
98 minut. Co mogło tyle trwać? Jeśli myślą Państwo, że to czas meczu Górnika z UKS SMS przedłużony o 480 sekund, jesteście w błędzie. Tyle bowiem trwała przerwa, którą w trakcie pierwszej połowy spotkania zarządziła sędzia, gdy nad stadionem w Ząbkach rozpętała się istna nawałnica. Z nieba lały się hektolitry wody, grzmiały pioruny – i tak przez ponad półtorej godziny. Nie dało się grać. Kiedy zawodniczki obu drużyn wróciły na boisko, sytuacja łodzianek była bardzo trudna. Musiały bowiem odrobić dwubramkową stratę (przed zejściem do szatni straciły gole po strzałach Nikoli Karczewskiej i Eweliny Kamczyk), a po tak długiej pauzie trudno było złapać właściwy rytm gry. Nie dały rady, do tego w drugiej połowie straciły trzecią bramkę. Tym samym do finału awansował zespół z Łęcznej, który stanął przed szansą zdobycia drugiego w historii dubletu.
► Uwaga: w 1/8 finału rywalem Górnika Łęczna były rezerwy UKS SMS Łódź.
23
A. Kowtun
21
N. Hryb
17
A. Guściora
Powitanie kapitanek obu drużyn, Nataszy Górnickiej (po lewej) i Darii Kurzawy. Między nimi sędzia Monika Mularczyk.
Zielono-czarne już w 3. minucie objęły prowadzenie. Piłkę z prawego skrzydła wrzuciła w pole karne Patrícia Hmírová, a łódzka bramkarka Monika Sowalska minęła się z futbolówką i zderzyła z jedną z koleżanek z obrony, dzięki czemu na listę strzelczyń bez większych problemów mogła się wpisać dobrze ustawiona Nikola Karczewska. Po kwadransie gry podopieczne trenera Piotra Mazurkiewicza miały już dwa gole przewagi. W zdobyciu kolejnego trafienia znów wydanie pomogła im Sowalska, która tym razem źle wyszła do dośrodkowania Alicji Dyguś. Z prezentu skorzystała najlepsza snajperka czterech ostatnich sezonów w Ekstralidze – Ewelina Kamczyk.
Mecz zaczął się od mocnego uderzenia. Już w 3. minucie błąd Moniki Sowalskiej, która nie zdążyła złapać piłki, wykorzystała Nikola Karczewska i łęcznianki objęły prowadzenie.
Z uwagi na burzę, jaka w trakcie meczu rozpętała się nad stadionem, warunki do gry były bardzo trudne i sędzia Monika Mularczyk ze Skierniewic postanowiła przerwać spotkanie w 25. minucie. Piłkarki powróciły na boisko po półtorej godziny, a trener łodzianek Marek Chojnacki zdecydował się wówczas dokonać zmiany między słupkami. Niepewnie broniącą Monikę Sowalską zastąpiła Oliwia Szperkowska. Z kolei od początku drugiej połowy w szeregach zielono-czarnych pojawiła się na murawie Agata Guściora, która wróciła do gry po ponad rocznej absencji spowodowanej ciężką kontuzją.
Piłkarki obu drużyn salwują się ucieczką do szatni – po tym, jak nad stadionem w Ząbkach rozpętała się potężna burza. Na wznowienie gry trzeba było czekać przez ponad półtorej godziny.
Drużyna z Sosnowca do finału awansowała trzeci raz z rzędu, ale ani razu go nie wygrała, więc na pewno ma spory apetyt. My natomiast jesteśmy mistrzyniami kraju i po raz drugi w historii Górnika chcemy zdobyć dublet. Za tydzień czeka nas na pewno ciekawy i emocjonujący mecz.
A tak przed pierwszym gwizdkiem prezentowała się Dozbud Arena. Obiekt położony przy ulicy Słowackiego w Ząbkach może pomieścić ponad 2 tysiące widzów, ale tego dnia świecił pustkami. Z powodu pandemii mecz odbył się bez udziału publiczności.
Mimo ambitnej postawy łodzianek górę wzięło doświadczenie piłkarek Górnika. Gdy Patrícia Hmírová wykorzystała prosty błąd Olhi Zubczyk, po czym minęła Oliwię Szperkowską i wbiła piłkę do pustej bramki, losy półfinału były rozstrzygnięte. Znakomite okazje miały też rezerwowe Górnika Alona Kowtun i Agata Guściora. (...) Zespół z Łęcznej zagra w finale Pucharu Polski po rocznej przerwie i stanie przed szansą wywalczenia dubletu. Starcie Górnika z Czarnymi Sosnowiec będzie powtórką finału sprzed dwóch lat. Wtedy to w Łodzi ekipa aktualnych mistrzyń Polski wygrała 3:1. Drużyna z Sosnowca stanie zatem przed okazją do rewanżu.
„Czas, w którym nie mogłyśmy grać, przepracowałyśmy bardzo mocno. Trener dobrze nas przygotował do tego meczu i to było widać na boisku. Nie dałyśmy sobie strzelić gola, a same trzy razy trafiłyśmy do siatki. Przy pierwszej bramce pamiętałam, że Monika Sowalska czasem niepewnie wychodzi do dośrodkowań, więc spróbowałam to wykorzystać, a akcję skończyła Nikola (Karczewska – przyp. red.). Przy golu na dwa do zera kapitalną piłkę zagrała mi Ala (Dyguś – przyp. red.), Monika znów popełniła błąd, więc mi nie pozostało nic innego, jak tylko dopełnić formalności” – mówiła po meczu. Kamczyk awansowała do finału Pucharu Polski już po raz siódmy. Najpierw dokonała tego jako zawodniczka Unii Racibórz, potem Medyka Konin, a wreszcie Górnika. Z ekipą z Łęcznej miała już na koncie trofeum zdobyte w 2018 roku.
„Od samego początku, jak było wiadomo, że rozjeżdżamy się do domów, dostałyśmy pulsometry. Dzięki temu udało nam się maksymalnie zoptymalizować treningi. Te wszystkie dane potem wrzucałyśmy na grupę, gdzie analizowali je trenerzy ze sztabem medycznym. Tak to wyglądało przez kilkanaście tygodni. W sumie jednak nie ma co narzekać: dzięki tej przerwie udało nam się trochę podładować akumulatory. No, ale to już za nami. Fajnie, że wreszcie wracamy do regularnego grania. Każda z nas stęskniła się już za bieganiem po zielonej trawie” – wspominała pandemiczną pauzę w wywiadzie dla portalu Łączy Nas Piłka. Półfinały Pucharu Polski w sezonie 2019/2020 to były pierwsze mecze, jakie paniom na naszych boiskach udało się rozegrać od równo czterech miesięcy. Konat nie udało się awansować do finału, choć kiedyś już miała okazję w nim wystąpić. W 2013 roku jako 17-latka sięgnęła po to trofeum z Medykiem Konin.