polska - portugalia (29.10.1977)polska - portugalia (29.10.1977)
KronikiJa tu już nie zagram!
Ja tu już nie zagram!
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 27.10.2023
FOT. EAST NEWSFOT. EAST NEWS

Stadion Śląski był jego drugim domem. Tym reprezentacyjnym. To na nim Kazimierz Deyna debiutował w drużynie narodowej (8:0 z Turcją w 1968 roku). To na nim razem z kolegami wygrywał pamiętne boje z Anglią (2:0), Walią (3:0) czy Holandią (4:1). To na nim strzelił kapitalnego gola z rzutu rożnego. Ale w tym samym meczu doznał także jednego z największych upokorzeń. Został wygwizdany przez własnych kibiców, choć to dzięki jego trafieniu biało-czerwoni awansowali na mundial w Argentynie. 

W trakcie eliminacji MŚ 1978 kadra Jacka Gmocha nie brała jeńców. Nieważne, czy grała u siebie, czy na wyjeździe. Pięć spotkań – pięć zwycięstw. Ironią losu jest fakt, że nasza ostatnia potyczka w grupie była „meczem o wszystko”. Jeśli Portugalczycy wygraliby w Chorzowie, to oni pojechaliby na mundial. Nas urządzał nawet remis.

29 października 1977 roku cała Polska usiadła przed telewizorami, a słynne telewizyjne „Studio 2” nadało rangę temu wydarzeniu godną finału mistrzostw świata. Przedmeczowa atmosfera gęstniała z minuty na minutę. Od pierwszego gwizdka sędziego trwała wymiana ciosów. Portugalczycy przyjechali po zwycięstwo i mieli na to plan. Byli szalenie groźni, ale to my mieliśmy wybitnego specjalistę od stałych fragmentów gry. I nie zawahaliśmy się go użyć. 

1:0 K. Deyna strzela gola bezpośrednio z rzutu rożnego!
stefan grzegorczyk

W trzydziestej szóstej minucie trener Gmoch zdecydował się zmienić Masztalera na Bońka. W tej samej minucie wygwizdany przed meczem Deyna ustawił piłkę do rzutu rożnego z lewego rogu. Deyna potrafi strzelać kornery. To było takie szybkie, takie precyzyjne i tak zaskakujące, że zarówno przeciwnicy, jak i widzowie nie wierzyli własnym oczom. Piłka wpadła do siatki. 1:0!

Stefan Grzegorczyk „Droga do Buenos”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1978
Kazimierz Deyna

Kiedy przygotowywałem się do wykonania rogu, dostrzegłem, że prawy obrońca – Gabriel – nieimponujący wzrostem – wyszedł o parę kroków przed bliższy słupek, bramkarz stał prawidłowo przy drugim. Szarmach i Lato, świetnie przecież grający głową, znajdowali się o 10-12 metrów od linii bramkowej, w dodatku dokładnie pilnowani przez rywali. Podjąłem błyskawiczną decyzję. Muszę przelobować Gabriela i nadać piłce taką rotację, by nie zdążył do nie dobiec bramkarz. Stało się dokładnie tak jak przewidywałem! Swoją drogą egzekwowanie kornerów nie jest proste. Należy przede wszystkim widzieć ustawienie bramkarza, rywali, partnerów….

Wypowiedź Kazimierza Deyny dla „Sportu”, 1978 r.

W drugiej połowie goście wyrównali, ale podział punktów premiował Polaków. A Deyna został bohaterem wieczoru. Nie tylko dlatego, że strzelił gola. Każde dojście do piłki kapitana biało-czerwonych było kwitowane przez 80 tysięcy widzów przeciągłymi gwizdami. Tego nie dało się nie zauważyć. O tym nie można było nie napisać. Nawet w czasach PRL-owskiej „propagandy sukcesu”, gdzie cenzura czuwała na każdym kroku.

Porażkę ponieśli kibice na Stadionie Śląskim. Ludzie, którzy przybyli tu z całej Polski, z dziwną zapalczywością wygwizdywali wszelkie posunięcia kapitana naszej reprezentacji Kazimierza Deyny. Po meczu Pan Kazimierz był rozżalony, jako że nie pierwszy raz spotyka go ów koncert gwizdów. Powiedział, że nigdy już nie zagra na Stadionie Śląskim.

Krzysztof Wągrodzki „Zdejmowanie rękawiczek”, „Sportowiec”, 2 listopada 1977 r.

Jednym z naocznych świadków tego wydarzenia był znany piosenkarz Wojciech Gąssowski. Ale tym razem to on musiał wysłuchać żenującego „koncertu” chamstwa i głupoty.

wojciech gąssowski

Pamiętam, że gwizdał cały stadion. Inaczej nikt by tego nie zauważył w prawie stutysięcznym tłumie. To były huraganowe gwizdy – za każdym razem, gdy Kazik znajdował się przy piłce. A później, jak widziałem zapis telewizyjny spotkania, to też rzucało się w oczy, że gdy tylko Deyna uczestniczył w wymianie piłki lub dryblował, kibice gwizdali.

Wypowiedź Wojciecha Gąssowskiego pochodzi z książki Romana Kołtonia „Deyna, czyli obcy”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Warszawa 2014

Dlaczego gwizdano na Deynę? Od lat uważano, że był to protest przeciwko Legii Warszawa. Największy wojskowy klub bezwzględnie, od lat, wykorzystywał swoją mocarstwową pozycję. Bez ceregieli brał najlepszych piłkarzy z innych drużyn „w kamasze”, a właściwie na Łazienkowską 3. Oczywiście klub, z którego ich zabierano, nie dostawał za ten „transfer” złamanego grosza. Wszystko odbywało się w ramach obowiązkowej służby wojskowej, którą musiał przejść praktycznie każdy obywatel PRL-u – także piłkarz. Ale dziennikarz Roman Kołtoń źródeł niechęci do Deyny upatruje także w samym zawodniku. Nie jest tajemnicą, że „Kaka” był jednym z ulubieńców ówczesnej władzy. A sam zainteresowany w wywiadach nie uciekał od serwilizmu. Tak jak chociażby w tym, udzielonym Stefanowi Szczepłkowi tuż przed meczem z Portugalią.

Co jest dla piłkarza największym wyróżnieniem?

– Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Zależy, kto czego oczekuje. Jestem kapitanem reprezentacji Polski. Jako jeden z nielicznych sportowców otrzymałem od I sekretarza KC PZPR towarzysza Edwarda Gierka list gratulacyjny. Taki sam list dostałem po meczu w Kopenhadze (2:1 z Danią w el. MŚ 1978 – przyp. red.) dla drużyny, jako kapitan. To coś więcej niż sport.

Rozmowa Stefana Szczepłka z Kazimierzem Deyną, „Piłka Nożna”, październik 1977 r.

Koniunkturalizm czy rzeczywista wiara w Gierka i jego ekipę? Tego już się nie dowiemy. Tę tajemnicę Deyna zabrał do grobu. Ale tak jak obiecał po meczu z Portugalią, na Stadionie Śląskim już nie zagrał. Dom, z którego wyszedł na (reprezentacyjny) świat, pożegnał go buczeniem i gwizdami. Na taki „koncert”, mimo wszystkich słabości charakteru, „Kaka” na pewno nie zasłużył.