
„Sosnowiec to takie miasto, w którego nazwie już pierwsze trzy litery krzyczą RATUNKU” – mawiają Ślązacy. Ich żarty z mieszkańców Zagłębia nie zawsze są smaczne, ale czasem trafiają w punkt. Tak było 27 czerwca 2020 roku, gdy na stadionie warszawskiej Polonii odbył się 36. finał Pucharu Polski kobiet. Piłkarki z miasta nad Brynicą walczyły o niego po raz trzeci z rzędu i po raz trzeci poniosły porażkę. „Czarny dzień Czarnych”, „Sosnowiec woła SOS” – internauci mieli używanie, komentując kolejny nieudany występ drużyny, która wcześniej jedenaście razy sięgnęła po cenne trofeum. Pech jednych był szczęściem drugich. Zwyciężając przy Konwiktorskiej, zawodniczki z Łęcznej sięgnęły po raz drugi w historii po dublet (wcześniej dokonały tego w 2018 roku). Jedyną bramkę w meczu zdobyła Dominika Grabowska, dla której był to ostatni występ w barwach Górnika. Kilka tygodni później strzelała gole już dla francuskiego FC Fleury.
► Uwaga: w 1/8 finału rywalem Górnika Łęczna były rezerwy UKS SMS Łódź.
17
A. Guściora
5
J. Siwińska
4
A. Horváthová
7
P. Fischerová
► Uwaga: po ostatnim gwizdku drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartką za niesportowe zachowanie ukarana została zawodniczka Czarnych Sosnowiec, Andrea Horváthová.
Powitanie kapitanek obu drużyn, Nataszy Górnickiej (po prawej) i Katarzyny Daleszczyk. Między nimi sędzia Michalina Diakow z Konina.
Stawka spotkania rozgrywanego na stadionie Polonii Warszawa była olbrzymia. Zwycięzca finału Pucharu Polski miał bowiem wzbogacić się o 400 tysięcy złotych, czyli rekordową sumę w historii kobiecego futbolu w Polsce. I właśnie ta stawka chyba nieco sparaliżowała obie ekipy. Pierwsza połowa dla przeciętnego kibica była kompletnie do zapomnienia, bo obie ekipy zagrały bardzo asekuracyjnie. W efekcie sytuacji bramkowych nie było prawie wcale. Jedynym wyjątkiem był niecelny strzał z ostrego kąta w wykonaniu Weroniki Zawistowskiej. Zresztą to właśnie sosnowiczanki sprawiały w pierwszych 45 minutach zdecydowanie lepsze wrażenie.
Jesteśmy niesamowicie szczęśliwe. Tym bardziej, że nie grało nam się łatwo i do 70. minuty rywalki stwarzały nam sporo problemów. Wtedy jednak pokazałyśmy, że w polu karnym przeciwnika nie brakuje nam zimnej krwi i stworzyłyśmy perfekcyjną sytuację, która dodała nam animuszu. Mimo że ostatecznie nie udało się zdobyć kolejnych bramek, to najważniejsza jest ta jedna. To zwycięstwo ma fantastyczny smak, bo pierwszy raz od kilku miesięcy miałyśmy prawdziwe boiskowe emocje. Bardzo się cieszę, że ten finał mogłyśmy rozegrać na murawie i udowodnić, że w tym sezonie to znów my jesteśmy najlepsze w Polsce.
„Czuję olbrzymią euforię, bo wykonałyśmy kawał dobrej roboty. Czułyśmy się bardzo pewnie na boisku i wierzyłyśmy w siebie do samego końca. Lepszego pożegnania nie mogłam sobie wyobrazić. Dziękuję za te piękne trzy sezony spędzone w Łęcznej. Na razie jednak skupiamy się na świętowaniu triumfu” – mówiła po meczu. Dla Grabowskiej lata na Lubelszczyźnie były wyjątkowo udane. Z Górnikiem zdobyła w tym czasie trzy razy mistrzostwo Polski i dwa razy sięgnęła po krajowy puchar. Stała się też jedną z liderek reprezentacji, walczącej o awans na mistrzostwa świata 2019 i Euro 2021. W finale to jej trafienie przesądziło o zwycięstwie ekipy z Łęcznej. W 72. minucie po fantastycznym rajdzie oddała płaski strzał, którego nie zdołała obronić Anna Szymańska. W lipcu 2020 roku była już zawodniczką FC Fleury.
„Gratuluję Górnikowi, bo był bardzo dobrze przygotowany do tego spotkania. Mecz mógł podobać się kibicom. Oba zespoły zagrały z dużą determinacją i zaangażowaniem. Ciężko mi ocenić sytuację, w której straciłyśmy bramkę. Dostałam piłkę między nogi i nie byłam w stanie nic więcej zrobić. Możemy mieć pretensje tylko do siebie, że przegrałyśmy to spotkanie, ponieważ miałyśmy naprawdę dużo okazji do strzelenia gola” – tak oceniła postawę swoją i koleżanek w wywiadzie dla Polsatu Sport. Dla Szymańskiej był to trzynasty z rzędu występ w finale Pucharu Polski, a zarazem trzeci z kolei, w którym zeszła z murawy jako pokonana – więc, jak tu nie mówić o pechu? Na szczęście w następnych sezonach fatalną passę udało jej się przełamać. Świętowała zdobycie trofeum po zwycięstwach nad UKS SMS Łódź i Śląskiem Wrocław.
Po powrocie na murawę to wciąż Czarne dominowały i już w 48. minucie miały doskonałą sytuację do zdobycia gola. Ładną akcję przeprowadziła Weronika Zawistowska, ale po raz drugi w tym meczu zabrakło jej precyzyjnego wykończenia, a strzał minął bramkę. Górnik został zepchnięty do głębokiej defensywy i trudno mu było w ogóle wywalczyć sobie piłkę. Zielono-czarne przebudziły się w 60. minucie, kiedy świetną okazję stworzyła sobie Patrícia Hmírová. Próbowała ona wykorzystać dośrodkowanie Eweliny Kamczyk, ale fantastyczną paradą popisała się przy tym strzale Anna Szymańska, która wybiła piłkę na rzut rożny.
Po godzinie gry do głosu doszły mistrzynie Polski. W roli głównej wystąpiła Dominika Grabowska, która po pięknej indywidualnej akcji zapewniła swojej drużynie prowadzenie. Gol uskrzydlił zespół Piotra Mazurkiewicza. Łęczna miała kolejne okazje do zdobycia bramki, ale na posterunku była świetnie broniąca Anna Szymańska. Czarne ambitnie walczyły do końca o odwrócenie losów meczu, jednak nie były w stanie doprowadzić do wyrównania i po raz trzeci z rzędu muszą przełknąć gorycz porażki w finale Pucharu Polski. Na osłodę pozostaje fakt, że klub z Sosnowca dzięki grze w finale tych rozgrywek wzbogaci się o 100 tysięcy złotych.
Według mnie oba zespoły mają się z czego cieszyć. Dawno nie widziałem tak słabo grającego Górnika. Obronił się jednak jakością poszczególnych zawodniczek. Czarni byli zespołem lepszym. Liczą się jednak strzelone gole, a do siatki trafiły piłkarki z Łęcznej.