Węgierski Miszkolc słynie z basenów termalnych, które znajdują się w dość nietypowym miejscu – we wnętrzu góry wznoszącej się nad miastem. I zimą, i latem zjeżdża tam mnóstwo kuracjuszy, którzy mogą sobie wygrzać kości w wodzie o temperaturze sięgającej nawet 36 stopni Celsjusza. W połowie września 2017 roku równie gorąco było w pobliskiej hali, gdzie pierwszy barażowy mecz o awans do mistrzostw Europy rozegrali węgierscy i polscy futsaliści. Niestety, sprawdziło się powiedzenie, że „gospodarzom pomagają nawet ściany”, bo Madziarzy mogli liczyć nie tylko na żywiołowy doping swoich kibiców, ale i przychylność sędziów. Drugą bramkę zdobyli z karnego, podyktowanego za zagranie ręką, którego… nie było. Na szczęście biało-czerwoni znów pokazali charakter. Zdołali strzelić kontaktowego gola, dzięki czemu zachowali szanse na awans. Rewanż odbył się dwa tygodnie później w Koszalinie.
Powitanie kapitanów obu drużyn, z lewej János Trencsényi, z prawej Marcin Mikołajewicz.
WĘGRY
Wyjściowy skład: 12. Gyula Tóth (BR), 3. Bence Klacsák, 10. Ákos Harnisch, 11. Zoltán Dróth, 13. Ádám Hosszú.
Rezerwowi: 2. Richárd Dávid, 4. Róbert Fekete, 5. Péter Komáromi, 6. János Trencsényi (C), 7. Norbert Horváth, 9. János Rábl, 12. Marcell Alasztics (BR), 14. István Gál, 15. Imre Nagy.
Trener: Sito Rivera
POLSKA
Wyjściowy skład: 1. Michał Kałuża (BR), 7. Mikołaj Zastawnik, 9. Tomasz Lutecki, 10. Marcin Mikołajewicz, 13. Tomasz Kriezel.
Rezerwowi: 2. Michał Kubik, 3. Przemysław Dewucki, 5. Robert Gładczak, 6. Maciej Mizgajski, 8. Dominik Solecki, 11. Rafał Franz, 12. Michał Widuch (BR), 14. Krzysztof Elsner, 15. Sebastian Wojciechowski.
Trener: Andrzej Bianga
Sędziowie: Bogdan Sorescu (ROM), Ołeh Iwanow (UKR)
Początek spotkania był w miarę wyrównany. Polacy wiedzieli, że muszą zwrócić uwagę na najgroźniejszego zawodnika gospodarzy Zoltána Drótha. To jednak nie on, a jego kolega z drużyny Norbert Horváth otworzył wynik spotkania. Biało-czerwoni mieli swoje szanse, ale na posterunku był bramkarz Węgrów. Na początku drugiej połowy fatalny błąd popełnił sędzia, który podyktował rzut karny dla naszych przeciwników. Arbiter dostrzegł rękę naszego zawodnika w polu karnym i odgwizdał przewinienie. Okazję pewnie wykorzystał Dróth.
Norbert Horváth (po lewej) jako pierwszy wpisał się na listę strzelców w meczu w Miszkolcu. W tej sytuacji jego akcję zdołał zatrzymać Robert Gładczak.
Zoltán Dróth kontra Mikołaj Zastawnik. Lider węgierskiej ekipy mocno pracował, aby utrzymać korzystny wynik, ale w 32. minucie nie zdążył upilnować zawodnika Clearexu Chorzów, który zaliczył asystę przy golu na 2:1.
Powtórki bardzo dobrze pokazały, że rzutu karnego nie było. Niestety, sędzia ma jedną decyzję i uznał, że było zagranie ręką. Trzeba się z tym pogodzić, czasu nie cofniemy. Miejmy nadzieję, że w rewanżu już nie będzie takich pomyłek sędziowskich.
Bohater biało-czerwonych, czyli Tomasz Lutecki. To po jego strzale Polacy odzyskali wiarę w awans na mistrzostwa Europy.
Praktycznie do końca spotkania drużyna Andrzeja Biangi i Błażeja Korczyńskiego zdecydowanie dominowała na boisku. Dzięki szybkiej, kombinacyjnej grze, oddała w całym spotkaniu przeszło dwa razy więcej strzałów, niż rywale. Zawiodła jednak skuteczność. Między 28. a 30. minutą Polacy mieli sześć co najmniej dobrych okazji na kontaktowego gola. Później w spojenie słupka z poprzeczką przymierzył jeszcze grający bardzo dobre spotkanie Maciej Mizgajski. Bramka została odczarowana dopiero osiem minut przed końcem, gdy Tomasz Lutecki trafił po kolejnym dobrze rozegranym stałym fragmencie.
Bilans z tego meczu ma imponujący: z dwudziestu celnych strzałów, które oddali na jego bramkę Polacy, obronił aż dziewiętnaście – i często czynił to w okolicznościach, gdy sytuacja wydawała się już beznadziejna. Dla porównania jego odpowiednik w drużynie biało-czerwonych Michał Kałuża miał 80-procentową skuteczność, z dziesięciu strzałów broniąc osiem. Węgierskiego golkipera łatwo pomylić z innymi znanymi sportowcami z kraju naszych bratanków, bo nosi to samo imię i nazwisko co medalista igrzysk w Melbourne w zapasach oraz występujący w latach 60. na boiskach Bundesligi bramkarz Schalke 04 Gelsenkirchen i FC Nürnberg. Nie łączy go jednak z nimi żadne pokrewieństwo. Gdy grał przeciw Polakom, był zawodnikiem Ráby ETO Győr. Rok później przeniósł się do Ferencvárosu Budapeszt.
To jego trafienie dało nam nadzieję na odrobienie strat w rewanżu. Wychowanek jednego z najlepszych polskich klubów futsalowych Clearexu Chorzów nie miał jednak prostej drogi do reprezentacji. W macierzystej drużynie niełatwo mu było się przebić do składu, więc przeniósł się do GAF Gliwice i dopiero tam trenerzy dostrzegli jego talent. W kadrze narodowej też nie od razu się odnalazł, o czym tak mówił w wywiadzie dla polishfootballalmanac.net: „Początki były ciężkie. Zderzenie na treningach z najlepszymi zawodnikami w Polsce to spore wyzwanie. Umiejętności i poziom jest bardzo wysoki i trudno było mi się od razu do tego dostosować”. W końcu jednak się udało. W obu meczach z Węgrami popularny „Lutek” był jednym z najmocniejszych punktów zespołu.