go pamiętać już do końca świata. I o jeden dzień dłużej. Sto lat, Mały Rycerzu!