
W pandemicznym czasie rozgrywanie spotkań piłkarskich nie należało do rzeczy najprzyjemniejszych. Gra się przecież dla kibiców, a ci – z uwagi na zaostrzony reżim sanitarny – nie mogli pojawiać się na trybunach. W dodatku niemal zawsze istniała groźna odwołania meczu, gdyby w którejś z drużyn wykryto ognisko koronawirusa. Tak też było w przypadku starcia Bayernu z Atlético w 1. kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów. W ekipie obrońców trofeum zachorował Serge Gnabry. Długo nie było wiadomo, czy oba zespoły wybiegną na murawę monachijskiego obiektu. Dopiero w dniu meczu UEFA wydała zgodę na jego rozegranie. Bawarczycy – jak na triumfatorów Ligi Mistrzów przystało – wysoko pokonali rojiblancos. Żadnej z bramek nie zdobył Robert Lewandowski. Polak miał natomiast udział przy golu strzelonym przez Leona Goretzkę.
20
B. Sarr
19
A. Davies
8
J. Martínez
11
D. Costa
13
M. Choupo-Moting
Smutno wyglądał stadion Bayernu bez kibiców. Ale taki panował wówczas pandemiczny klimat.
Pozytywny wynik testu na koronawirusa Serge'a Gnabry'ego wywołał niepokój wśród kibiców obu klubów. UEFA podjęła jednak decyzje, że spotkanie odbędzie się zgodnie z planem. Pozostali zawodnicy jednak byli zdrowi, a mecz reklamowany był mianem starcia Roberta Lewandowskiego z Luisem Suárezem.
Sezon 2019/20 w Lidze Mistrzów należał do Roberta Lewandowskiego. Kapitan reprezentacji Polski – z dorobkiem 15 goli – był najlepszym strzelcem w tych rozgrywkach. Nowy sezon Champions League rozpoczął jednak bez bramki.
Bayern kontrolował sytuację w pełni. Rywale zostali sprowadzeni do grupy statystów na koncercie artystów futbolu. (...) Z kolei nasz Robert Lewandowski również zadowolił się rolą drugoplanową. Choć jest liderem „bandy Flicka” i wciąż jej najważniejszym elementem, to jednak ostatnio coraz częściej daje się wyszaleć kolegom.
Robert Lewandowski mógł żałować, że po tym znakomitym zagraniu do Kingsley’a Comana nie padła bramka dla Bayernu. Francuz nie zdołał sięgnąć piłki.
Zdajemy sobie sprawę w jakich czasach żyjemy, co może się właściwie w każdej chwili zdarzyć. Jesteśmy przeszkoleni, żeby maksymalnie chronić się przed zakażeniem, wiemy jak się zachowywać. Dziś, oprócz braku ważnego zawodnika, na szczęście nic wielkiego się nie stało. Ja czuję się dobrze, nic mi nie dolega i liczę, że nadal wszystko będzie w porządku. Mamy silną kadrę i mam nadzieję, że w każdym meczu to pokażemy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Atlético zagra defensywnie i dlatego próbowaliśmy ciągle być w ruchu. Ja dziś wiele sytuacji nie miałem, schodziłem do środka, próbowałem walczyć, ale najważniejszy jest zespół i to wielka wygrana całej drużyny. Zagraliśmy dziś bardzo dobry mecz i zaczęliśmy sezon w Lidze Mistrzów od mocnego zwycięstwa z bardzo silnym rywalem.
Spotkanie mistrza Niemiec z trzecią drużyną ligi hiszpańskiej zapowiadano jako starcie Lewandowskiego z Suárezem. Na przeciw siebie stanęli w końcu dwaj wielcy napastnicy – król strzelców poprzedniej edycji Ligi Mistrzów, czyli kapitan reprezentacji Polski – oraz dopiero 9. w klasyfikacji (i to ex aequo z sześcioma innymi graczami) Urugwajczyk. Obu snajperów dzieliła przepaść. Polak miał w dorobku 15 bramek, a zawodnik Atlético o 10 mniej. 5 trafień zaliczył jednak nie dla rojiblancos, lecz dla FC Barcelona. To właśnie z tej drużyny przeniósł się przed sezonem 2020/21 do stolicy Hiszpanii. A w rywalizacji obu piłkarzy, „Lewy” miał w dorobku więcej goli w Lidze Mistrzów niż Suárez występów w tych rozgrywkach. Bilans Polaka wynosił 68 trafień, Urugwajczyk zagrał tego dnia po raz 61. Po meczu w lepszym nastroju był Lewandowski, który gola nie strzelił, ale zapoczątkował akcję, po której Bayern zdobył drugą bramkę.
W tym wszystkim inna była za to rola Roberta Lewandowskiego. W poprzednim sezonie trafiał w każdym meczu Ligi Mistrzów aż do finału, zasadzał się na kolejne rekordy i wyprzedzał kolejne legendy w historycznych klasyfikacjach. Przeciwko Atlético nie strzelił gola, nawet niespecjalnie miał do tego okazję. Bayern miał innych bohaterów. Wyjątkowo to on pracował na ich sukcesy i wszedł w rolę rozgrywającego. Zmusiła go do tego taktyka nakreślona przez Diego Simeone. Wyglądało to tak, jakby argentyński trener zaraził swoich środkowych obrońców obsesją na punkcie upilnowania Lewandowskiego. Stefan Savić i Felipe nie spuszczali go z oka: odprowadzali, gdy schodził do drugiej linii i byli tuż przy nim, gdy wracał na swoją pozycję. Z pozoru – żadna to filozofia, gotowa recepta na ograniczenie wpływu każdego napastnika na świecie.