Kamil WilczekKamil Wilczek
Kroniki14 stycznia 1988
14 stycznia 1988
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 14.01.2024
FOT. CYFRASPORTFOT. CYFRASPORT

Zapowiadał się na wielki talent, ale choć powoli zbliża się do zakończenia piłkarskiej kariery, lista jego trofeów jest krótka. Na koncie ma Puchar Danii zdobyty z Brøndby IF, mistrzostwo tego kraju wywalczone z FC København (choć opuścił wówczas zespół po rundzie jesiennej) i tytuł króla strzelców polskiej ekstraklasy, po który sięgnął jako zawodnik Piasta Gliwice. W reprezentacji Polski było mu dane rozegrać tylko trzy mecze. 14 stycznia urodziny świętuje Kamil Wilczek. W tym roku będzie zdmuchiwał z tortu 36 świeczek.

 

Rocznik 1988, WSP Wodzisław Śląski, UD Horadada i Piastunki – takie dane w futbolowym CV ma dwóch zawodników dobrze znanych polskim kibicom, noszących do tego to samo imię. Pierwszym z nich jest oczywiście Wilczek, drugim – Glik. Zbieżność nie jest przypadkowa. Poznali się, gdy chodzili jeszcze do podstawówki i razem trenowali w piłkarskiej szkółce wodzisławskiego klubu. Gdy stali się pełnoletni, wspólnie podjęli decyzję, by spróbować sił zagranicą, i przeprowadzili się na Półwysep Iberyjski. Trafili do półamatorskiej drużyny, występującej w regionalnej lidze regionu Walencja. „To było duże wyzwanie i tak naprawdę duża niewiadoma. Rzuciłem wszystko i pojechałem. Choć Hiszpanii nie podbiłem, wiele się wtedy nauczyłem. Musiałem się ogarnąć, praktycznie z dnia na dzień zacząłem dorosłe życie. Wcześniej mogłem liczyć na rodziców, a wtedy to się skończyło. Ale wyszło mi to na dobre” – wspominał Wilczek po latach w rozmowie z Krzysztofem Brommerem dla „Przeglądu Sportowego”.

Glik miał więcej szczęścia, bo po roku zainteresowali się nim działacze słynnego Realu i przeniósł się do Madrytu, gdzie grał w drugiej drużynie rezerw. Wilczek wylądował w Elche. Przez kilka miesięcy próbował przekonać trenerów do swoich umiejętności, w końcu jednak dał za wygraną i wrócił do Polski. Dwa lata później spotkali się znowu… w Gliwicach.

Kamil WilczekKamil Wilczek
FOT. CYFRASPORT

Dwaj kumple z Wodzisławia na jednej fotografii. Reprezentacja Polski do lat 21 przed meczem z Holandią (0:4) w eliminacjach Euro 2011. Stoją od lewej: Wojciech Szczęsny, Kamil Glik, Mariusz Gancarczyk, Adam Marciniak, Artur Sobiech, Kamil Wilczek. W dolnym rzędzie: Grzegorz Krychowiak, Mateusz Siebert, Kamil Grosicki, Maciej Rybus, Patryk Małecki.

LEDWIE PRZYSZEDŁ, JUŻ CHCIAŁ ODEJŚĆ

 

Piast był wówczas absolutnym beniaminkiem ekstraklasy i montował kadrę, która będzie w stanie utrzymać klub na najwyższym szczeblu rozgrywek. Glik miał już pewne miejsce w drużynie, Wilczek musiał je sobie wywalczyć, bo dołączył do zespołu w połowie sezonu, sprowadzony z GKS-u Jastrzębie. Zadebiutował w ostatnim dniu lutego w przegranym 0:1 wyjazdowym meczu z Cracovią. Na pierwszego gola czekał niespełna miesiąc – strzelił go w spotkaniu z Jagiellonią Białystok (1:1).

W Gliwicach spędził półtora roku i był to czas o tyle owocny, że stał się wreszcie piłkarzem rozpoznawalnym. Nie imponował może wielką skutecznością (w blisko 40 meczach zdobył siedem bramek), ale dał się poznać jako zawodnik kreatywny i potrafiący przewidywać to, co za chwilę zdarzy się na murawie. Zresztą wówczas nie zawsze był wystawiany na pozycji środkowego napastnika. Często pełnił rolę „dziesiątki”, zdarzało się też, że grał na skrzydle. To wzbogaciło jego piłkarski warsztat. Latem 2010 roku transfer zaproponowali mu działacze z Lubina. Tam jednak zgubił formę. Przez trzy sezony w Zagłębiu więcej siedział na ławce niż biegał po boisku. „Pożegnałem się z klubem bez żalu. Chciałem odejść wcześniej, ale z różnych względów tak się nie stało. Od początku mówiłem, że zaraz po przyjściu do Lubina... chciałem odejść” – wspominał w wywiadzie dla Sportowych Faktów.

Kamil WilczekKamil Wilczek
FOT. CYFRASPORT

Śnieżnie, zimno i do domu daleko. W Lubinie Kamil Wilczek spędził trzy lata, ale nie był to dla niego udany okres.

Wrócił na Górny Śląsk i tam odżył. Jesienią 2013 roku podpisał dwuletni kontrakt z Piastem i były to dwa najlepsze sezony, jakie rozegrał w polskiej ekstraklasie. Pewność siebie pomógł mu odzyskać trener Marcin Brosz, a potem świetnie układała mu się współpraca z Ángelem Pérezem Garcíą, z którym szybko – i to dosłownie – znalazł wspólny język. Od czasu pobytu na Półwyspie Iberyjskim swobodnie rozmawia bowiem po hiszpańsku. Rok 2015 okazał się przełomowy w jego karierze. Z dorobkiem 20 bramek został królem ligowych strzelców, a wkrótce potem podczas gali Ekstraklasy został uhonorowany tytułem najlepszego napastnika i najlepszego piłkarza sezonu.

Kamil WilczekKamil Wilczek
FOT. CYFRASPORT

Najpierw piłkarz miesiąca, potem piłkarz sezonu. W 2015 roku Kamil Wilczek osiągnął szczytową formę.

ZABIŁEM CZŁOWIEKA!

 

Te sukcesy zaowocowały transferem do włoskiego Carpi. Ten zagraniczny wyjazd także mu się nie udał – dostał szansę tylko w trzech meczach Serie A i jednym pucharowym – dlatego dużą niespodzianką były jego przenosiny pół roku później do czołowego duńskiego klubu Brøndby IF. Wydawało się, że w ekipie spod Kopenhagi może liczyć tylko na rolę rezerwowego, tymczasem szybko wywalczył sobie miejsce w wyjściowym składzie i zaczął strzelać gola za golem. O jego umiejętnościach przekonali się między innymi piłkarze gdańskiej Lechii, którzy zmierzyli się z niebiesko-żółtymi w eliminacjach Ligi Europy 2019/2020. Wilczek zdobył bramkę w wygranym 4:1 meczu w stolicy Danii.

2:0 Gol K. Wilczka, asysta S. Hedlunda

Grając w barwach Brøndby napastnik z Wodzisławia przeżył też dość niezwykłą historię, o której opowiedział Izabeli Koprowiak z „Przeglądu Sportowego”. Pewnego dnia na przedmeczowej rozgrzewce Wilczek ćwiczył strzały na bramkę i po jednym z nich, bardzo silnym, ale niecelnym, piłka poleciała na trybuny i trafiła w głowę jednego z kibiców. „Gość się przewrócił, podbiegłem, by przeprosić, ale nawet mnie do niego nie dopuszczono. Wróciłem na boisko. Po meczu zapytałem naszego doktora, jak ten kibic się czuje, usłyszałem tylko tyle, że jest z nim bardzo źle. Po tym spotkaniu pojechałem na zgrupowanie reprezentacji Polski. Kiedy po dwóch tygodniach wróciłem, na trybunach widniał transparent pożegnalny, z wizerunkiem jakiegoś kibica. Byłem przerażony, że to ten, który dostał ode mnie w głowę. Naprawdę byłem przekonany, że zabiłem człowieka!”.

Okazało się, że fani żegnali kogoś innego, a ten, który dostał piłką w głowę, wciąż przebywa w szpitalu. Ale już nie z powodu nieszczęśliwego wypadku na stadionie. Przy okazji badań mężczyźnie zrobiono bowiem rezonans, który wykazał, że ma guza mózgu. Lekarze przeprowadzili operację, wycięli nowotwór i wszystko dobrze się skończyło. „Myślałem, że zrobiłem mu krzywdę, a tak naprawdę pośrednio uratowałem mu życie. Zaprosiłem go potem na mecz, dostał karnety, ale nie mógł być na stadionie, zbyt duży hałas. Spotkaliśmy się w tygodniu, oprowadziłem go po obiekcie. Na szczęście finał tej historii jest pozytywny, mamy kontakt do dziś” – mówił we wspomnianym wywiadzie.

Kamil WilczekKamil Wilczek
FOT. CYFRASPORT

W Brøndby miał tak silną pozycję, że koledzy wybrali go kapitanem drużyny. Nie mógł się spodziewać, że po latach dla kibiców tego klubu stanie się wrogiem numer jeden.

WIRTUALNY HEJT

 

Właśnie jako piłkarz Brøndby urodzony w Wodzisławiu napastnik rozegrał trzy mecze w reprezentacji Polski. Do kadry powołał go Adam Nawałka i pierwszy raz dał mu szansę w starciu z Armenią (2:1) w eliminacjach mundialu 2018. Wilczek wszedł na murawę w samej końcówce, zmieniając Łukasza Teodorczyka. Potem wystąpił jeszcze w towarzyskich spotkaniach ze Słowenią (1:1) we Wrocławiu i Urugwajem (0:0) w Warszawie. W żadnym z nich nie udało mu się trafić do siatki.

Dużo skuteczniejszy był w lidze. W listopadzie 2019 roku zdobył swoją 70. bramkę dla Brøndby, stając się tym samym najlepszym strzelcem tego klubu w historii Superligaen. Niedługo potem dał się skusić na transfer działaczom Göztepe SK. Południe Europy to jednak nie jego klimaty, bo – podobnie jak w Hiszpanii i Włoszech – w Turcji furory nie zrobił. Po kilku miesiącach wrócił do Danii, podpisując kontrakt z FC København. I znów zaczął brylować. Choć czasem gole, które strzelał, nie sprawiały mu wielkiej radości. Tak było we wrześniu 2020 roku, gdy jego zespół zmierzył się w eliminacjach Ligi Europy z… Piastem. Wówczas to właśnie Wilczkowi przyszło rozpocząć egzekucję nad ekipą z Gliwic (3:0).

1:0 Gol K. Wilczka, asysta Pepa Biela

Jego transfer do FC København wywołał wśród kibiców Brøndby prawdziwą burzę. Przykładając do sprawy nasze realia, można go bowiem porównać z przenosinami jakiegoś piłkarza z Lecha do Legii bądź z ŁKS-u do Widzewa. Stał się obiektem dość obrzydliwych ataków – tak ostrych, że w pewnej chwili musiał usunąć swoje konta w mediach społecznościowych. „Najmocniej uderzyła mnie wiadomość od mężczyzny, który wrzucił filmik, na którym jego syn w wieku 11-12 lat podpala, pluje na koszulkę z moim nazwiskiem. Jako ojciec bardzo źle się czułem, kiedy na to patrzyłem. Ten hejt ograniczał się jednak tylko do świata wirtualnego, w realnym życiu, na ulicy, nigdy go nie doświadczyłem” – wspominał. Zresztą błotem obrzucali go nie tylko zwykli kibice. Zaatakował go nawet tamtejszy minister ds. cudzoziemców i… integracji, nazywając Polaka „Kamilem Wypłatą”, za co potem publicznie przepraszał.

Kamil WilczekKamil Wilczek
FOT. CYFRASPORT

Dobrze porozmawiać w miłym towarzystwie. W lipcu 2022 roku Kamil Wilczek przed meczem z Jagiellonią Białystok uciął sobie pogawędkę z kolegą z reprezentacji Polski, Michałem Pazdanem.

Ostatni okres spędzony w Danii nie był dla niego miły. W styczniu 2022 roku Wilczek wrócił do Polski. Już chyba po raz ostatni. „Ja tutaj przyszedłem, żeby gole strzelać. Podpisałem kontrakt z Piastem nie po to, żeby opowiadać bajki, tylko ciężko pracować i wspomóc drużynę swoim doświadczeniem. A ponieważ nie jestem z natury cierpliwy, to spodziewajcie się, że szybko zacznę trafiać do siatki” – odgrażał się w wywiadzie dla klubowego portalu. Obietnicę spełnił, bo w rundzie wiosennej zdobył pięć goli, a jesienią powtórzył to osiągnięcie, co uczyniło go najskuteczniejszym zawodnikiem Piastunek w lidze. Sezon 2022/23 zakończył z dziewięcioma trafieniami.