Absolwent dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. W przeszłości dziennikarz „Przeglądu Sportowego” i redakcji sportowej Telewizji Polsat, redaktor pism edukacyjnych i poradnikowych. W Bibliotece zajmuje się opracowywaniem stron meczowych, pisaniem artykułów i montażem materiałów wideo.
Podpisał kontrakt w ostatnim dniu okienka transferowego, tuż przez mistrzostwami świata, a potem zaledwie przez trzy lata przywdziewał koszulkę w czarno-białe pasy. To jednak wystarczyło, by stał się jedną z legend klubu. W tym czasie sięgnął po Puchar Europy, Puchar Zdobywców Pucharów, Superpuchar Europy oraz mistrzostwo i Puchar Włoch. Z okazji 65. urodzin Zbigniewa Bońka przypominamy gole, jakie strzelał dla Juventusu Turyn.
W reprezentacji rozegrał tylko 15 spotkań, ale zyskał miano specjalisty od występów przeciw mistrzom świata, tym aktualnym i przyszłym. W 1966 roku na słynnej Maracanie nie potrafił go pokonać sam Pelé, a po meczu na Goodison Park zyskał uznanie Gordona Banksa i Alana Balla, którzy kilka miesięcy później sięgnęli po tytuł najlepszej drużyny globu. Nie przechytrzył go nawet niemiecki supersnajper Gerd Müller. Mija właśnie szósta rocznica śmierci Mariana Szei – bramkarza, który się królom futbolu nie kłaniał.
Gdyby los chciał inaczej, dziś jego nazwisko byłoby wymieniane jednym tchem obok Jerzego Klempela, Zygfryda Kuchty czy Andrzeja Szymczaka. To ludzie, którzy blisko pół wieku temu sięgnęli po brązowy medal olimpijski w Montrealu. Legendarne postacie polskiej piłki… ręcznej. Piotr Czaja, świętujący właśnie 77. urodziny, zapowiadał się na świetnego szczypiornistę, ale wybrał futbol. Nawyki jednak pozostały. Piłkę znacznie częściej łapał i rzucał, niż odbijał nogami.
Edmund, Mundek, mundial – niestety, w wypadku tego piłkarza taki ciąg skojarzeń prowadzi na manowce. Mimo że przez wiele lat był jedną z kluczowych postaci reprezentacji Polski, nigdy nie zagrał w finałach mistrzostw świata. Wystąpił za to w turnieju olimpijskim i jako pierwszy w historii zdobył z warszawską Legią tytuł najlepszej drużyny w kraju najpierw jako zawodnik, a potem jako trener.
Zadziorny, nieustępliwy, gdy walczył o piłkę, nie odpuszczał żadnemu z rywali. Kibice go uwielbiali: zarówno w Polsce, gdzie bronił barw GKS-u Katowice, jak i potem w Niemczech i Austrii, kiedy przez dekadę z powodzeniem biegał po boiskach Bundesligi. Gdyby Adam Ledwoń żył, skończyłby właśnie 47 lat. Niestety, odszedł przedwcześnie, a jego tragiczna śmierć dzień przed meczem biało-czerwonych na Euro 2008 wstrząsnęła piłkarskim środowiskiem.
„Wiesz, pan, jak się urodzi chłopiec, dam mu na imię Kazik. A jak dziewczynka – Gadocha”. Ten tekst, zaczerpnięty ponoć z autentycznej rozmowy dwóch ojców w jednym ze szpitali w Warszawie jesienią 1972 roku, krążył po kraju długie lata. Podobnie jak wypowiedziane trzy lata później słowa Jana Ciszewskiego. Pod koniec meczu z Holandią komentator w zabawny sposób przekręcił nazwisko strzelca jednego z goli: „4:1 dla Polski! Grzegorz Lato, Robert Radocha – przepraszam za to przejęzyczenie – i dwie bramki Andrzeja Szarmacha!”. Iście freudowska pomyłka! 10 stycznia urodziny obchodzi piłkarz, który każdemu kibicowi kojarzy się z największymi sukcesami polskiego futbolu.
Gdyby grał we Francji, to wołano by na niego pewnie d’Artagnan, bo z wyglądu bardzo przypominał bohatera z powieści płaszcza i szpady. Ale przyszedł na świat na Śląsku, więc został Ecikiem. W Radzionkowie, gdzie spędził większość kariery, jest legendą, choć nigdy nie zabiegał o popularność. 6 stycznia tego roku sześćdziesiąte urodziny obchodzi Marian Janoszka.
Masz w domu stare bilety, proporczyki, programy meczowe, breloczki, plakaty ulubionych drużyn, mundialowe maskotki? A może wybierając się na mecze klubów lub reprezentacji robiłaś/robiłeś zdjęcia albo nagrywałaś/nagrywałeś filmy? Dołącz do wielkiego projektu portalu Łączy Nas Piłka i podziel się w cyfrowej formie wspomnieniami z piłkarskich stadionów. W Bibliotece PZPN, która właśnie zyskała nową, bardziej nowoczesną oprawę, każdy może zostawić jakąś pamiątkę.
Nieczęsto dziennikarz ma decydujący wpływ na wynik jakiegoś sportowego wydarzenia. Jemu się to zdarzyło, i to dosłownie. 14 grudnia, równo dziesięć lat temu, zmarł Roman Hurkowski – wybitny znawca futbolu, świetny publicysta i piłkarski analityk, a także człowiek, który wygrał dla Polski… przegrany mecz w eliminacjach olimpijskich.
Grudzień 1970 roku w polskiej historii nie kojarzy się najlepiej. Właśnie wtedy w Gdyni, Gdańsku, Szczecinie i Elblągu doszło do protestów, które zostały brutalnie stłumione przez milicję i wojsko. W cieniu tych tragedii wydarzyło się jednak coś, co na lata odmieniło oblicze naszego futbolu. Równo pół wieku temu rolę selekcjonera reprezentacji powierzono Kazimierzowi Górskiemu.
Jest nowa szata graficzna Biblioteki PZPN, będą w niej także nowe działy. Dla miłośników komentarzy, analiz, ale także świetnych reportaży pokazujących kulisy futbolu uruchamiamy właśnie nową zakładkę Programy TV. Będzie tu można znaleźć zarówno archiwalne materiały największych polskich stacji telewizyjnych, jak również filmy, reportaże i programy z kanału Łączy Nas Piłka.
Takich twardzieli w historii polskiego futbolu ze świecą szukać. Rywale się go bali, bo nigdy nie odstawiał nogi, a jeśli było trzeba, potrafił mocno dać się we znaki każdemu, kto próbował go minąć po lewej stronie boiska. Sławę przyniosły mu mistrzostwa świata w RFN, na których zdobył trzecie miejsce, ale też liczne pozasportowe ekscesy, wśród których była i afera piwna, i poważny wypadek samochodowy. 18 listopada 2020 roku zmarł Adam Musiał. Wybitny piłkarz, a potem trener.
Jako rasowy hazardzista wiedział, że w życiu trzeba mieć szczęście. I o ile na wyścigach rzadko stawiał na właściwego konia, a w pokerze karta często mu nie szła, to w sprawie wyboru zawodu trafił najlepiej, jak mógł. Największe sukcesy polskiej piłki już zawsze kojarzyć się będą kibicom z głosem Jana Ciszewskiego. Od występów Górnika w europejskich pucharach po medale mistrzostw świata i igrzysk. Jego śmierć 12 listopada 1982 roku symbolicznie zamknęła pewną epokę w dziejach futbolu nad Wisłą.
Łącznik, pomocnik, wreszcie bramkarz. Potem sędzia piłkarski, selekcjoner i działacz. Z zawodu prawnik, z zamiłowania dziennikarz. W Dniu Wszystkich Świętych, ponad sto trzydzieści lat temu, przyszedł na świat Józef Lustgarten. Legenda Cracovii. Prawdziwy człowiek renesansu.
Na jego nazwisku łamali sobie języki zagraniczni komentatorzy meczów Górnika Zabrze i reprezentacji Polski. Utrapienie z nim mieli wysocy obrońcy, których mijał jak slalomowe tyczki, a nieraz założył przy tym „siatkę”. Szybki, zwrotny, błyskotliwy biegał po ligowych boiskach jeszcze jako czterdziestolatek, ale reprezentacyjną karierę zakończył przed trzydziestką. 24 października urodziny świętuje Zygfryd Szołtysik – mały wielki człowiek polskiego futbolu.
Mawiali o nim, że piłka słucha się go jak namiętna kochanka. A podobno potrafił z nią zrobić wszystko. Choć nie był typem kinowego amanta, ten niewielki wzrostem (166 cm) ciemny blondyn przed wojną rozkochał w sobie prawie całą Polskę, najpierw jako świetny futbolista, potem jako selekcjoner. 11 października mija 76. rocznica śmierci Józefa Kałuży.
Świat muzyczny zna takie skandale. W 1986 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu wkurzony na obrażających go uczestników koncertu Jan Borysewicz, gitarzysta Lady Pank, zdjął spodnie i pokazał im siusiaka. Trzynaście lat później Krzysztof Skiba z Big Cyca w katowickim Spodku wypiął gołe pośladki w stronę premiera Jerzego Buzka. Sportowe areny widać przyciągają ekscentryków, bo i wśród piłkarzy znalazł się taki artysta. Nazywał się Kazimierz Trampisz (na zdjęciu drugi od lewej).
Mówiono o nim: facet o żelaznych płucach, człowiek od czarnej roboty, bohater z cienia. To jemu trener Antoni Piechniczek powierzał zadanie pilnowania największej gwiazdy drużyny rywali i on miał przerywać każdą akcję przeciwników, która pachniała bramką. Wspaniały występ na mundialu w Hiszpanii przypłacił zdrowiem, ale warto było, bo dziś jest jedną z legend polskiej piłki. 27 września urodziny obchodzi Waldemar Matysik. W tym roku już 59.
Już od blisko pięciu dekad 10 września, w rocznicę zdobycia złotego medalu na igrzyskach w Monachium, obchodzimy Dzień Polskiego Piłkarza. Nie byłoby tego święta bez Kazimierza Górskiego, który właśnie od olimpijskiego triumfu zaczął podbój światowych stadionów. O Trenerze Tysiąclecia napisano już wszystko, nie będziemy więc po raz kolejny powtarzać tych historii. Mamy za to dla Państwa tekst, który dla Mistrza Futbolu ułożył Mistrz Słowa – również już nieżyjący Wojciech Młynarski. Wiersz ukazał się na początku lat 90. w tygodniku „Piłka Nożna”.
To on strzelił pierwszego historycznego gola dla Polski w finałach mistrzostw świata. Wcześniej był o włos od zdobycia olimpijskiego medalu na igrzyskach w Berlinie. W książkach i gazetach z czasów PRL-u próżno jednak szukać opowieści, jakich byłby bohaterem – jego nazwisko pojawia się tylko w statystykach. Sto jedenaście lat temu na świat przyszedł Fryderyk Scherfke. Piłkarz, który po wojnie został uznany za zdrajcę.
Kibice śmiali się, że jak się nosi takie nazwisko i gra w piłkę za komuny, to nie ma bata – trzeba zrobić karierę. On jednak nie trafił do reprezentacji Polski z polecenia partyjnych dygnitarzy. Na sukces pracował sam, mozolnie idąc drogą, która doprowadziła go na olimpijskie podium i do tytułu wicemistrza Francji. 31 sierpnia urodziny świętuje Joachim Marx – znakomity napastnik, legenda chorzowskiego Ruchu i jeden z Orłów trenera Górskiego.
Jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński „lato było piękne tego roku”. Z nieba lał się żar, na niebie ani chmurki, ziemia skomlała o deszcz. Niestety, zamiast wody wkrótce pić miała polską krew. Każdy spośród 25 tysięcy ludzi, którzy 27 sierpnia 1939 roku zasiedli na stadionie Legii, aby obejrzeć mecz z wicemistrzami świata Węgrami, czuł w powietrzu nieznośny niepokój. Biało-czerwoni niespodziewanie wygrali 4:2. Kilka dni później wybuchła wojna.
Podobno w każdej drużynie najwięksi wariaci to bramkarz i lewoskrzydłowy. On zdecydowanie nie pasował do tego obrazka. Owszem, wzdłuż linii bocznej biegał jak szalony, dogrywał piłki tak, że napastnik mógł strzelać z zamkniętymi oczami, a i sam potrafił uderzyć na bramkę z najbardziej nieprawdopodobnej pozycji. Poza boiskiem był jednak nieśmiały, bardzo spokojny, wręcz wycofany. Na celebrytę się nie nadawał, a mimo to stał się ikoną polskiego futbolu przed wojną. 107 lat temu na świat przyszedł Gerard Wodarz.
Na początek dwie zagadki. Co to takiego: „broń sieczna, pośrednia między mieczem a szablą, używana przez husarię”? I druga: co mówimy o człowieku, który „je ze smakiem, aż mu się uszy trzęsą”? Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: pałasz. Na drugie: że pałaszuje. 22 lipca urodziny obchodzi Andrzej Pałasz. Człowiek, który wjeżdżał w szranki rywali jak husarz i miał wielki apetyt na bramki.
Nikt tak jak on nie potrafił zatańczyć walca w narożniku boiska ani pognać z piłką na bramkę mijając rywali jak slalomowe tyczki. Mówiono o nim „waleczne serce”, bo do każdego meczu podchodził jak do bitwy na śmierć i życie. Z wykształcenia cukiernik, z przymusu stajenny, z zamiłowania kawalarz. 63 lata temu urodził się Włodzimierz Smolarek – człowiek, bez którego w dziewiątej dekadzie XX wieku nie byłoby sukcesów reprezentacji Polski i łódzkiego Widzewa.
Jeden z trzech Polaków, który na piłkarskie mistrzostwa świata pojechał najpierw jako piłkarz, potem jako trener. W odróżnieniu od Pawła Janasa i Adama Nawałki reprezentował jednak dwie różne federacje, bo selekcjonerem biało-czerwonych nie został nigdy, mimo że wiele razy był na to stanowisko typowany. 10 lipca urodziny obchodzi Henryk Kasperczak – medalista mundialu i igrzysk olimpijskich, świetny szkoleniowiec. W tym roku już siedemdziesiąte czwarte.
Na czarnego bohatera nadawał się idealnie. Był mikrego wzrostu, włosy miał rude, uszy odstające, urodę niewyględną. Do tego sam opowiadał, że u prawej stopy ma sześć palców, a to przecie musiała być diabelska sprawka. Z pewnością było w nim coś demonicznego, bo w końcu kto normalny w meczu mistrzostw świata umiałby strzelić cztery gole Brazylijczykom? 23 czerwca na świat przyszedł Ernest Wilimowski. Gdyby żył, skończyłby właśnie 104 lata.
2845 dni. W większości strasznych, wypełnionych bólem, cierpieniem i gniewem. Dokładnie tyle czasu dzieliło dwa kolejne występy reprezentacji Polski, które na liście PZPN noszą numer odpowiednio 83 i 84. Tuż przed wybuchem II wojny światowej biało-czerwoni zwyciężyli w Warszawie 4:2 wicemistrzów świata Węgrów. Kolejny mecz było dane im zagrać dopiero 11 czerwca 1947 roku. W Oslo przegrali z Norwegią 1:3.
Zagrał na czterech z rzędu mundialach, z których przywiózł dwa medale. Na pierwszy pojechał w roli rezerwowego, ale trener Kazimierz Górski już na początku turnieju właśnie jemu – najmłodszemu w drużynie – powierzył newralgiczną rolę środkowego obrońcy. Milczący, skupiony, człowiek o żelaznych nerwach – tak go postrzegano przez całe lata. 6 czerwca 66. urodziny obchodził Władysław Żmuda.
Takich osobowości na ligowych polskich boiskach ze świecą szukać. Charakterystyczna łysa głowa, czupurny charakter, waleczne serce, a do tego jeszcze te niesamowite cieszynki, które na zawsze zostaną w pamięci kibiców. 1 czerwca 2020 roku zmarł Piotr Rocki.
Najpierw wyjazd do Sztokholmu na sparing ze Szwecją, potem prom do Rostocku, tam przesiadka i początek długiej, trwającej 52 godziny podróży koleją przez Berlin i Kolonię do Paryża, dwa dni odpoczynku i na koniec konfrontacja z rywalem, który wyjątkowo nam nie leżał. Historyczny pierwszy występ polskich piłkarzy na igrzyskach to była droga przez mękę i skończył się spektakularną klapą. 26 maja 1924 roku nasz zespół przegrał z Węgrami aż 0:5.
Przejął kadrę po Gmochu, oddał Piechniczkowi. W niezwykle trudnych eliminacjach Euro 1980 był o włos od awansu – rywalizację z wicemistrzami świata Holendrami przegrał tylko o punkt. Stanowisko selekcjonera stracił po słynnej „aferze na Okęciu”, choć w całej sprawie był Bogu ducha winien. To on wreszcie wpadł na pomysł założenia Szkoły Trenerów PZPN. Dwanaście lat temu zmarł jeden z najwybitniejszych polskich szkoleniowców Ryszard Kulesza.
Jeśli przychodzisz na świat w dniu narodowego święta, kiedy twoja ojczyzna jest pod butem obcego mocarstwa, to jesteś w jakimś sensie naznaczony. I z czasem zdajesz sobie sprawę, że musisz dla swojego kraju zrobić coś wielkiego. Nie wiemy, czy Antoni Piechniczek miał poczucie takiej misji. Faktem jest jednak, że urodzony podczas II wojny światowej w Dzień Konstytucji trener jako jedyny dwa razy wprowadził biało-czerwonych do finałów mistrzostw świata. Z jednego z tych turniejów wrócił z medalem.
Urodził się na wiosnę, jednak był specjalistą raczej od jesiennych klimatów. Jego popisowy numer nazywano „spadającym liściem dębu – tak uderzał piłkę z dystansu, by bramkarzom zdawało się, że na pewno przeleci nad poprzeczką, ale zwykle spadała za kołnierz. Chcąc nie chcąc, kojarzy się też z jesienią polskiego futbolu, bo to jego pokolenie symbolicznie zamknęło trwający od początku lat 70. okres prosperity. 27 kwietnia urodziny obchodził Ryszard Tarasiewicz. Już pięćdziesiąte ósme.
Pięć i pół godziny dramatycznej walki, osiem bramek, trzy karne i wreszcie pamiętne słowa Jana Ciszewskiego „Sprawiedliwości stało się zadość!”. 22 kwietnia 2020 roku minęło dokładnie pół wieku od pierwszego historycznego awansu polskiej drużyny do finału jednego z europejskich pucharów. Górnik Zabrze wyeliminował AS Roma, a o sukcesie Ślązaków zdecydował… rzut monetą.
Zawsze ktoś z nich jest pierwszy. Zwykle tylko o kilka minut, ale jednak. Ten drugi od razu ma więc powód, aby zazdrościć bratu szczęścia. Ale też motywację, by szybko nadrobić stracony czas. Nawet jeśli to było tylko kilkadziesiąt sekund. Jak wiemy, w sporcie to ocean czasu. Przekonali się o tym też Paweł i Piotr Brożkowie oraz Michał i Marcin Żewłakowowie. Te wyjątkowe w polskim futbolu bliźniacze duety obchodzą urodziny dzień po dniu w trzeciej dekadzie kwietnia.
Nie ma domu bez fundamentów i nie ma drzewa bez silnych korzeni. A wielkich sukcesów, jakie nasz futbol świętował w latach 70. i 80. XX wieku, nie byłoby bez pewnego lwowiaka, którego przyjaciele zwali filuternie Fają. 12 kwietnia 1911 roku na świat przyszedł Ryszard Koncewicz. Człowiek, który wyszkolił całą plejadę najlepszych polskich piłkarzy i trenerów.
„Ciemność! Widzę ciemność!” – mógł zakrzyknąć Stanisław Fołtyn w końcówce towarzyskiej potyczki z Francją, gdyby nie fakt, że spotkanie odbyło się blisko ćwierć wieku przed premierą „Seksmisji”, z której pochodzi ten cytat. Był taki mecz, który reprezentacja Polski kończyła w niemal całkowitym mroku, a jego bohaterem, niestety negatywnym, został nasz bramkarz.
Gdyby w historii polskiego futbolu nie było takiego piłkarza, trzeba by go wymyślić. Szybki jak wiatr, niesamowicie pracowity, diabelnie skuteczny pod bramką rywali, a do tego potrafiący poderwać zespół do walki w najtrudniejszych momentach. Na szczęście był i to jemu biało-czerwoni zawdzięczają swoje największe sukcesy. 8 kwietnia urodziny obchodził Grzegorz Lato. W tym roku stuknęło mu siedem dych!
Niewysoki, ale silny jak tur. Waleczny jak lew. Pracowity jak mrówka. W reprezentacji rozegrał tylko siedem spotkań, jednak ten, kto go widział w akcji, musi przyznać, że nie ustępował umiejętnościami żadnemu z Orłów Górskiego. To jemu w dużym stopniu biało-czerwoni zawdzięczali awans na igrzyska w Monachium. A jednak zabrało go w składzie na olimpijski turniej. 6 kwietnia mija rok od śmierci Jana Wrażego.
W reprezentacji rozegrał zaledwie jedenaście spotkań, ale to wystarczyło, aby sięgnął po olimpijskie złoto i pierwszy w historii polskiego futbolu medal mistrzostw świata. Był bocznym obrońcą zupełnie nowego typu. W czasach, gdy jego koledzy z defensywy karnie trzymali się własnego pola karnego, on chętnie zapuszczał się pod bramkę rywali. A trudno go było dogonić, bo setkę pokonywał w 11 sekund. 27 marca mija dokładnie dziesięć lat od śmierci Zbigniewa Guta.
Mecz Polski z Finlandią (1:1) w eliminacjach mistrzostw Europy 1984 zamknął piękną, choć niezbyt długą, bo trwającą raptem trzy dekady historię Stadionu Dziesięciolecia. Po upadku komuny obiekt został wydzierżawiony firmie Damis, która przekształciła go w największe w Europie i cieszące się złą sławą targowisko. I właśnie wówczas, gdy nikomu jeszcze się nie śniło, że na miejscu „Jarmarku Europa” powstanie nowy piękny Stadion Narodowy, pewien młody redaktor (który nawet nie mógł przypuszczać, że kiedyś będzie opisywać historię polskiego futbolu dla Biblioteki PZPN), wybrał się zobaczyć, co zostało ze stutysięcznika. I taka oto przydarzyła mu się historia…
Kto z kibiców ze średniego i starszego pokolenia nie pamięta bramki na 1:1, strzelonej na Santiago Bernabéu wielkiemu Realowi? Albo relacji z meczów zabrzańskiego Górnika na stadionie przy Roosevelta, gdy miejscowi kibice po każdym faulu w okolicach pola karnego skandowali jego nazwisko? Rzuty wolne, atomowe uderzenia z dystansu – to był znak firmowy blondwłosego obrońcy. 17 marca 2020 roku, w wieku zaledwie 51 lat, zmarł Piotr Jegor.
„Kaziu, jak się denerwujesz, to daj, ja strzelę” – powiedział Zbigniew Boniek do Kazimierza Deyny przed rzutem karnym w spotkaniu z Argentyną na mundialu 1978. Młokos, który mleko miał jeszcze, a nie wąsa pod nosem, w kluczowej dla Polaków chwili podczas mistrzostw świata podszedł do kapitana drużyny, mistrza, legendy, rozgrywającego (jak się wszystkim wtedy zdawało) setny mecz w kadrze, by rzucić takie wyzwanie! Deyna zmarnował karnego, a po turnieju zakończył reprezentacyjną karierę. Czupurny Boniek wkrótce został nowym liderem zespołu. Miał wówczas zaledwie 22 lata.
Obaj przyszli na świat w pierwszej dekadzie znaku Ryb – jeden na początku wojny, drugi półtora roku przed wprowadzeniem stanu wojennego. Dzieli ich wiele. Nie tylko wiek, wykształcenie, ale też sposób bycia i role, jakie przyjęli w swojej przygodzie z futbolem. Łączy jednak o wiele więcej. Każdy z nich zasmakował piłkarskiego chleba w reprezentacji Polski i warszawskiej Legii, obaj brali udział w wielkich turniejach. Każdy z nich jest też do bólu szczery i lubi być na świeczniku. 19 lutego urodziny obchodził znakomity trener Andrzej Strejlau, dzień później świetny bramkarz Artur Boruc. Tym razem okrągłe – odpowiednio osiemdziesiąte i czterdzieste.
6 lutego 2020 roku po długiej i ciężkiej chorobie zmarł Jan Liberda – filar reprezentacji Polski w pierwszej połowie lat 60. XX wieku. Dwukrotny mistrz kraju i dwukrotny król strzelców ekstraklasy przez niemal całą karierę grał w barwach bytomskiej Polonii.
Wembley, mecz na wodzie, pięć bramek w meczu z Peru, historyczne pierwsze zwycięstwo nad Niemcami na Narodowym – to znają i widzieli wszyscy. Zasoby Biblioteki PZPN kryją jednak prawdziwe skarby, które warto odkryć, bo długo leżały głęboko schowane w telewizyjnych archiwach. Z okazji świąt mamy dla Państwa wyjątkowy prezent. Dziesięć nieoczywistych przebojów polskiej piłki, do których słowa napisali znakomici komentatorzy, a muzykę – życie.
Różniło ich wszystko. Wiek – a dokładnie dwadzieścia jeden lat różnicy, pochodzenie – jeden był Ślązakiem z krwi i kości, drugi urodził się we Lwowie, lecz przede wszystkim podejście do małych życiowych, niekoniecznie zdrowych przyjemności. Ryszard Koncewicz (na zdjęciu po lewej obok Zygfryda Szołtysika) był koneserem alkoholi mocnych i miłośnikiem benta, czyli klasycznej angielskiej fajki. Ernest Pohl (pierwszy z prawej) zdecydowanie wolał piwo i papierosy. To się nie mogło dobrze skończyć.
Kiedyś z trybun śpiewali dla niego piosenki. Potem jeździli miejskim autobusem, w którym on siedział za kierownicą. 24 listopada kibice w Antwerpii zawsze pamiętają, by złożyć mu życzenia z okazji urodzin, tym razem 49. Srebrny medalista igrzysk w Barcelonie Aleksander Kłak to postać w historii polskiego futbolu nietuzinkowa, którą warto przypomnieć zwłaszcza młodszym kibicom.
Po mundialu w Rosji ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery. Potem jednak dał się przekonać do występu w narodowej kadrze, choć tylko w jednym meczu. 19 listopada 2019 roku spotkaniem ze Słowenią z grą w koszulce z orłem na piersi pożegnał się Łukasz Piszczek.
Wyjaśniło się, kim był gość mundialowego studia, w którym Bohdan Łazuka śpiewał o „Tajemnicach mundialu”. Dzięki pomocy internautów ustaliliśmy, że to Henryk Steuer – były arbiter piłkarski, który pełnił funkcję przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN.
Henryk Bałuszyński (na zdjęciu po lewej), Adam Ledwoń (po prawej), Krzysztof Nowak. Trzech piłkarzy urodzonych w pierwszej połowie lat 70., których połączyła gra w eliminacjach mistrzostw świata 1998. Trudno w to uwierzyć, ale żadnego z nich nie ma już wśród nas. Wszyscy odeszli przedwcześnie, w kwiecie wieku.
Jeśli w dniu Wszystkich Świętych będziecie Państwo w Chorzowie, warto wybrać się na cmentarz przy ul. Granicznej i zapalić świeczkę na grobie Gerarda Cieślika. Najlepszy polski piłkarz lat 50. odszedł od nas sześć lat temu, dzień po Zaduszkach, w wieku 86 lat.
W ostatnich dniach na półkach naszej multimedialnej Biblioteki znalazła się nowa pozycja. Na specjalne życzenie internautów można już obejrzeć komplet meczów z eliminacji mistrzostw Europy 2000, w tym dwie pamiętne konfrontacje z Anglią. Na Wembley zespół Janusza Wójcika przegrał 1:3, w rewanżu w Warszawie padł bezbramkowy remis. W obu spotkaniach polską defensywą dowodził Adam Matysek, ale na linii bramkowej miał znakomitego asystenta – Rafała Siadaczkę.
Czy poznajecie tego uśmiechniętego, niewysokiego chłopca o bardzo odstających uszach, który stoi pierwszy z lewej? Pręży dumnie pierś do zdjęcia jako junior Robotniczego Klubu Sportowego Lwów. Choć smykałkę do piłki miał wielką, na boisku dużej kariery nie zrobił. Za to cztery dekady później przeszedł do historii jako pierwszy polski szkoleniowiec, który zdobył medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich.
Tę opowieść zaczniemy od końca, bo scena, która rozegrała się w jednym z hoteli u podnóża Srednej Gory, mrozi krew w żyłach nie mniej niż boiskowe wydarzenia. Jej bohaterami byli trzej sędziowie i kilku zawodników, którzy tego dnia wzięli udział w pamiętnym meczu eliminacji igrzysk 1972 roku. Bułgarzy pokonali w nim naszą reprezentację 3:1.
„Polak, Węgier dwa bratanki, ale my strzelamy bramki” – takim hasłem przywitali kibice naszą złotą reprezentację wracającą z igrzysk olimpijskich. Madziarzy byli pierwszymi rywalami biało-czerwonych w meczu międzypaństwowym, a później surowymi i wymagającymi nauczycielami. Ale 10 września 1972 roku uczeń przerósł mistrza. Na zapłakanym deszczem stadionie w Monachium dwa gole Kazimierza Deyny rozpoczęły dekadę największych sukcesów polskiego futbolu. A Deyna, z 9 golami, został królem strzelców turnieju olimpijskiego.
Niewiele brakowało, by mecz Polski ze Związkiem Radzieckim na igrzyskach olimpijskich w Monachium w ogóle się nie odbył lub by doszło do niego w innym terminie. Zaplanowano go bowiem na 5 września 1972 roku o godzinie 16:30 w Augsburgu, a właśnie tego dnia o poranku doszło do zamachu terrorystycznego w wiosce olimpijskiej. Palestyńczycy z organizacji Czarny Wrzesień porwali jedenastu izraelskich sportowców i trenerów, żądając uwolnienia czterystu swoich rodaków więzionych przez władze Izraela.
Około 10 minuty po pierwszym gwizdku meczu RFN - Polska na mundialu 1974 miało miejsce dość nietypowe w tej fazie spotkania wydarzenie. Gdy Uli Hoeness szykował się do wyrzutu piłki z autu, sędzia przerwał spotkanie i zarządził minutę ciszy dla zmarłego dwa dni wcześniej prezydenta Argentyny Juana Peróna (na zdjęciu pierwszy z lewej).
Przed meczem z Iranem, na igrzyskach olimpijskich w Montrealu, drużyna Kazimierza Górskiego miała dodatkowe dwa dni przerwy. Na 20 lipca 1976 roku zaplanowany był bowiem mecz z Nigerią, który nie doszedł do skutku ze względu na bojkot igrzysk przez grupę państw z Afryki, Azji i Ameryki Południowej.
Po meczu z Argentyną w finałach MŚ'78 polscy piłkarze mieli w szatni nieoczekiwanego gościa. Był nim generał Jorge Videla (na zdjęciu na trybunach stadionu w Rosario, czwarty od lewej przy barierce). Dyktator postanowił złożyć naszym zawodnikom gratulacje za rozegranie świetnego spotkania, które przed chwilą oglądał.
Trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale przez siedem miesięcy przed mundialem w Hiszpanii nasza reprezentacja nie rozegrała ani jednego oficjalnego meczu towarzyskiego. Wszystko przez stan wojenny, wprowadzony 13 grudnia 1981 roku.
Na nic się zdały czary peruwiańskich brujos. Przed meczem, który miał zdecydować o awansie do drugiej rundy mundialu 1982, na murawę stadionu Riazor weszli indiańscy szamani i zaczęli odprawiać rytuał w intencji sukcesu swoich rodaków. Na szczęście dla nas swoje zaklęcia rzucali tylko pod jedną z bramek, która w pierwszej połowie rzeczywiście była jak zaczarowana. Po przerwie biało-czerwonym udało się rozwiązać worek z golami. To było jedno z najbardziej imponujących zwycięstw w historii polskiej piłki, które zapoczątkowało triumfalny marsz po medal mistrzostw świata.
W pierwszej połowie meczu ze Związkiem Radzieckim na mundialu w Hiszpanii za obiema bramkami można zobaczyć wielkie biało-czerwone flagi z napisem „Solidarność”. Kibice, którzy w 4 lipca 1982 roku oglądali wydarzenie w polskiej telewizji, mieli małe szanse, aby je dostrzec.
Takiej serii mieszkańcy wielu krajów mogli nam pozazdrościć. Polscy piłkarze po raz czwarty z rzędu zagrali w finałach mistrzostw świata, a na mundial do Meksyku polecieli jako dwukrotni brązowi medaliści z lat 1974 i 1982. Niestety, kraj Azteków nie okazał się dla nas szczęśliwy. Najpierw był wymęczony remis z Marokiem, potem dające nadzieję zwycięstwo z Portugalią i wreszcie dwie bolesne porażki: 0:3 z Anglią i 0:4 z Brazylią. Na kolejny występ w gronie najlepszych drużyn świata biało-czerwonym przyszło czekać długie szesnaście lat.
Prawie sto tysięcy ludzi na słynnym Camp Nou i trzecia w historii polskiej piłki gra o olimpijskie złoto. Kto by nie chciał mieć w życiorysie tak spektakularnego wydarzenia? Doświadczyło go ostatecznie dwunastu wspaniałych, którzy z orłem na piersi pojawili się na boisku w finale igrzysk w Barcelonie. Zespół Janusza Wójcika zagrał znakomicie. Biało-czerwoni prowadzili do przerwy, a po stracie dwóch bramek pokazali charakter i strzelili wyrównującego gola. Niestety, gdy wszyscy czekali już na dogrywkę, Hiszpanie jeszcze raz wpakowali piłkę do naszej siatki. Srebrni medaliści byli w kraju witani jak bohaterowie, a warszawska FSO osłodziła im gorycz porażki w ostatnim meczu, wręczając każdemu z piłkarzy kluczyki do... złotego poloneza caro.
Igrzyska w Barcelonie były pierwszymi, na których zagrały drużyny do lat 23, uzupełnione maksymalnie trzema seniorami. Wcześniej zasady uczestnictwa w olimpijskim turnieju piłkarskim były dość zagmatwane i sprawiały, że nie każde państwo miało równe szanse na sukces.
Jesienią 2009 roku po raz ostatni doszło do sytuacji, gdy selekcjoner polskiej kadry został zwolniony przed końcem eliminacji mistrzowskiego turnieju. Leo Beenhakker stracił pracę po ósmym z dziesięciu spotkań. Zastąpił go Stefan Majewski, który obejmując funkcję nie wiedział jeszcze, że poprowadzi drużynę tylko w dwóch meczach.