
To miało być wielkie święto futbolu. W finale Pucharu Europy na stadionie Heysel w Brukseli spotkały się wielkie firmy: Juventus – ze Zbigniewem Bońkiem w składzie – oraz Liverpool. The Reds bronili tytułu wywalczonego rok wcześniej na Stadio Olimpico w Rzymie, gdy po rzutach karnych pokonali AS Roma. Mistrzowie Anglii mieli ochotę sięgnąć po raz 5. po Puchar Europy. W drodze do finału wyeliminowali m.in. Lecha (wygrane w 1. rundzie 1:0 na wyjeździe, 4:0 u siebie). Ze Starą Damą piłkarze Liverpoolu mieli rachunki do wyrównania. W styczniu 1985 r. bianconeri ograli ich w meczu o Superpuchar Europy – po dwóch trafieniach Bońka. Ekipie The Reds rewanż się nie udał. Polak gola nie strzelił, ale to po faulu na nim sędzia odgwizdał rzut karny, który wykorzystał Michel Platini. Dla Juventusu był to premierowy triumf w tych rozgrywkach, a Boniek został pierwszym polskim piłkarzem, który zdobył najcenniejsze klubowe trofeum na Starym Kontynencie. Niestety do dziś, bardziej niż o spotkaniu, wszyscy pamiętają o tym, co wydarzyło się przed jego rozpoczęciem. Na trybunach nieistniejącego już obiektu doszło do jednej z największych tragedii w historii, w której zginęło 39 osób – w większości kibiców włoskiej drużyny.
14
C. Prandelli
13
B. Vignola
W historii sportu nie było bardziej okrutnego i zniewalającego wydarzenia niż wieczór 29 maja 1985 roku, gdy 39 Włochów zginęło na trybunach stadionu Heysel w Brukseli, podczas morderczego preludium przed Finałem Pucharu Europy. (…) Wszyscy oczekiwali wielkiego meczu. Mecz był zapowiadany jako karnawał ofensywnego futbolu. Jednak zamiast tego zobaczyliśmy makabryczne sceny. Ciała piętrzyły się po jednej stronie boiska tuż pod lożą vipów. Podczas meczu wielu kibiców mogło je dostrzec, żony piłkarzy także. Był to jeden z najbardziej przerażających widoków w historii sportu – i z pewnością jeden z najtrudniejszych do zapomnienia – zwyczajny zarośnięty Włoch powoli tracił oddech otoczony umierającymi kolegami na trybunach stadionu, a jego ręce widniały wysoko w górze w skostniałym geście rozpaczy. To była sceny z wojny, a nie piłkarskiego meczu.
Drużyna Juventusu przed meczem z Liverpoolem. W górnym rzędzie od lewej: Sergio Brio, Gaetano Scirea, Luciano Favero, Stefano Tacconi, Marco Tardelli. W dolnym rzędzie od lewej: Massimo Briaschi, Zbigniew Boniek, Michel Platini, Massimo Bonini, Paolo Rossi, Antonio Cabrini.
Heysel, mimo statusu stadionu narodowego, było obiektem archaicznym, o czym mówił między innymi fakt, że były tam niemal wyłącznie miejsca stojące. O nie najlepszej kondycji świadczyły popękane ściany, z których wystawały kępki traw, albo też liche ogrodzenie z drucianej siatki, które miało oddzielać od siebie sektory. Wymogi bezpieczeństwa nie były spełnione. Mała liczba wyjść ewakuacyjnych, wąskie sektory i zbyt szerokie przejścia prowadzące pomiędzy nimi, co umożliwiało bezproblemowe przemieszczanie się z sektora na sektor. Stare, betonowe mury Heysel musiały też stawić czoła fanom, którzy robili wszystko, by dostać się na stadion bez biletów. Wielu z nich to się udało. Na trybunach pojawiło się niemal 60 tysięcy widzów. Zmurszała infrastruktura oraz słabe zabezpieczenie meczu przez belgijską policję, były jednymi z powodów tak wielkiej tragedii. Jednak to agresja i napaść ultrasów Liverpoolu okazała się główną przyczyną.
Liverpool FC przed meczem z Juventusem. W górnym rzędzie od lewej: Ian Rush, Jim Beglin, Kenny Dalglish, Mark Lawrenson, Alan Hansen, Bruce Grobbelaar. W dolnym rzędzie od lewej: John Wark, Ronnie Whelan, Paul Walsh, Phil Neal, Steve Nicol.
Proszę nie wierzyć nikomu, kto mówi, że w tym całym zamieszaniu trudno było zorientować się dokładnie, co się stało. Wiedzieliśmy, na 99,9 procent, co się wydarzyło: śmierć, powaga sytuacji, wybuchowa atmosfera wisiały nad stadionem. Powtarzam, wiedzieliśmy wszystko. Nie chcieliśmy grać, ani Liverpool. UEFA nam nakazała. Powiedziano, że jeśli nie wyjdziemy na boisko, sytuacja jeszcze się pogorszy. Telefonów komórkowych jeszcze wtedy nie było i wielu fanów Juventusu nie wiedziało, ilu ludzi zginęło w sektorze „Z”. Człowiek z UEFA powiedział mi – jeśli odmówicie gry, oni się o tym dowiedzą.
Choć wiele złego wydarzyło się tego wieczora na trybunach, należy powiedzieć też o meczu. 58. minuta okazała się decydująca. Do piłki ustawionej na 11. metrze podbiegł Michel Platini… i po chwili Juventus prowadził 1:0.
Mecz finałowy po raz pierwszy w trzydziestoletniej historii rozgrywek o Puchar Mistrzów rozpoczął się z opóźnieniem. To, co wydarzyło się na stadionie, nie pozostało bez wpływu na tych, którzy mieli stać się głównymi bohaterami dnia. (…) Zawodnicy obydwu drużyn spędzili w szatniach oczekując na grę około trzech godzin – dwa razy tyle, ile trwa sam mecz. Michel Platini powiedział w wywiadzie telewizyjnym, że w ogóle nie wierzył w rozegranie zawodów. Kiedy jednak Anglicy i Włosi wybiegli już na boisko, starali się zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się na trybunach. Czy było to w ogóle możliwe – nie wiem.
Jeśli w momencie szturmu na część trybuny zajmowanej przez Włochów, nad bezpieczeństwem tysięcy ludzi czuwało zaledwie kilku policjantów – wniosek nasuwa się oczywisty. Policja belgijska popełniła błąd, grupując swe oddziały na zewnątrz stadionu, spodziewając się zamieszek po zakończeniu meczu, oddając trybuny we władanie rozwydrzonych, pijanych wyrostków, którzy godzinę przed rozpoczęciem gry stali się mordercami.
Dla „Zibiego” finał z Liverpoolem był ostatnim meczem w pasiastej koszulce Juventusu. Polak grał 90 minut i znacząco przyczynił się do zdobycia przez Starą Damę pierwszego w historii Pucharu Europy. To po jego rajdzie i faulu Gary'ego Gillespiego sędzia André Daina podyktował rzut karny. Sęk jednak w tym, że przewinienie nastąpiło jeszcze przed szesnastką, ale Polak upadł dopiero w jej obrębie. Z dzisiejszą technologią VAR taka pomyłka zostałaby naprawiona, wtedy nie było takich możliwości. Rzut karny wykorzystał Michel Platini i Juventus wygrał 1:0. Dzień później Zbigniew Boniek wystąpił w roli głównej w… spotkaniu eliminacji mistrzostw świata 1986 Albania – Polska (0:1) w Tiranie, w którym zdobył zwycięską bramkę. I – co warte podkreślenia – znów rozegrał 90 minut.
Być może nie zagrałby w tym spotkaniu, gdyby nie kontuzja kolegi z defensywy. Już w 4. minucie boisko opuścił Mark Lawrenson. Szkoleniowiec Liverpoolu, Joe Fagan zdecydował, że jego miejsce zajmie właśnie Gillespie. Szkot był pierwszym nabytkiem managera The Reds, gdy ten przejął schedę po Bobie Paisley'u w lecie 1983 r. Były defensor Coventry miał na początku problemy z wywalczeniem miejsca w wyjściowym składzie. Żelazną dwójkę środkowych obrońców stanowili Alan Hansen i Lawrenson. Dodatkowo Gillespiego co jakiś czas trapiły drobne urazy. Szansa w finale Pucharu Europy była więc doskonałą okazją do zademonstrowania umiejętności. Ale to po faulu Szkota na Zbigniewie Bońku podyktowany został wątpliwy rzut karny dla Juve, który przesądził o porażce Liverpoolu.
Zbigniew Boniek pocieszający płaczącą fankę Juventusu, która tego dnia zasiadała na feralnej trybunie stadionu Heysel.
Starcie Liverpoolu z Juventusem miało swoje drugie dno. W 1984 r. angielska drużyna wygrała bowiem finał Pucharu Europy z AS Romą, który był rozgrywany na Stadio Olimpico w Rzymie. Włoscy kibice nie mogli pogodzić się z porażką na własnym stadionie i zaatakowali wtedy świętujących fanów Liverpoolu metalowymi prętami i pałkami. Zranieni i upokorzeni wówczas goście z Wysp Brytyjskich poprzysięgli sobie dokonać zemsty na kibicach z Włoch.
Michel Platini z Pucharem Europy. „Wiedzieliśmy, co się stało. Myśleliśmy, że mecz zostanie odwołany. Decyzja była inna. Kiedy wyszliśmy na boisko, zapomnieliśmy stopniowo o tragedii, ale kilka minut po meczu szybko wróciliśmy do rzeczywistości” - powiedział francuski pomocnik Juventusu.
Gali po meczu nie było, bo być nie mogło. Wprawdzie piłkarze Liverpoolu zgromadzili się przed trybuną, czekając aż Włosi się wyściskają, a prezydent Jacques Georges (ówczesny szef UEFA – przyp. red.) wręczy im puchar i poda wszystkim rękę. Nie doczekali się jednak. Piłkarze Juventusu poszli do swojej szatni, skąd za chwilę wybiegli z pucharem w stronę swoich kibiców, co nie było najlepszym pomysłem tego dnia. W tym samym czasie po drugiej stronie stadionu leżały jeszcze ciała zabitych.
Nie mogę rozgrzeszać fanów Liverpoolu za to co zrobili (...). Opuszczając hotel widzieliśmy włoskich fanów, niektórzy płakali, niektórzy byli wściekli i uderzali pięściami w nasz autobus. Nie dziwię się przecież właśnie zmarło ich 39 przyjaciół. Potrzebowaliśmy dużo policji, żeby się wydostać z hotelu. Pamiętam jednego mężczyznę który przyłożył swoją twarz do okna, dokładnie tam gdzie ja siedziałem i zaczął płakać. Było mi bardzo głupio. Chodzimy na mecze, żeby oglądać piłkę nożną, a nie żeby patrzeć jak ludzie giną. Piłka nożna nie jest aż tak ważna. Żaden najlepszy mecz nie jest tego wart.
Dziś stadionu Heysel już nie ma. Po tragedii z 1985 roku na jakiś czas przestano na nim rozgrywać mecze piłkarskie. Odbywały się tam głównie zawody lekkoatletyczne. Nieco ponad 5 lat później od wydarzeń z finału Pucharu Europy na Heysel rozegrano towarzyskie spotkanie Belgia – Polska (1:1). W 1995 roku przestarzały obiekt został zburzony. W jego miejscu powstał nowy stadion, noszący imię Króla Baudouina I. Na jednej ze ścian umieszczono pamiątkową tablicę z nazwiskami ofiar zamieszek. W 20. rocznicę tragedii odsłonięto pomnik w kształcie zegara słonecznego, na którym wyryto słowa poematu Hugh Audena „Funeral Blues”, wyrażające smutek trzech narodów: włoskiego, francuskiego i belgijskiego.