
To był mecz godny hitu kolejki. Spotkały się w końcu drużyny, które łącznie 27 razy zdobyły mistrzostwo Polski – 14 tytułów Ruch, 13 Wisła. Los sprawił jednak, że do starcia tych zespołów nie doszło na poziomie ekstraklasy, lecz na jej zapleczu. Zaprzyjaźnieni ze sobą kibice od początku gorąco wspierali oba zespoły, a piłkarze stanęli na wysokości zadania. Padły cztery gole – z czego dwa niesamowitej urody, problematyczny rzut karny, zwroty akcji oraz czerwona kartka po interwencji VAR-u. Po ostatnim gwizdku sędziego w lepszych humorach stadion opuszczali fani Białej Gwiazdy. Krakowianie odnieśli pierwsze ligowe zwycięstwo w sezonie 2024/25, a Niebiescy doznali pierwszej porażki.
► UWAGA! Spotkanie 1. kolejki ŁKS Łódź – Wisła Kraków zostało przełożone na 17 września 2024 r.
30
G. Kiakos
99
Ł. Zwoliński
75
K. Skrobański
54
K. Wiśniewski
1
K. Broda
20
K. Dziedzic
21
P. Gogół
22
P. Starzyński
10
F. Duarte
W Krakowie spotkały się dwa zespoły, które w przyszłym roku o tej samej porze chcą zapewne zbierać punkty do tabeli w PKO BP Ekstraklasie. Pomimo niezbyt korzystnej pory, „dowiozła" atmosfera na trybunach. Sympatycy obu zespołów żyją ze sobą w zgodzie, dzięki czemu na stadionie przy ulicy Reymonta głośno było od pierwszej do ostatniej minuty. Brakowało wyzwisk, a to w kraju nad Wisłą na meczach piłkarskich nie jest częstym zjawiskiem. Piłkarzom nie pozostało nic innego, jak rozegrać miłe dla oka spotkanie.
Kapitanowie obu drużyn – Maciej Sadlok z Ruchu Chorzów (z lewej) i Alan Uryga z Wisły Kraków – w towarzystwie trójki sędziowskiej. Zawody poprowadził ekstraklasowy arbiter – Jarosław Przybył. Dla zawodnika Niebieskich mecz z Białą Gwiazdą był wydarzeniem szczególnym. Sadlok spędził w krakowskim zespole osiem sezonów, a przez kilka lat pełnił funkcję kapitana.
Początek meczu to przede wszystkim duży obustronny respekty. Nikt nie ruszył na rywala na całego. Raczej mieliśmy dbałość o to, żeby gola nie stracić.
Na pierwszego gola kibice w Krakowie czekali do ostatnich chwil 1. połowy. W doliczonym czasie do siatki chorzowian trafił niezawodny Ángel Rodado.
To zwycięstwo, którego bardzo potrzebowaliśmy. Udało się ten mecz rozstrzygnąć na naszą korzyść. Gratulacje dla drużyny i podziękowania dla kibiców, bo atmosfera była wspaniała i myślę, że w dużym stopniu przyczyniła się do tego, że w tym trudnym momencie, gdy Ruch strzelił bramkę na 1:1, poszliśmy dalej do przodu i dążyliśmy do zwycięstwa. Także wygrana na pewno cieszy. Myślę, że mecz był zacięty – tak bym go określił, ale z mojej perspektywy z lekką naszą przewagą.
Liczyliśmy na to, że to, co robiliśmy w treningu, wyjdzie w meczu. Chcieliśmy wyjść wyżej, chcieliśmy pressować przeciwnika, dominować, a to się wiąże też z intensywnością, z pokazywaniem się do gry. Nam, szczególnie w tych pierwszych minutach i w pierwszej połowie, tego zabrakło i dlatego też, jeśli nie realizujemy tego i zawodnicy nie powtarzają tego, co po prostu robią i co potrafią robić na treningach, to jako trener zawsze będę z tego niezadowolony. Uważam, że poprawiając te elementy jesteśmy w stanie grać z każdym przeciwnikiem. Nawet na tak ciężkim terenie, jak tutaj, i toczyć równe boje.
Od 50. minuty Ruch musiał radzić sobie w dziesiątkę. Po tym faulu Filipa Starzyńskiego na Olivierze Sukiennickim arbiter ukarał pomocnika gości czerwoną kartkę. Stało się tak dopiero po interwencji z wozu VAR, bo pierwotnie Jarosław Przybył ukarał „Figo” żółtym kartonikiem. Gdy obejrzał całe zajście na monitorze, zmienił decyzję z boiska.
– O mój Boże, co za gol! – krzyknął komentator meczu Wisły Kraków z Ruchem Chorzów po trafieniu Szymona Szymańskiego dla gości z ok. 40 m! Kapitalny strzał zdał się jednak na nic, bo to Biała Gwiazda wygrała pierwszy raz od blisko miesiąca (3:1) po dwóch golach swojego bohatera (Ángela Rodado – przyp. red.).
Dla takich goli, jakie strzelili obaj piłkarze, warto było przyjść na stadion w Krakowie. Gdy w 57. minucie Szymon Szymański zdobył bramkę uderzeniem z około 40 metrów, wydawało się, że o równie efektowne trafienie w tym meczu nikt się już nie pokusi. Obrońca Ruchu dokonał tej sztuki w momencie, gdy jego zespół grał w dziesiątkę i nastawiony był raczej na grę defensywną. Chorzowianie nie mieli jednak czego bronić, bo przegrywali po 1. połowie 0:1. Sam Szymański, jeszcze przy stanie 0:0, mógł pokusić się o zdobycie bramki, ale jego strzał obronił Anton Cziczkan. Choć bezapelacyjnie gol defensora Niebieskich był fenomenalny, nie zapewnił on gościom choćby punktu. W doliczonym czasie równie pięknym trafieniem popisał się Olivier Sukiennicki, który huknął zza pola karnego na tyle precyzyjnie, że piłka wylądowała w okienku chorzowskiej bramki. Młody gracz przypieczętował tym samym wygraną krakowian 3:1.