sampdoria genua - legia warszawa sampdoria genua - legia warszawa
KronikiNarodziny w mieście Kolumba
Narodziny w mieście Kolumba
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 14.04.2024
KADR Z TRANSMISJI TVP KADR Z TRANSMISJI TVP

Genua to miasto Krzysztofa Kolumba i… Wojciecha Kowalczyka. To właśnie z tego portu słynny włoski podróżnik wyruszył w wielki świat. Podobno zanim Kolumb został wielkim odkrywcą z pasją żeglował po okolicznych akwenach. A piłkarska podróż „Kowala” do poważnej kariery także rozpoczęła się w pięknym mieście nad Morzem Liguryjskim. Kolumb urodził się w Genui, a Kowalczyk właśnie tam „urodził się dla piłki”. Było to 20 marca 1991 roku w rewanżowym meczu Sampdorii z Legią w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów.  

Trudno w historii naszego futbolu znaleźć równie błyskotliwą i błyskawiczną karierę, jak ta, którą zrobił prosty chłopak z Bródna. Jeszcze kilka miesięcy przed meczem z liderem Serie A „Kowal” biegał po boisku Poloneza Warszawa. Gdy Legia w drodze do ¼ finału Pucharze Zdobywców Pucharów eliminowała luksemburski Swift Hesperange (3:0, 3:0) i szalenie groźny szkocki Aberdeen (0:0, 1:0), to „Kowal” strzelał taśmowo gole w czwartej lidze.

W Legii zadebiutował 21 listopada 1990 roku w starciu z Zagłębiem Wałbrzych w Pucharze Polski. Nawet strzelił gola, ale kto by o tym pamiętał, skoro klub ze stolicy w meczu bez historii wygrał 3:0. Kowalczyk zagrał jeszcze z GKS-em Katowice, ale jego ligowy debiut także nie został zauważony.

Ale zimą Legia sprzedała do Galatasaray Stambuł swoją największą gwiazdę, a Kowalczyk znalazł się w gronie tych młodych piłkarzy, którzy mieli zastąpić Romana Koseckiego. Na razie „Kowal” nosił torby za starszymi kolegami z drużyny i cieszył się, że trener Władysław Stachurski znalazł dla niego miejsce na ławce rezerwowych w meczu z Sampdorią w Warszawie. I wtedy do „Kowala” uśmiechnęło się szczęście. Już  9. minucie kontuzji doznał Andrzej Łatka i 19-letni napastnik pojawił się na boisku. Wszedł jako…. Artur Salamon, bo tak go przedstawił telewizyjny komentator, który pomylił Kowalczyka z innym rezerwowym piłkarzem Legii.

Wojskowi niespodziewanie wygrali z Sampdorią po golu Dariusza Czykiera, ale tak naprawdę największy udział przy tym trafieniu miał… bramkarz gości Gianluca Pagliuca. A Sampdoria, to był wtedy jeden z najlepszych europejskich klubów. W poprzednim sezonie w cuglach wygrała Puchar Zdobywców Pucharów, po 2:0 w finale z Anderlechtem Bruksela. Z trenerskiej ławki dowodził nim słynny jugosłowiański trener Vujadin Boskov. Na boisku biegało dwóch mistrzów świata z 1982 roku: Pietro Vierchowod i Giuseppe Dossena, a w ataku błyszczał bramkostrzelny duet: Gianluca Vialli – Roberto Mancini. I do tego jeszcze gwiazdy z zagranicy: Brazylijczyk Toninho Cerezo i Ukrainiec Aleksiej Michajliczenko, który trzy lata wcześniej, z reprezentacją Związku Radzieckiego, został wicemistrzem Europy.

Na starcie z takim dream teamem jechała Legia do Genui bronić skromnej zaliczki z pierwszego meczu. Za przejście Sampdorii piłkarze mieli dostać po 10 tysięcy dolarów na głowę. Działacze Legii obiecali im tak wysokie premie, bo… nie wierzyli, że wyeliminowanie aktualnego lidera Serie A jest w ogóle możliwe.

Legia po przylocie do Włoch została skoszarowana w Rapallo. To w tym mieście, w 1922 roku, ministrowie dwóch spraw zagranicznych Związku Sowieckiego i Rzeszy Niemieckiej podpisali umowę, która regulowała relacje polityczne obu państw. Umowa w Rapallo była podwaliną pod późniejszą militarną potęgę naszych potężnych sąsiadów.   

A Legia potęgę pokazała na boisku. Juź w 19. minucie chłopak z Bródna udowodnił, że nadaje się do czegoś więcej, niż tylko do noszenia sprzętu.    

0:1 W. Kowalczyk daje prowadzenie Legii

Pierwszego gola w Genui zdobył w okolicznościach, które powinny wzmóc poczucie wstydu wśród Włochów. Piłkę zagrano z piątego metra, pojedynek główkowy wygrał Jacek Cyzio, a Kowalczyk tylko na taką okazję czekał. Zabrał się z futbolówką, pobiegł do lewej strony, uderzył w kierunku dalszego słupka i w dziewiętnastej minucie piłkarska Genua była w szoku.

Rafał Majchrzak, „30 lat od triumfu w Genui”, TVP Sport, 20 marca 2021 r.

Osiem minut po przerwie „Kowal” uderzył po raz drugi. A przecież w wywiadzie przed rewanżem z Sampdorią trener Legii Władysław Stachurski zapytany o to jakie ma problemy zażartował:  – Problem polega na tym, że Kowalczyk strzeli w Genui dwa gole i stracimy go na rzecz jakiegoś klubu z Italii. No i okazało się, że Stachurski (jako jedyny wywalczył z polskim klubem dwa półfinały w europejskich pucharach, oba z Legią – w 1970 roku jako zawodnik, a 21 lat później jako trener) okazał się prorokiem. Przynajmniej w 50%, bo Kowalczyk we włoskim klubie nigdy nie zagrał.  

A komentarz sprawozdawcy TVP Andrzeja Szeląga przy tym golu: „Idzie środkiem Kowalczyk, ale tam dośrodkowanie do Cyzia, jest Kowalczyk! Gool!” – trafił później do czołówki kultowego dzisiaj magazynu „GOL”.

0:2 W. Kowalczyk ucisza Genuę!
wojciech kowalczyk

Poszło dośrodkowanie z prawej strony, od Leszka Pisza. Nie wiem, czy ta piłka była adresowana do mnie.  W każdym razie… przyjąłem ją ręką. To znaczy bardziej ona mnie trafiła, bo nie wykonałem żadnego ruchu. Sędzia nie zareagował, a ja miałem przed sobą tylko bramkę i bramkarza. Nie miałem wątpliwości, że będzie gol. Głupio, by to wyglądało, gdybym zaczął cieszyć się przed strzałem, ale w zasadzie mogłem – mając tyle miejsca, wiedziałem, że trafię.

Wojciech Kowalczyk, Krzysztof Stanowski „Kowal. Prawdziwa historia”, Wydawnictwo Kanał Sportowy, Warszawa, 2021 r.

Takiej przewagi Legia już nie mogła wypuścić z rąk. Co prawda Vialli i Mancini doprowadzili do remisu, a na dwie minuty przed końcem bramkarz Maciej Szczęsny zobaczył czerwoną kartkę, ale 2:2 premiowało klub ze stolicy. No i obrońca Marek Jóźwiak, który po wyrzuceniu Szczęsnego musiał wejść do bramki na ostatnie minuty, gola nie wpuścił. I jak żartowali jego koledzy z zespołu został jedynym bramkarzem w historii, który nie dał się pokonać w europejskich pucharach.

Legia sensacyjnie awansowała do półfinału, gdzie nie dała już rady późniejszemu triumfatorowi - Manchesterowi United (1:3, 1:1). A Sampdoria w cuglach zdobyła mistrzostwo Włoch. Rok później zagrała w finale Pucharu Europy, gdzie przegrała 0:1 po dogrywce z Barceloną.  

Kowalczyk po starciach z włoskimi obrońcami miał tak rozwaloną nogę, że nie był w stanie iść nawet na pomeczową kolację. Ale na pocieszenie do 10 tysiąca dolarów premii dostał jeszcze dodatkowo 500 „zielonych” od… Andrzeja Grajewskiego. Nawiasem mówiąc późniejszego właściciela Widzewa Łódź.

► ZOBACZ GOLE WOJCIECHA KOWALCZYKA W REPREZENTACJI POLSKI