Ależ to był rollercoaster! W rewanżowym meczu barażowym Polaków z Węgrami o awans do Euro 2018 wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Najpierw były dwie szybkie bramki dla biało-czerwonych, owacje, szaleństwo na trybunach, potem dwa gole do rywali i gwizdek na przerwę, która upłynęła nam w wyjątkowo minorowych nastrojach. W drugiej połowie drużyna Andrzeja Biangi popisała się jednak iście ułańską szarżą. Najpierw odzyskała prowadzenie, a potem zadała trzy kolejne ciosy, z których ten ostatni – gol zdobyty przez Dominika Soleckiego strzałem spod własnej bramki – wydawał się nokautujący. Nic bardziej błędnego. Madziarzy zdołali się jeszcze podnieść i do ostatniej chwili drżeliśmy o wynik. Na szczęście naszym rywalom do sukcesu zabrakło jednego trafienia. Zwycięstwo 6:4 oznaczało, że Polacy po siedemnastu latach znów zagrają w finałach mistrzostw Europy!
Reprezentacja Polski w futsalu przez meczem z Węgrami w Koszalinie.
POLSKA
Wyjściowy skład: 1. Michał Kałuża (BR), 7. Mikołaj Zastawnik, 9. Tomasz Lutecki, 10. Marcin Mikołajewicz, 13. Tomasz Kriezel.
Rezerwowi: 2. Michał Kubik, 3. Przemysław Dewucki, 5. Robert Gładczak, 6. Maciej Mizgajski, 8. Dominik Solecki, 11. Rafał Franz, 12. Michał Widuch (BR), 14. Krzysztof Elsner, 15. Sebastian Wojciechowski.
Trener: Andrzej Bianga
WĘGRY
Wyjściowy skład: 12. Gyula Tóth (BR), 3. Bence Klacsák, 4. Péter Németh, 10. Ákos Harnisch, 11. Zoltán Dróth.
Rezerwowi: 2. Richárd Dávid, 5. Péter Komáromi, 6. János Trencsényi (C), 7. Norbert Horváth, 9. János Rábl, 12. Marcell Alasztics (BR), 13. Ádám Hosszú, 14. István Gál, 15. Imre Nagy.
Trener: Sito Rivera
Sędziowie: Saša Tomić (CRO), Nikola Jelić (CRO)
Wynik w 6. minucie otworzył Rafał Franz. Po chwili stało się coś, czego nie spodziewał się prawdopodobnie żaden ze zgromadzonych w koszalińskiej hali kibiców. Jedenaście sekund po strzeleniu pierwszego gola Franz po raz kolejny wpisał się na listę strzelców, a taki wynik premiował do awansu naszych reprezentantów. Węgrzy jednak zdołali podnieść się po tych dwóch ekspresowo wyprowadzonych ciosach i minutę później zdobyli bramkę kontaktową, a jej autorem był Norbert Horváth. Dwie minuty później, ku rozpaczy polskich kibiców, do wyrównania doprowadził największy gwiazdor Madziarów Zoltán Dróth. Na domiar złego zdobywca dubletu w naszej reprezentacji Franz dostał po chwili drugą żółtą kartkę i w konsekwencji opuścił boisko. Zgodnie z zasadami Polacy musieli grać w osłabieniu przez dwie minuty, chyba że Węgrzy strzeliliby kolejną bramkę. Wówczas składy zostałyby wyrównane. Nasi reprezentanci jednak bronili się dzielnie i to oni stworzyli sobie więcej klarownych sytuacji w końcówce pierwszej połowy, dwukrotnie obijając słupek i poprzeczkę Węgrów.
Ten mecz kosztował nas sporo nerwów, ale byliśmy od początku przekonani, że wygramy. W przerwie w szatni powiedzieliśmy sobie, że nie mamy nic do stracenia i musimy zagrać jeszcze odważniej. Stawką był udział w mistrzostwach Europy, na który czekaliśmy tyle lat. Zawodnicy dali z siebie tyle, ile mogli. Zagraliśmy bardzo dobre zawody, ale futsal jest szybką grą i nie ustrzegliśmy się błędów.
Trener Sito Rivera nie miał już czego bronić. Wycofał bramkarza, co po dwóch minutach się zemściło, gdy po obronie przez Kałużę sytuacji sam na sam z Ádámem Hosszú piłkę do pustej bramki posłał Dominik Solecki. W przewadze zaczął jednak szaleć Zoltán Dróth, po którym wreszcie było widać, że to on jest w chwili kryzysu prawdziwym przywódcą Madziarów. Najpierw wręcz nabił na długim słupku Hosszú, później sam strzelił między nogami polskiego golkipera, na 25 sekund przed ostatnią syreną doprowadzając do wyniku 6:4. Biało-czerwoni mogli być w lepszej sytuacji, gdyby Maciej Mizgajski wykorzystał przedłużonego karnego lub piłka po strzale Tomasza Kriezela z własnego pola karnego nie zatrzymała się na słupku. Wspomniane ostatnie 25 sekund ciągnęły się niemiłosiernie, ale zakończyły szczęśliwie. Polacy obronili dwubramkową przewagę i mogą szykować w swoich pracach i klubach wolne na przełom stycznia i lutego, na zgrupowanie i grę w mistrzostwach Europy. I bez cienia wątpliwości można ocenić, że sobie na ten awans na Euro zasłużyli!
W Koszalinie mieliśmy do czynienia z prawdziwą kanonadą, ale spośród dwunastu goli jego trafienie było zdecydowanie najbardziej efektowne. W końcówce spotkania, gdy Węgrzy próbując odrobić straty wycofali golkipera i wprowadzili w jego miejsce zawodnika z pola, Solecki przejął piłkę pod własną bramką i bez chwili wahania pięknym lobem posłał ją do siatki rywali. Tym strzałem potwierdził, że jest jednym z najlepiej wyszkolonych technicznie polskich futsalistów. Należy też do grona zawodników najczęściej zmieniających klubowe barwy. Karierę zaczynał w Pniewach, a potem grał dla KS Gniezno, Red Devils Chojnice, Pogoni Szczecin, Kancelarii Słomniki i Piasta Gliwice. W reprezentacji narodowej zadebiutował w 2012 roku, gdy miał 22 lata.
Największa gwiazda węgierskiego futsalu. Zanim zdecydował się na grę na parkiecie próbował sił na zielonej murawie – do 18. roku życia był piłkarzem Győr ETO. Nie mogąc przebić się do drużyny seniorów, zapisał się do sekcji piłki halowej klubu ze swojego rodzinnego miasta i szybko okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Z ekipą Rába ETO Győr pięć razy sięgnął po mistrzostwo i pięciokrotnie po krajowy puchar. Tych tytułów pewnie byłoby więcej, ale w 2016 roku dostał ofertę z Kazachstanu od działaczy Kajratu Ałmaty – i jako zawodnik tej ekipy zagrał w dwumeczu z Polakami. Strzelił nam trzy gole, a trzy miesiące później… zakończył reprezentacyjną karierę. Uznał, że nie jest już w stanie łączyć występów w kadrze narodowej z grą w klubie.