Przywitanie kapitanów obydwu drużyn – Brazylijczyka Martima i Władysława Szczepaniaka.Przywitanie kapitanów obydwu drużyn – Brazylijczyka Martima i Władysława Szczepaniaka.
KronikiMundial 1938
Mundial 1938
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 5.06.2023
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWEFOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Akcja kultowej komedii „Vabank” nie bez powodu dzieje się w 1934 roku. Reżyser Juliusz Machulski przyznał, że najważniejsze było to, by Duńczyk (grany przez Witolda Pyrkosza) na uwagę Kwinty (w tej roli Jan Machulski), że pojedzie na mistrzostwa świata w piłce nożnej, gdy będzie grała Polska, mógł odpowiedzieć „Eee, to musiałbym żyć jeszcze ze czterdzieści lat”. Machulski myślał bowiem, pisząc scenariusz, o kapitalnym występie Orłów Górskiego na mundialu w Niemczech (1974). Zapomniał jednak, że biało-czerwoni znacznie wcześniej zagrali w najważniejszej piłkarskiej imprezie globu. Przed pokoleniem Deyny, Laty, Szarmacha i Gadochy historyczną szansę dostali Szczepaniak, Wilimowski, Scherfke czy Wodarz. I o tym jest ten alfabet.

A – jak aklimatyzacja. Już wtedy była ważna. Polacy do starcia z Brazylią przygotowywali się na zgrupowaniu w Wągrowcu pod Poznaniem. Andrzej Gowarzewski w „Encyklopedii Piłkarskiej Fuji” podaje, że zgrupowanie trwało tylko sześć dni. Z kolei w książce Nikodema Chinowskiego „Mistrzowskie rozmowy” można znaleźć informację, że przygotowania były znacznie dłuższe – aż sześciotygodniowe. Jedno nie ulega wątpliwości. Wągrowiec został wybrany z racji korzystnego mikroklimatu oraz znakomicie przygotowanego boiska treningowego. Miejscowość na potrzeby kadry „odkrył” poznaniak Marian Spoida, który był asystentem selekcjonera Józefa Kałuży.

B – jak boso. Nie chodzi o tytuł znanego przeboju grupy „Zakopower”, ale o legendę związaną z meczem z Brazylią. Według niej Leônidas grał w tym spotkaniu na bosaka. Nie ma w tym za grosz prawdy. Andrzej Gowarzewski w „Encyklopedii Piłkarskiej Fuji” napisał (powołując się na obserwatorów tamtego pamiętnego meczu), że słynny brazylijski piłkarz rzeczywiście zdjął na chwilę buty, ale upomniany przez sędziego szybko je założył. Inna wersja głosi, że Leonidas zszedł na chwilę z boiska i rzucił butami o ziemię, ale tylko po to, by… otrzepać je z błota.

C – jak Cebula Ewald. Jeden z tych piłkarzy, który znalazł się w 22-osobowej kadrze na mundial, ale do Francji już nie pojechał. Ze względów oszczędnościowych selekcjoner Józef Kałuża zabrał na turniej tylko 15 zawodników. Cebula był jednym z nielicznych polskich graczy, który grał w kadrze zarówno przed, jak i po II wojnie światowej. Później został trenerem pracującym zarówno w reprezentacji (przyczynił się do pamiętnego zwycięstwa nad Związkiem Radzieckim 2:1 w 1957 roku w eliminacjach MŚ), jak i w klubach. To Cebula wprowadził do Górnika Zabrze pewnego zdolnego nastolatka. Nazywał się Włodzimierz Lubański.

Reprezentacja Polski przed meczem z Brazylią na mistrzostwach świata 1938.Reprezentacja Polski przed meczem z Brazylią na mistrzostwach świata 1938.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Reprezentacja Polski przed meczem z Brazylią (5 czerwca 1938 roku). Stoją od lewej: Ewald Dytko, Antoni Gałecki, Gerard Wodarz, Leonard Piątek, Ernest Wilimowski, Wilhelm Góra, Erwin Nyc, Ryszard Piec, Fryderyk Scherfke, Edward Madejski, Władysław Szczepaniak (kapitan).

D – jak drabinka turnieju. Na francuski mundial zakwalifikowało się 16 drużyn. Grano systemem pucharowym – przegrywający odpadał. Niestety, w rozgrywki wmieszał się niejaki… Adolf Hitler. W marcu 1938 roku Austria została przyłączona do Trzeciej Rzeszy i w turnieju zwolniło się jedno miejsce. Anglicy odrzucili jednak zaproszenie i Szwecja awansowała do ćwierćfinału walkowerem. Wydarzenie to było również istotne dla Polaków. Pierwotnie biało-czerwoni mieli grać w Tuluzie, ale ostatecznie mecz z Brazylią został przeniesiony do Strasburga.

E – jak eliminacje. Wyjątkowo kuriozalne. Zgłosiło się do nich 37 krajów, ale w kwalifikacjach zagrały o trzy mniej. Hiszpania została wykluczona ze względu na wojnę domową, Argentyna i Urugwaj wycofały się, bojkotując wybór Francji na organizatora mundialu. Do strefy europejskiej włączono Egipt i Palestynę. Ci pierwsi mieli zagrać w grudniu z Rumunią, ale odmówili ze względu na ramadan. W tym samym czasie Faraonowie zagrali jednak towarzysko, więc FIFA wykluczyła ich z rozgrywek. Kuba, Brazylia oraz Indie Holenderskie awansowały na mundial nie rozgrywając… ani jednego spotkania. Powód? Wszyscy rywale tych drużyn się wycofali. W całych eliminacjach rozegrano tylko 22 mecze!

Polska - Brazylia 1938Polska - Brazylia 1938
FOT. EAST NEWS

Legendarny sprawozdawca radiowy Michał Frank. To on komentował dla polskich słuchaczy mecz biało-czerwonych z Brazylią na mundialu w 1938 roku.

F – jak Frank Michał. Tak nazywał się sprawozdawca Polskiego Radia, który na żywo ze Strasburga komentował mecz z Brazylią. Frank relacjonował spotkanie, stojąc na dachu jednej z trybun. Obok niego byli komentatorzy z Brazylii i Francji, a także ekipa filmowa. Z dachu mecz oglądał również rezerwowy piłkarz naszej drużyny Edmund Giemsa. Frank miał wtedy 31 lat. W czasie wojny brał udział w kampanii wrześniowej, później działał w ruchu oporu. Zginął w 1942 roku w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.

G – jak Glabisz Kazimierz. W 1938 roku był pułkownikiem Wojska Polskiego i prezesem PZPN, który… nie pojechał z drużyną do Belgradu na decydujący mecz z Jugosławią. O historycznym awansie biało-czerwonych na mundial dowiedział się w Zakopanem. Tam przebywał na wakacjach, śmigając na nartach. Taki mieliśmy klimat, że jeszcze w kwietniu, gdy odbywało się spotkanie z Jugosławią, można było beztrosko jeździć po śniegu.

Reprezentacja Brazylii przed meczem z Polską w 1938 roku.Reprezentacja Brazylii przed meczem z Polską w 1938 roku.
FOT. EAST NEWS

Reprezentacja Brazylii przed meczem z Polską (5 czerwca 1938 roku). Od lewej: masażysta, trener Adhemar Pimenta, Leônidas, Zezé Procópio, Romeu, Machado, Hércules, Perácio, Lopes, Afonsinho, Domingos da Guia, Batatais i Martim Silveira.

H – jak Hércules. Ten mityczny imponował znakomitymi warunkami fizycznymi: wzrostem, masywną sylwetką oraz siłą. Brazylijski skrzydłowy o takim przydomku, który grał z Polską, zachwycał kapitalnym dryblingiem, szybkością i dynamiką. „Jako piłkarz Hércules jest jednak Herkulesem. Rzuca piłkę na prawą stronę boiska, przyjęcie, a potem ostry strzał z 15 metrów. Gol nieuchronny” – tak jedną z akcji w meczu Polska – Brazylia opisywał dziennikarz francuskiego pisma „L’Auto”.

I – jak iluzje. Nadzieje na udany polski mundial już wtedy były mocno rozbudzone. „Przegląd Sportowy” na długo przed turniejem zamieszczał szczegółowe informacje z kraju naszych rywali. Zaczął nawet opisywać rozgrywki ligi brazylijskiej. Podgrzewaniu atmosfery służyły również artykuły analizujące formę naszych kadrowiczów. A nie wszyscy na co dzień imponowali wysoką dyspozycją. Tematów było zatem sporo, by odliczać dni do mundialowej premiery biało-czerwonych.

J – jak Jugosławia. Nasz pierwszy i jedyny rywal w drodze na francuskie mistrzostwa świata. Drużyna z Bałkanów była uważana w tym starciu za zdecydowanego faworyta. Siedem lat wcześniej doszła przecież do półfinału premierowego mundialu, który odbył się w Urugwaju. Nasi kibice pamiętali także o laniu, jakie sprawili nam Jugosłowianie w 1936 roku, gromiąc biało-czerwonych w Belgradzie 9:3. Tymczasem 10 października 1937 roku na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie Polacy rozbili rywali 4:0, a kilka miesięcy później skutecznie obronili pokaźną zaliczkę, przegrywając w stolicy Jugosławii tylko 0:1.

K – jak Kałuża Józef. Jedna z najbardziej charyzmatycznych postaci polskiego futbolu. Nie imponował warunkami fizycznymi (miał tylko 164 cm wzrostu), ale nadrabiał to ambicją, pracowitością, zawziętością i charakterem. Najpierw jako piłkarz Cracovii, a później trener. W roli kapitana związkowego reprezentacji (dziś powiedzielibyśmy selekcjonera) doprowadził drużynę narodową do dwóch największych sukcesów przed wojną: czwartego miejsca na igrzyskach w Berlinie (1936), a dwa lata później do francuskiego mundialu. Co ciekawe, jako piłkarz słynął z nerwowych reakcji na boisku, ale jako trener imponował… spokojem.

Polska - Brazylia 5:6 (05.06.1938)Polska - Brazylia 5:6 (05.06.1938)
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Nasi obrońcy Antoni Gałecki (na murawie) i Władysław Szczepaniak mieli ogromne problemy z upilnowaniem Leônidasa. Gwiazda brazylijskiej piłki aż trzykrotnie pokonała polskiego bramkarza.

L – jak Leônidas. Największa gwiazda naszych rywali, piłkarz o fenomenalnej skuteczności. W 37 meczach w reprezentacji strzelił… 37 goli. Nazywano go „czarnym diamentem” lub „człowiekiem z gumy”, gdyż jego firmowym uderzeniem był strzał przewrotką. Na francuskim mundialu kanonadę rozpoczął w meczu z Polską, zdobywając trzy bramki, ale w kolejnych starciach dorzucił jeszcze pięć goli i został królem strzelców. Niestety, z powodu kontuzji nie mógł zagrać w półfinale z Włochami. Jego nieobecność ułatwiła sprawę rywalom, którzy wygrali 2:1. W starciu o trzecie miejsce canarinhos, już z Leonidasem, pokonali Szwedów 4:2. Po zakończeniu kariery Brazylijczyk był cenionym komentatorem radiowym i telewizyjnym. Zmarł w 2004 roku.

Ł – jak Łotwa. Jeden z ulubionych rywali Polaków przed wojną. To Łotysze uczyli się od nas futbolu. Tuż po mundialu we Francji okazało się, że uczeń przerósł mistrza. We wrześniu 1938 roku biało-czerwoni niespodziewanie przegrali w Rydze 1:2. Była to pierwsza porażka z Łotwą w ósmym spotkaniu. I powód do wstydu, bo uczestnikowi mundialu nie wypada przegrywać z tak słabym przeciwnikiem.

Edward Madejski sześć razy wyjmował piłkę z bramki w meczu Polska - Brazylia 5:6 na mistrzostwach świata 1938.Edward Madejski sześć razy wyjmował piłkę z bramki w meczu Polska - Brazylia 5:6 na mistrzostwach świata 1938.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Bramkarz Edward Madejski aż sześciokrotnie wyciągał piłkę z siatki. Podczas francuskich finałów MŚ Polak nie należał formalnie do żadnego z klubów (w niezbyt dobrych relacjach rozstał się z Wisłą Kraków, a nie mógł występować jeszcze w Garbarni). W reprezentacji po raz ostatni zagrał 13 listopada 1938 (z Irlandią).

M – jak Madejski Edward. Nasz pierwszy bramkarz pojechał na turniej bez… przynależności klubowej. To jedyny taki wypadek w historii ośmiu polskich występów w finałach mistrzostw świata. Jak do tego doszło? W 1937 roku będąc zawodnikiem Wisły Kraków stanął w obronie kolegi z zespołu Antoniego Łyki, posądzonego o próbę sprzedania ligowego meczu. Madejski chciał przejść do lokalnego rywala – Garbarni, ale PZPN nałożył na niego roczną karencję zakazu gry w barwach klubowych.

N – jak nastolatkowie. W kadrze na mundial znalazło się dwóch debiutantów: zaledwie 17-letni bramkarz Ruchu Chorzów Walter Brom oraz o rok starszy napastnik Warszawianki (po wojnie legenda ŁKS-u) Stanisław Baran. Żaden z tych nastolatków nie zagrał na mundialu, ale obaj doczekali się debiutu w biało-czerwonych barwach. Tyle, że musieli na niego trochę poczekać. Baran do 27 sierpnia 1939 roku, kiedy reprezentacja, w ostatnim meczu przed wojną, wygrała 4:2 z wicemistrzami świata Węgrami. Z kolei Brom zadebiutował w pierwszym starciu biało-czerwonych po wojnie (11 czerwca 1947 roku z Norwegią w Oslo 1:3). To był zresztą jedyny wspólny występ Broma i Barana w drużynie narodowej.

O – jak opinie. Polacy przegrali, ale zyskali ogromny szacunek rywali. Pomocnik Martim powiedział po meczu: „Jak wrócę do Brazylii i ktoś powie mi, że Polska nie umie grać w piłkę, to mu plunę w twarz”. Dosadnie, ale chyba trudno o większy komplement.

Polscy piłkarze wyruszają w siną dal. Nasi kadrowicze udali się pociągiem z Poznania do Strasbourga, gdzie czekał ich mecz z Brazylią w MŚ 1938.Polscy piłkarze wyruszają w siną dal. Nasi kadrowicze udali się pociągiem z Poznania do Strasbourga, gdzie czekał ich mecz z Brazylią w MŚ 1938.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Polscy piłkarze wyruszają w siną dal. Kadrowicze wsiedli do pociągu z Poznania do Strasburga, gdzie czekało ich starcie z Brazylią.

P – jak podróż. Polacy pojechali na mundial pociągiem. W podróż z Poznania przez Berlin do Strasburga udało się piętnastu zawodników i trzech trenerów. Jak na ówczesne realia i zasobność związkowej kasy ekipa miała zagwarantowane komfortowe warunki jazdy. Dostała bowiem specjalną zgodę PZPN na podróż wagonem sypialnym. Wcześniej na mecze kadra też jeździła pociągami, ale tylko w drugiej klasie. W trakcie turnieju biało-czerwoni mieszkali w skromnym pensjonacie w Selestat, niewielkiej miejscowości pod Strasburgiem.

R – jak radio. Telewizji wtedy w Polsce nie było, wycieczka na mecz do Strasburga nie należała do tanich (koszt to 199 złotych, a przeciętna miesięczna pensja robotnika wynosiła 100 złotych). Co zatem zostało kibicom? Słuchanie transmisji radiowej. Posiadanie takiego urządzenia nie było jednak powszechne. Oczywiście wiązało to się z kosztami, bo za odbiornik radiowy trzeba było zapłacić około 150 złotych. Ale w trakcie mundialowego starcia z Brazylią powstały pierwsze… strefy kibica. W niektórych miejscach publicznych dużych miast wystawiono bowiem głośniki.

Akcja pod polską bramką. Mecz mistrzostw świata 1938 Polska - Brazylia 5:6.Akcja pod polską bramką. Mecz mistrzostw świata 1938 Polska - Brazylia 5:6.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Mimo przegranej nasi piłkarze mogli być dumni z występu. „Z uznaniem, ba, z podziwem mówią Brazylijczycy o Polsce” – można było przeczytać w „Przeglądzie Sportowym”.

S – jak Strasburg. Mecz został rozegrany na stadionie La Meinau, który tuż przed mistrzostwami był jeszcze jednym wielkim placem budowy. Francuzi zdążyli z wykończeniem obiektu dosłownie „za pięć dwunasta”. Strasburg jeszcze raz zapisze się w historii naszego futbolu. To właśnie w tym mieście w 1970 roku Górnik Zabrze rozegrał trzeci dodatkowy mecz z Romą w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. W przeciwieństwie do starcia z Brazylią, tym razem fortuna była po naszej stronie. I to dosłownie, gdyż o awansie Górnika do finału przesądził… rzut monetą.

ZOBACZ ARTYKUŁ O MECZU GÓRNIKA Z ROMĄ W STRASBURGU (1970) 

T – jak Tomaszewski Bohdan. Legendarny sprawozdawca sportowy tak jak większość Polaków słuchał radiowej transmisji meczu z Brazylią. Za to na żywo oglądał reprezentację w jej ostatnim meczu przed wojną. „Na trybunach stadionu Legii, jak pamiętam, właściwie było zielono, bo już byli w mundurach ci, którzy wyrwali się ze służby wojskowej na mecz. Cała publiczność to już było prawie samo wojsko” – wspominał Tomaszewski wygraną z Węgrami 4:2 (27 sierpnia 1939 roku).

U – jak ulewa. Okazała się sprzymierzeńcem Polaków. Deszcz zaczął padać w drugiej połowie, a Brazylijczycy, którzy prowadzili już 3:1, zupełnie się pogubili. Namoknięte boisko sprawiało, że zamiast grać zaczęli się… ślizgać. Polacy wyczuli szansę i potrafili to wykorzystać. W niespełna kwadrans po wznowieniu gry doprowadzili do remisu.

Ernest Wilimowski.Ernest Wilimowski.
FOT. PAP

Ernest Wilimowski - pierwszy piłkarz, który strzelił cztery gole w jednym meczu mistrzostw świata.

W – jak Wilimowski Ernest. Fenomen, bezsprzecznie najlepszy przed wojną polski piłkarz, genialny drybler i strzelec. Pierwszy zawodnik, który w jednym meczu mistrzostw świata zdobył aż cztery bramki. Jego rekord poprawił dopiero w 1994 roku Rosjanin Oleg Salenko, który strzelił Kamerunowi pięć goli. Tuż po swoim niesamowitym wyczynie Wilimowski dostał propozycję podpisania zawodowego kontraktu, oczywiście od brazylijskich działaczy. Co więcej „Ezi” podpisał nawet wstępną umowę, ale nie dostał pozwolenia na wyjazd do Ameryki Południowej.

Z – jak zdrajcy. Takim krzywdzącym mianem w czasach PRL-u nazywano Ernesta Wilimowskiego i Fryderyka Scherfkego, czyli strzelców goli w starciu z Brazylią. Wilimowski w czasie wojny grał w reprezentacji Niemiec (w ośmiu meczach zdobył 13 bramek), występował także przed żołnierzami III Rzeszy w spotkaniach pokazowych. Scherfke pracował w Poznaniu w niemieckiej administracji, był kierowcą gestapo, a później został wcielony do Wehrmachtu i wysłany na front wschodni. Sytuacja Wilimowskiego, podobnie jak wielu Ślązaków w czasie wojny, była bardzo skomplikowana. Ojciec „Eziego” był Niemcem, piłkarz mówił głównie po niemiecku i zawsze podkreślał, że jego prawdziwą ojczyną jest Górny Śląsk. Z kolei Scherfke wykorzystywał swoje kontakty, by w czasie wojny wyciągać z niewoli kolegów, z którymi grał w Warcie Poznań. Na pewno powody życiowych wyborów Wilimowskiego i Scherfkego nie były tak proste i oczywiste jak próbowała to przedstawiać PRL-owska propaganda.

Ostatnie chwile przed odjazdem. W oknie pociągu widoczni od lewej m.in. Antoni Gałecki, Edward Madejski i Fryderyk Scherfke.Ostatnie chwile przed odjazdem. W oknie pociągu widoczni od lewej m.in. Antoni Gałecki, Edward Madejski i Fryderyk Scherfke.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Ostatnie chwile przed odjazdem. W oknie pociągu widoczni m.in. Antoni Gałecki (drugi od lewej), Edward Madejski i Fryderyk Scherfke.

Ż – jak żarty. Mimo porażki i ogromnego zmęczenia, naszych piłkarzy nie opuszczał po meczu dobry humor. Obrońca Antoni Gałecki, pokazując kolegom w szatni liczne siniaki, skomentował to krótko: nie przypuszczałem, że Murzyni aż tak farbują.

ZOBACZ STRONĘ MECZU POLSKA - BRAZYLIA (MŚ, 1938)

Źródła:

  1. Andrzej Gowarzewski, Encyklopedia Piłkarska Fuji, tom 2, Biało-czerwoni, dzieje reprezentacji Polski, Wydawnictwo GiA, Katowice 1991
  2. Nikodem Chinowski, Mistrzowskie Rozmowy, Biało-Czerwoni mundialiści, Wydawnictwo Magnus, Warszawa, 2018
  3. Dramaty mistrzostw świata, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa, 1978
  4. Przegląd Sportowy, numer 45, 6 czerwca 1938
  5. Marek Bobakowski, „Człowieku, skąd Ty się wziąłeś?” – wyjątkowa historia Ernesta Wilimowskiego, sportowefakty.wp.pl, 23 czerwca 2015
  6. „Uśmiechasz się tylko raz – gdy otworzysz kasę” z Juliuszem Machulskim z okazji trzydziestolecia premiery „Vabanku” rozmawia Piotr Śmiałowski, miesięcznik „Kino”, numer 3/2012